Pragnienie posiadania toczy ludzkość nie od wczoraj. Już w
Raju Pierwsi Rodzice ulegli podszeptowi Zła, wzniecającemu pragnienie
niczym niekrępowanej wolności i zawłaszczenia atrybutów, przed którymi
ostrzegał ich Stwórca. Pasja gromadzenia stała się jedną z najbardziej
wyrazistych cech homo sapiens. Od raczkującego maleństwa po wiek
sędziwy. Od gromadzenia rzeczy - coraz więcej rzeczy - do władzy
nad innymi. Na szczęście, również wiedzy. Jest to naturalny proces
- w końcu własność i hierarchia nie jest niczym zdrożnym - i niegroźny,
jeżeli nie zostanie zdeformowany. Jeśli nie zostanie zatrzymany w
rozwoju. O ile nie zostaną zachwiane proporcje. Proporcje pomiędzy "
brać" a "dawać"; "mieć" a "być".
Człowiek wzrastając w naturalnym, zdrowym otoczeniu,
coraz bardziej dostrzega owe odniesienia. Zaczyna stosować je w życiu.
I uświadamiać, jak bardzo dawanie jest konieczne i korzystne dla "
brania". Staje się istotą społeczną, starającą się działać roztropnie
dla wspólnego dobra. Bywa jednak, że proces dojrzewania z różnych
przyczyn zostaje wypaczony, zamknięty na poziomie prymitywnych bodźców
emitowanych przez infantylne ego. Wtedy świat i definicje szczęścia
zostają zredukowane do regenerowanych atrybutów witalności i pozorów
budowania wolności. W istocie będących mieszanką sentymentów, mrzonek
i dogmatów - w dodatku, dla dodania animuszu, nazywanych realistycznym,
a nawet naukowym podejściem do rzeczywistości. Etap ten określmy
- za klasykiem - młodzieńczą chorobą lewicowości. Przy czym dajmy
miano "lewicowości" wszystkiemu, co nie jest prawicowością. Tej zaś
szukajmy w gmachu budowanym - w myśli, mowie i uczynku - na potężnym
fundamencie zasad danych rasie ludzkiej w Dekalogu. Bowiem czy ktoś
potrafił wskazać i uzasadnić lepszy, w niezliczonym ciągu ponawianych
prób? (Bo przecież nie prof. P. Singer w wersetach swego morderczego
Pentalogu...). "Materialiści nie zaszkodzili sprawom Boskim; ale
zaszkodzili sprawom doczesnym, jeśli jest to dla nich jakąś pociechą.
Tytani nie wdarli się do nieba; spustoszyli świat" - zauważył słusznie
Gilbert Keith Chesterton. Jaką cenę płaci ludzkość za "uwolnienie
się" od bezpośredniej Boskiej opieki, wiemy aż nadto dobrze, doświadczając
burz tego świata - jak pokolenia przed nami i jak doznawać przyjdzie
następnym.
Przedefiniowywano, interpretowano, "cywilizowano" uwierające
wskazania, próbowano zmieniać rzeczywistość dotknąwszy ledwie jej
rąbka, aby wreszcie wszelkie zło wypatrzyć w Kościele i w religii
- "opium dla mas" - jak wydumał po pierwszych młodzieńczych satanistycznych
uniesieniach dojrzały już Marks. Kończyło się zaś przeważnie tym,
że: "Ludzie, którzy zaczęli zwalczać Kościół w imię wolności i człowieka,
odrzucają w końcu wolność i człowieka, byleby tylko walczyć z Kościołem" (
G. K. Chesterton).
Historia rejestrowała demokracje i tyranie. Wzrastały
i upadały ogromne imperialne mocarstwa i maleńkie księstewka. Eksperymentowały
ochlokracje, plutokracje i antyteistyczne totalitaryzmy. Sadowiły
się rządy oświecone i rządy ciemniaków. We wszystkich - dla asekuracji
powiedzmy: prawie wszystkich - chodziło o posiadanie: Ziemi. Warowni (
teraz się mówi nieruchomości). Skarbów (teraz się mówi kapitału).
Wiernych, a przynajmniej posłusznych poddanych (teraz się mówi świadomych
obywateli). Oraz Racji i Mocy! Twierdzono, że moc ową daje mądrość
ludu. I odwrotnie - wszechpotęga wypływać miała z upaństwowienia
rozumu i poddania go geniuszowi ubóstwionego władcy.
To, czego doświadczamy obecnie, jest wyłącznie jednym
z wariantów konfiskaty wolności. Zawłaszczenia najgroźniejszego -
sięgającego umysłu, wiedzy, intelektu, sumienia, woli, wreszcie duszy
człowieka. Zmieniającego niepowtarzalną, wolną jednostkę w element
statystyczny masy ludzkiej, siły roboczej lub populacji poprodukcyjnej.
Przydatnej czasowo lub podlegającej eliminowaniu. Zmasowany nacisk
impulsów informacyjnych (wszystko jest informacją), wysyłanych przez
niby-niezależne, zróżnicowane i otwarte publikatory - otwarte na
zamówienia dysponentów; przez niby-urozmaiconą twórczość "artystyczną"
- będącą często patologicznym, wulgarnym zapisem pustki i przerostu
ambicji nad możliwościami; przez niby-tolerancyjne, koncesjonowane
mgliste elity - skoncentrowane na wyczuwaniu prądów wznoszących,
zwalczające bezpardonowo prawdziwie alternatywne poglądy; wszystko
to - wraz z naciskiem ekonomicznym oraz skierowaniem uwagi na najprostsze,
stymulowane instynktami uciechy - ma ukształtować "małowolnego" człowieka
Nowej Ery. Człowieka czy robota?... Regres człowieczeństwa to logiczna
konsekwencja ogłupienia i zniewolenia jednostki. Mówi się - Cóż robić?
Takie czasy... "Zawsze łatwo jest pozwolić, by doszły do głosu czasy,
w których się żyje; trudno nie dopuścić do tego, by samemu utracić
głos" (G. K. Chesterton).
Prawdziwa idea służąca człowiekowi rodzi się i rozwija
jedynie w umysłach naprawdę wolnych ludzi. Ona i tylko ona może być
budulcem następnych pięter cywilizacji życia. Alternatywą jest piekło
kultury śmierci. I cóż z tego, że ktoś kiedyś - być może - będzie
miał szansę na tragizowanie: "Ludzie ludziom zgotowali taki los".
To już było...
W czasach hałaśliwych haseł reprywatyzacyjnych trzeba
z całą mocą walczyć o prywatyzację najważniejszą - umysłów. Czy nie
stać nas na powszechne sięgnięcie po zagrabianą własność: Po wiedzę?
Po prawdę? Po mądrość? (Prawda to zgodność rzeczy z jej pojmowaniem,
a mądrość - według arystotelesowskiej wykładni - to poznanie w świetle
najgłębszych przyczyn). Czy nie czas na reprywatyzację intelektu
i woli? Na autentyczny dialog wolnych członków rodziny ludzkiej,
społeczeństw, narodów? Na oczyszczenie z propagandowo-indoktrynacyjnych
śmieci? Podjęcie ciągłego wysiłku zmiany proporcji rozgorączkowanego "
jak" z fundamentalnym - "dlaczego"?
Pomóż w rozwoju naszego portalu