Bez miłości grosz jest szorstki, strawa podana - niesmaczna, opieka najlepsza - niemiła.
św. Brat Albert
"Mieszkaliśmy na odludziu, hen, daleko w polu, kiedy
zmarł mąż i zostałam samiuteńka jak palec. Znaleźli się dobrzy ludzie,
którzy pokierowali mym dalszym życiem" - mówi Zofia Stępniak, prawie
90-letnia pensjonariuszka Domu Pomocy Społecznej Zgromadzenia Sióstr
Albertynek w Kutnie.
Choć pocięta zmarszczkami twarz ukazuje trud przebytej
drogi, to w głosie kobiety nie czuje się użalania czy też skargi
na własny los. Gdy przyszła pora, z ciężkim sercem pożegnała rodzinny
Czerniaków - małą wioskę w gminie Piątek - i poszła w świat, z wiarą
w dobroć ludzkich serc i w Boga. Dziś z radością mówi, że nie zawiodła
się.
"Niech pan napisze, że mam tu swój dom, znalazłam tu
serce, zrozumienie i spokój, to wszystko co starszemu człowiekowi
tak potrzebne do życia. Niech by tylko zagrali, to ja jeszcze bym
sobie potańczyła" - żartuje pani Zofia.
Humorem tryska także młodsza od niej zaledwie o pięć
lat pani Maria Tyburska z Sierpca. Do domu pomocy trafiła w ciężkim
stanie, gdy życie tliło się w niej zaledwie.
"Myślałam, że umrę, że to już koniec. Nigdy nie zapomnę
twarzy siostrzyczek i pensjonariuszek, które mnie doglądały. Przez
wiele dni leżałam, a one mnie karmiły, ubierały i pocieszały. Takich
rzeczy się nie spodziewałam, więc czy mogę to zapomnieć?" - pyta
pani Maria.
Bóg sprawił, że dziś sama opiekuje się chorymi pensjonariuszkami
i choć to często praca ponad jej siły, to jak może pomaga siostrom
w ich ofiarnym posługiwaniu.
"Wie pan, ja nie rozumię, skąd u wielu ludzi tyle złości,
drwin i wręcz nienawiści do Kościoła, do sióstr zakonnych, dla niesionego
dobra? Przecież i w naszym domu nie wszyscy są z wszystkiego zadowoleni,
ale czy to wina sióstr? Starają się jak mogą i często atmosfera domu
rodzinnego to piekło w porównaniu z tym, co tu mamy. Ileż cierpliwości,
współczucia i poświęcenia potrzeba, by nie dać się ponieść nerwom,
by nieść ratunek zanurzonemu w cierpieniu człowiekowi? Dlaczego tego
nie ma w telewizji? Dlaczego tych serc otwartych szeroko nikt nie
chce dostrzec?" - pyta pani Maria.
"Dom Pomocy Społecznej Zgromadzenia Sióstr Albertynek
funkcjonuje pod tą nazwą od lipca 1990 r., kiedy to między Zgromadzeniem
a Ministerstwem Pracy i Polityki Socjalnej zawarto stosowną umowę"
- informuje siostra Maria, dyrektor domu.
Jego początki sięgają września 1938 r., kiedy to Stowarzyszenie
Pań św. Wincentego aO Paulo zwróciło się do Zgromadzenia Sióstr Albertynek
z prośbą o przejęcie przytułku dla starców i kalek w Kutnie. W lipcu
1939 r. zgromadzenie przejęło przytułek i już we wrześniu zamieszkało
w nim 20 ubogich. W czasie wojny funkcjonował tu szpital dla zakaźnie
chorych, a od 1948 r. Dom Opieki dla Dorosłych. Obecnie jest to placówka
pomocy społecznej, dysponująca 75 miejscami dla kobiet przewlekle
somatycznie chorych.
Położony na skraju gwarnego Osiedla Tarnowskiego kompleks
zakładowych budynków otacza pięknie utrzymany ogród. Stanowi on doskonały
teren rekreacyjno-spacerowy, jest oazą ciszy i spokoju jak powietrze
potrzebną schorowanym pensjonariuszom. Łatwo tu się dostać, ulicą
biegnie komunikacja miejska, którą bez trudu można dojechać zarówno
w kierunku miasta, szpitala, jak i dworca PKP i PKS.
Większość mieszkanek stanowią kobiety powyżej 50 lat,
najstarsza liczy sobie 94 lata. 15 pensjonariuszek wymaga ciągłej
opieki, większość mieszkanek potrzebuje pomocy w zakresie samoobsługi:
w myciu, ubieraniu, utrzymywaniu porządku w swoich rzeczach i pomieszczeniach,
a także w zaspakajaniu potrzeb materialnych (zakup odzieży, obuwia)
. Dominują choroby wieku podeszłego: miażdżyca, choroba Alzheimera,
otępienie starcze. Chorobom tym często towarzyszą inne, takie jak:
cukrzyca, otyłość, choroby serca, stwardnienie rozsiane, udar mózgowy,
stany po złamaniach kończyn, schizofrenia.
"Dlaczego tu, dlaczego życie zakonne?" - pytam Siostrę
Dyrektor.
"Czasy się zmieniają, a nędza ludzka wciąż trwa - słyszę
w odpowiedzi. - Św. Brat Albert - założyciel naszego Zgromadzenia
- jest dla naszych czasów jakimś znakiem i równocześnie wyzwaniem.
Dzisiaj, kiedy w zastraszający sposób szerzy się egoizm, obojętność
i znieczulica serc, jakże potrzeba odnowionej wrażliwości na człowieka,
na jego biedę i cierpienie. Świat woła o miłosierdzie, woła o ludzi
na wzór św. Brata Alberta, bo ludzie ludziom byli, są i zawsze będą
potrzebni. Iluż jednak z tych ludzi zgodziłoby się dziś z tym, co
było życiową dewizą założyciela naszego Zgromadzenia, który mawiał:
´Trzeba samemu być ubogim, aby tej służby nie porzucić i stawać wśród
ubogich jak brat wśród braci´.
Decyzja wstąpienia na drogę życia zakonnego wymaga dzisiaj
dużo odwagi, a można nawet powiedzieć ryzyka. Często tej decyzji
o życiu zakonnym nie rozumieją nawet ludzie z najbliższego kręgu
rodzinnego. Zawsze w tym względzie należy pamiętać, że inicjatywa
i pierwszeństwo należą do Boga, Ewangelia św. Jana mówi wyraźnie:
´Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem´ (J 15, 16). Tak więc
jesteśmy tu z siostrami i tym samym poświadczamy potrzebę i aktualność
albertyńskiej posługi w dzisiejszych czasach".
Dom prowadzi osiem sióstr. Siostry: Krystyniana, Monika
i Maksymiliana są pielęgniarkami. Siostra Sylwana - główną księgową,
Auxilia - magazynierem, Norberta - referentem, a Barnaba - portierem.
Pracę znalazło tu także 45 mieszkańców Kutna. Sytuacja finansowa
domu nie jest łatwa, na wszystko brakuje pieniędzy. Średnia stawka
żywieniowa wyniosła w ubiegłym roku około 4,72 zł, w bieżącym będzie
chyba mniejsza, bo i dotacja zmalała o ponad 100 tys. zł. A potrzeb
jest wiele. Do najpilniejszych zaliczyć trzeba zainstalowanie bardzo
potrzebnej windy i likwidację schodów w segmencie łączącym budynki.
Starszym kobietom trudno pokonywać wysokości, likwidacja barier architektonicznych
w tego typu zakładach jest koniecznością i siostry mają nadzieję,
że w tych inwestycjach pomoże starostwo.
Takie są plany, ale póki co starsze panie z trudnością
pokonują schody, maszerując na obiad do stołówki. Nasze drogi przecinają
się, pani Władysława Wasilewska, która prowadzi mnie do mieszkanek,
które leżą chore w łóżkach, jest w domu od czterech lat.
"Mieszkałam w bloku kolejowym, tu niedaleko. Kiedy mąż
umarł i blok rozebrali, nie miałam wyjścia, przyszłam tutaj. Bałam
się tej zmiany, ale dziś jestem z tego zadowolona. Siostrzyczki dbają
o nas, wszędzie jest czysto i porządnie, mamy co jeść i w co się
ubrać" - informuje.
Pani Bogumiła Chwyła leży już pół roku, cierpi na gościec
stawowy. "Ciężko mi, ale jestem szczęśliwa, że siostry i koleżanki
- Kasia i Halinka ciągle są przy mnie. To już taka nasza tu tradycja,
wszyscy sobie nawzajem pomagamy i łatwiej nam żyć".
Wracamy do pokoju, a rozmowom nie ma końca. Kobiety wspominają
wspólną Wigilię i proboszcza - ks. Jana Dobrodzieja z pobliskiej
parafii, który ich odwiedził. Mówią o codziennych Mszach św. odprawianych
w domowej kaplicy, odwiedzinach bliskich, życzliwych, zawsze otwartych
szeroko na ich niedolę sercach sióstr. Słucham tych opowiadań, a
myśl wraca do słów siostry Marii: "Trzeba samemu być ubogim, aby
tej służby nie porzucić i stawać wśród ubogich, jak brat wśród braci"
. Głębokie to myśli i chyba je rozumię, ale czy jestem w stanie im
sprostać...?
Podziwiam posługujących.
Pomóż w rozwoju naszego portalu