Kto z nas nie wzdychał do dawnych dobrych czasów, kiedy w Polsce
kwitły wiara, patriotyzm, dobre obyczaje... Kto nie tęsknił, by zaznać
tego po trosze raju, jakim była dawniej - jeszcze przed ostatnią
wojną, zanim przyszli komuniści - polska prowincja. Polska wieś:
gościnna, otwarta, szczera, pełna naturalnej ufności i szacunku wobec
ludzi wykształconych, obdarzonych autorytetem z racji wykonywanego
zawodu albo służby społecznej. Wieś hołdująca zdrowej i pięknej tradycji,
strzegąca hierarchii społecznej; na jej szczycie zawsze znajdował
się ksiądz proboszcz i właściciel dworu. Taki obraz polskiej prowincji
przetrwał w wielu wspomnieniach, listach, pamiętnikach, powieściach
historycznych. To wszystko, w połączeniu z urodą krajobrazu polskiej
wsi, tworzyło rzeczywistość, za którą tęskni dziś najstarsze pokolenie
emigracji, pamiętające czasy przedwojenne, a nasi rodzice i dziadkowie,
którzy mają korzenie właśnie na wsi, wspominają ten świat jako jedyną
swoją "prawdziwą Ojczyznę".
Ale oto, ku niedowierzaniu zapewne wielu badaczy polskiego
społeczeństwa - nazbyt łatwo i powierzchownie nazywanego przez nich "
postkomunistycznym" - taką prowincję, wcale nieprowincjonalną, odkryłam
na Roztoczu Lubelskim. Świat ludzi ciężkiej pracy na roli, ale pełnych
godności, przy tym prawdziwie przejętych Polską i otwartych. Każą
wierzyć, że dawna Polska nie zginęła bez reszty. Więź z Bogiem mieszkańców
Roztocza jest najsilniejsza ze wszystkich więzi. Skąd to wiadomo?
Jeśli przypadkiem spotkana kobieta, wracając z autobusu, w czasie
beztroskiej pogawędki rzuca ot tak sobie - "Cóż, życie nasze na ziemi
to przecież chwilka, jesteśmy tu w drodze do Ojca"; jeżeli inna,
sterana życiem kobieta opowiada, zbierając jabłka w ogrodzie, że
wszystkie życiowe niepowodzenia, wszystkie doświadczenia przezwyciężyła,
wzywając Boga i Maryję, wiedząc, że żadne takie wezwanie nie pozostaje
bez odpowiedzi; jeżeli kościoły w niedzielę nie mogą pomieścić wiernych,
a długie kolejki do konfesjonałów ustawiają się w każde większe święto;
jeżeli mieszkańcy tej ziemi szanują historię, bowiem życie ich przodków
jest dla nich taką samą realnością, jak ich własne - to znaczy, że
nic nie zostało uronione z wielkiego skarbu wiary, jaki przechowywały
poprzednie pokolenia Polaków. Tajemnica przemijania jest dla mieszkańców
Roztocza oczywistą codzienną refleksją, stąd cmentarze tutejsze zdają
się być bardziej zadbane niż gdziekolwiek w Polsce.
Pięknym świadectwem są także przydrożne kapliczki, jakich
jest tu ogromna ilość, z napisami, które są westchnieniami do Boga
wznoszonymi nieporadną polszczyzną, bowiem stawiane były w większości
w czasach analfabetyzmu polskiej wsi. Krzyże na granicy pól, krzyże
w lesie, krzyże przed domostwami. Wielką popularnością cieszy się
tu św. Jan Nepomucen. Jego dziewiętnastowieczne figurki umieszczane
są często nad rzekami. Ten patron spowiedników - utopiony przez króla
Czech Wacława w Wełtawie za odmowę ujawnienia tajemnicy spowiedzi
królowej Zofii - jest uważany również za orędownika chroniącego od
powodzi i patrona mostów.
W wioskach Roztocza króluje jeszcze - przy wejściu do
czyjegoś domu - piękne polskie pozdrowienie: "Niech będzie pochwalony
Jezus Chrystus". W tym świecie rzuca się w oczy wspaniała polska
cecha - gościnność. Dla wielu przybyszów dziwna to cecha, trochę
pańska czy rycerska nawet, bo są w niej elementy wzruszającego nieraz
zadawania szyku, a trochę chłopska, bo jest tu otwartość dzielenia
się sobą, łatwość obdarzania przybyszy zaufaniem. Zaznałam w tym
świecie wiele rodzajów gościnności. Tej manifestującej się najprostszymi
gestami, jak podzielenie się świeżo upieczonym w domowym piecu chlebem,
stawianie na progu kosza owoców czy jarzyn, ale także byłam świadkiem,
jak mieszkańcy jednej z tutejszych wsi w naturalnym geście dzielenia
się z potrzebującymi ofiarowali rolnikom z dotkniętego suszą Podlasia
trzynaście ton siana. Gość, który pojawia się w domu, nawet nieoczekiwany,
jest witany szczerze, a nie zdawkowo, z całą powagą należną tak czcigodnemu
obyczajowi, jakim jest podejmowanie gości. Nigdy ktoś taki nie jest
intruzem, ale jakby posłańcem, w którego słowa domownicy wsłuchują
się z uwagą.
Godny uwagi jest także stosunek do pracy, atmosfera poważnego
traktowania swoich obowiązków rodzinnych, która staje się znakomitym
instrumentem wychowania dzieci, sprawdzonym modus vivendi całych
pokoleń mieszkańców tej wsi.
A więc nie zginęła Polska, skoro są takie miejsca na
mapie. Nie zginęła kultura biednego narodu, od lat nękanego przez
nieprzyjazne człowiekowi, religii i kulturze systemy. Ten biedny
naród pozostał duchowo bogaty.
Na koniec jeszcze jedna refleksja: patrząc na pracowitość
mieszkańców tej ziemi, hart i dumę z jaką znoszą niekorzystną dla
siebie sytuację gospodarczą, ich niezmąconą ufność z jaką wychodzą
na spotkanie złej pogody, nie można powstrzymać się przed zdumieniem,
że ten niebywałej jakości potencjał ludzki może być tak lekką ręką
skazany na odłączenie od ziemi, na wygnanie ze swych gospodarstw.
Ludzi tych czeka to niechybnie, jeżeli nie zmieni się zasadniczo
koncepcja rolnictwa w Polsce, w myśl której przetrwać mają tylko
wielkotowarowe przedsiębiorstwa produkcyjne. Szansa na zdrową żywność,
wyprodukowaną na czystej ziemi - jednej już z ostatnich w Europie
- szansa nie tylko dla Polaków, ale dla wielu obszarów kontynentu
- bezpowrotnie zniknie. Jeżeli nie rozwiniemy ekologicznego rolnictwa
przez system przemyślanych kredytów, skazani będziemy na produkowaną
na oleju spalinowym i mączce z kości zarażonego bydła, pozbawioną
smaku i zapachu żywność z wielkich fabryk. Będzie to grzech także
wobec urodzajnej ziemi Roztocza, tak hojnej, tak łaskawej wobec człowieka,
który ją kocha, zna i rozumie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu