Warszawa wieków dawnych, podobnie jak dzisiaj, oprócz splendoru
Zamku Królewskiego oferowała mieszkańcom i przyjezdnym karczmy i
zamtuzy. Oprócz tego, że - jak pisał Mikołaj Rej - wyniszczały mieszek,
były też siedzibą rzezimieszków, bandytów i dam z półświatka.
Przykładem ekskluzywnego zamtuza, czyli "nierządnego
domu", mogła być sławna łaźnia Jezierskiego. Osoby uprawiające nierząd,
a także spekulanci, oszuści, hieny cmentarne i fałszerze pieniędzy
trafiali przed surowy sąd ławy lub rady. Sąd ławniczy obradował pod
przewodnictwem wójta, a zajmował się sprawami karnymi i majątkowymi.
Sąd radziecki to rajcy rozstrzygający w sprawach o przekroczenie
prawa miejskiego. Proces sądowniczy rozpoczynał się od rozprawy.
Na stole zapalano świece i stawiano krzyż. Rozpoczynano przesłuchanie
więźnia. Jeśli oskarżony o ciężkie zbrodnie nie przyznawał się do
winy i nie mógł udowodnić niewinności, poddawano go torturom. Jeżeli
nadal nie mówił, mogły być tego dwa powody: ból nie był dostatecznie
dotkliwy lub czary pozwalały przeżyć męki.
"Podstawowy zestaw tortur", jak szczegółowo opisuje Hanna
Zaremska w Niegodnym rzemiośle, to ciągnienie i przypalanie. Rozciąganie
ciała powrozami prowadziło do wyrywania stawów. Przypalano pochodniami
lub rozpalonym żelazem. Kto przeżył "badanie", zazwyczaj przyznawał
się do zarzucanych mu czynów. Wtedy czekała go odpowiednia kara.
W sprawach o mniejsze przewinienia ławnicy zasądzali
karę grzywny, chłosty lub zamknięcie w klatce. Żelazną klatkę postawiono
w połowie XVII w. obok Ratusza blisko Krzywego Koła. Zamykano w niej
zbytnio swawolne nierządnice, oszukujących przekupniów, a nawet służące
opuszczające posadę przed terminem. Z drugiej strony Ratusza, przy
Nowomiejskiej, ustawiono pręgierz. Cytując za J. Lileyką: był to
słup, "a nim posąg starca z brodą, jedną ręką trzymającego za włosy
głowę ludzką ściętą, a w drugiej miecz sprawiedliwości". Skazanego
przymocowywano do pręgierza kuną, czyli żelazną obrożą, stąd powiedzenie "
siedzi jak w kunie". Skazani na ciemnicę odbywali karę w lochach
Ratusza lub w Wieży Marszałkowskiej usytuowanej w międzymurzu przy
Krzywym Kole. Najsurowsze kary wykonywano u wylotu ulicy Piekarskiej,
na Piekiełku. Tutaj łamano kołem, ścinano czy wreszcie palono na
stosie. Tak zakończono męki sławnego patrona ulicy, Piekarskiego,
zamachowca na króla Zygmunta III Wazę.
Sędziowie zachowywali wiele środków ostrożności, by nie
wejść w kontakt z oskarżonym. Stąd pomysł zawiązywania oczu więźniowi
w czasie przesłuchania. Bezpośrednie spotkanie ze złem mogło mieć
niszczącą siłę. Mimo noszonego kaptura i rękawiczek, kat pozostawał
więc osobą skalaną, nieczystą. Zawód mistrza miejskiego obejmowali
więc ludzie o niechlubnej przeszłości i bez przyszłości - uważa Zaremska.
Nie mieli oni szans na poprawę swego statusu społecznego i nie dbali
o dobrą opinię. Sami często byli na bakier z prawem przez bliskie
związki ze światem przestępczym.
Kat miejski sprawował też pieczę nad upadłymi dziewczętami.
Dzisiaj powiedzielibyśmy, że w wieży, gdzie były więzione ladacznice,
prowadził dom publiczny. Nierządnice, które "nieobyczajnie zachowywały
się na ulicy" czy wdały się w jakieś awantury, zamykano do klatki,
a później wypędzano z miasta. Jeśli była oskarżona o czary, obcinano
jej uszy, nos, wargi. Przy całym okrucieństwie sędziowie okazywali
jakieś poczucie humanitaryzmu, być może dla nas groteskowe. Wygnanej "
ociosanej dziewce" dano 2 grosze na chleb.
Pomóż w rozwoju naszego portalu