O tych, co sieją dobro
Krystyna Dolczewska
Siać dobro, nie troszcząc się, czy ono wschodzi
Pomóż w rozwoju naszego portalu
św. Teresa z Lisieux
Niezwyczajne babcie
Są w Zielonej Górze panie, które w zastępstwie rodziców same wychowują swe niepełnosprawne wnuki, od urodzenia, przez wiele lat. Pani Anna, która od dziewiętnastu lat wychowuje niesprawną intelektualnie wnuczkę, nie chciała udzielić wywiadu, ale poprosiła, abym napisała ogólnie o wszystkich takich babciach. Powiedziała: "Gdyby pani znała nasze środowisko, wiedziałaby pani, że jest to częste i zwyczajne. Wiele babć wychowuje niepełnosprawne wnuki, aż do swej śmierci". Może częste, ale nie takie zwyczajne. Starsze osoby opiekujące się wnukami sprawnymi i zdrowymi wiedzą, że nie jest to łatwe. Nawet wtedy, gdy opiekują się tylko kilka godzin na dobę. Jeszcze trudniejsze staje się to zadanie, gdy wnuki są sierotami. Uważam, że trud osób starszych opiekujących się niepełnosprawnymi wnukami jest niewyobrażalny i zasługuje na miano heroicznego. Dlatego niech te kilka zdań będzie dla nich hołdem, a dla nas prośbą o wspiercie ich modlitwą i - jeżeli to możliwe - pomocą.
Chorych rozśmieszać
Reklama
To nie pomyłka. Wiem, że "chorych nawiedzać" jest jednym z uczynków
miłosiernych co do ciała. Ale, aby chorych rozśmieszyć, trzeba najpierw
ich nawiedzić. Odwrotnie się nie da, niestety. Swego czasu odwiedzała
i rozśmieszała mnie i moje szpitalne współlokatorki zawsze uśmiechnięta
Kasia. Gdy tylko dowiedziała się, że jestem w szpitalu, była u mnie
prawie co drugi dzień, a przecież była zima, do tego pracowała i
zajmowała się domem. Zawsze też przyniosła coś dobrego do jedzenia.
Najważniejsze jednak było to, że przynosiła swój dobry humor, spontaniczność
i umiejętność ciekawego opowiadania o różnych, nawet błahych zdarzeniach.
Raz opowiedziała nam, jak wracała od nas w swoich szpilkach (Kasia
jest zawsze elegancka), a raczej "jechała" po oblodzonym chodniku,
wyczyniając różne łamańce ku przerażeniu przechodniów. Ze śmiechu
omal nie pospadałyśmy z łóżek.
Piszę o Kasi nie tylko dlatego, że odwiedzała mnie w szpitalu.
Do pełnego jej obrazu trzeba jeszcze dodać trzy cechy. Można by powiedzieć
o niej tak jak św. Teresa od Jezusa mówiła o sobie: "Jestem córką
Kościoła". Należy do Domowego Kościoła. Orientuje się dobrze w sprawach
Kościoła w Polsce i szczerze się nimi przejmuje. Zawsze głęboko przeżywa
każdy pobyt Ojca Świętego w naszym kraju. Kasia jest człowiekiem
modlitwy. Swą modlitwą ogarnia wszystkich. Także i ja korzystałam
z dobrodziejstwa jej modlitwy. O modlitwę zawsze można ją prosić.
Nie odmówi i przyjmuje tę prośbę normalnie, bez zażenowania. Równocześnie
w ujmujący sposób potrafi prosić o modlitwę za siebie. Wreszcie,
po trzecie, Kasia zdaje sobie sprawę ze swych słabości i potrafi
o nich opowiedzieć z humorem. O dystans do siebie jest bardzo trudno,
a Kasia potrafiła sobie go wypracować.
Na pewno Pan Bóg zsyła Kasi różne doświadczenia. O niektórych
nawet wiem. Myślę jednak, że śmiało można ją określić jako radosną
chrześcijankę, dzielącą się tą radością z innymi.
Jeszcze za mało zaufałem
Zaczęło się od tego, że postanowiłam pójść do niedaleko mieszkającego
szewca, gdyż miałam zniszczone obcasy w zimowych butach. Gdy weszłam
do warsztatu, zobaczyłam młodego człowieka o kulach. Był uśmiechnięty
i pogodny. Jego usposobienie zastanowiło mnie. Myślałam: skąd on
bierze siły ducha? Inny na jego miejscu byłby ponury, jak noc (oczywiście
bez gwiazd). Zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że jest żonaty, ma
córeczkę. Choruje na stwardnienie rozsiane. Wiem, jaka to choroba,
a on prowadzi normalne życie.
Przy następnej naprawie butów dowiedziałam się, że pan Andrzej,
uważa, że trzeba ufać Bogu dzień po dniu. Stara się pracować nad
sobą, aby zaufać Bogu całkowicie i zaakceptować takie życie, jakie
otrzymał. Opowiedział, że Pan Bóg daje mu na co dzień znaki swej
opieki. Ile razy jadąc na rehabilitację, martwił się, bo miał tylko
pieniądze na przejazd w jedną stronę. Niepotrzebnie. Zawsze ktoś
zaproponował odwiezienie do domu. Pan Andrzej, mówiąc o swoich zmartwieniach
związanych z chorobą, podsumowuje: "Jeszcze za mało zaufałem" i dodaje: "Pracuję nad tym, by tak zaufać Bogu, aby myśleć tylko o dniu dzisiejszym.
Nie martwić się o jutro. O ludziach i sprawach staram się myśleć
pozytywnie - widzieć dobre strony człowieka i dobre strony wydarzenia". Niektórzy mają to za złe panu Andrzejowi. Właściwie to spotkał
się z poparciem tylko jednego swego rówieśnika, który jego sposób
na życie akceptuje. Radzi także, aby pan Andrzej nie przejmował się
opiniami negatywnymi, które często słyszy.
***
Są ludzie, którzy naokoło siebie sieją dobro, czy to przez
swe usposobienie, życzliwe i pogodne, czy też przez swe czyny. Dla
mnie i pewnie dla wielu są znakiem nadziei, że na świecie dobro nie
zginie. O trojgu takich napisałam. Zmieniłam imiona, ale osoby te
rzeczywiście istnieją.