WIESŁAWA LEWANDOWSKA: - Prezydent Bronisław Komorowski jako zwierzchnik Sił Zbrojnych w dniu ich święta mówił, że w ciągu dwudziestu paru lat w polskiej armii doszło do pozytywnych zmian. Natomiast w niedawno opublikowanej z inicjatywy prezydenta „Białej Księdze Bezpieczeństwa Narodowego RP” obok podobnego optymizmu pojawiają się bardzo niepokojące wątki - które wychwytuje Pan w swoich publikacjach - że cały system bezpieczeństwa narodowego jest nieefektywny, bo marnowane są środki, a wszelkie działania reformatorskie są niespójne i prowadzą do osłabienia Sił Zbrojnych. Naprawdę trudno zrozumieć ten chaos wokół polskiego wojska, tę niespójność ocen i myślenia.
PROF. ROMUALD SZEREMIETIEW: - To prawda. I trudno zrozumieć samego prezydenta Komorowskiego, człowieka związanego z obronnością od początków III RP, który w swoim wystąpieniu 15 sierpnia br., chwaląc dotychczasowe dokonania, zarazem przyznał, że w istocie nie mamy armii, która byłaby zdolna obronić kraj. To było naprawdę wstrząsające wyznanie, bądź co bądź, zwierzchnika Sił Zbrojnych! Ale jeszcze bardziej szokujące jest to, że Komorowski, tak tylko przy okazji, między wierszami i z właściwą sobie beztroską, potwierdza tę od dawna oczywistą prawdę.
- Pan tę oczywistą prawdę o rozkładzie polskiej armii przypomina od wielu już lat.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- Tym bardziej dziwię się, że dopiero teraz wypowiada ją człowiek, który latami zajmował wysokie stanowiska w MON i nawet z tego powodu uchodzi za znawcę wojska (tu stawiam znak zapytania). Bronisław Komorowski został pierwszy raz wiceministrem obrony narodowej w rządzie Tadeusza Mazowieckiego i od tamtego czasu nieprzerwanie pełnił jakieś funkcje związane z obronnością (w kolejnych rządach lub w komisjach sejmowych). W sprawach armii często wypowiadał się również jako marszałek Sejmu. To na nim spoczywa spora część odpowiedzialności za obecny stan polskiej armii, a sytuacja naszych Sił Zbrojnych powinna być mu dobrze znana.
- Pan Prezydent mówił przede wszystkim o pozytywnych zmianach w wojsku, o tym, że ilość przeszła w jakość...
- W jaką jakość?! Sądząc po defiladzie 15 sierpnia, trudno dostrzec tę jakość. Najcięższym sprzętem, jaki pokazano, był czołg z I wojny światowej jadący na lawecie oraz karabin maszynowy Hotchkiss na furze ze stertą siana.
- To przez sentyment do historii, a - Pana zdaniem - to doskonała ilustracja obecnego stanu armii?
- Rzeczywiście, odebrałem tę defiladę jako swoisty symbol tych zmian, o których mówił prezydent... Przed trybuną defilowały oczywiście i elementy „współczesnego” uzbrojenia, w pojedynczych egzemplarzach i w większości starocie; transportery rozpoznawcze BRDM, konstrukcja z lat 60. ubiegłego wieku, armatohaubica Dana wzór 1977, także zabytkowy zestaw przeciwlotniczy Osa z 1974 r. A do tego nad prezydentem latały samoloty Iskra, które na złomie powinny być już od 3 lat, oraz 3 leciwe śmigłowce Mi-24, będące w służbie od 1978 r.
- Nowoczesne śmigłowce podobno wkrótce się pojawią...
Reklama
- Podobno, ale tymczasem zapowiadane są cięcia w budżecie armii w wysokości ponad 3 mld zł. Tegoroczny budżet MON nominalnie wynosi ponad 30 mld zł, z czego połowa to pozycje stałe, które nie mogą podlegać cięciom (pensje, emerytury). Ponadto trzeba płacić np. agencjom ochrony za pilnowanie koszar. Ciąć można więc jedynie wydatki na zakupy i badania uzbrojenia (ok.10 mld zł w tym budżecie) - zabranie 3 mld zł stworzy zatem poważną wyrwę i odbije się negatywnie na planowanych przez MON programach modernizacyjnych. Taką to obietnicę otrzymała armia w dniu jej święta.
- Mamy dziś armię zawodową, jesteśmy w NATO, a chlubą polskiej armii stały się misje zagraniczne podejmowane w ramach sojuszniczych zobowiązań. Teraz polski rząd z dumą zapowiada „powrót do domu”.
- Ku memu zdziwieniu, prezydent Komorowski dopiero teraz stwierdził, że zbyt łatwo posyłaliśmy żołnierzy na misje zagraniczne. Ponadto, czy można mówić, że było to lekkomyślne, skoro wcześniej przekonywało się nas o wielkim znaczeniu misji dla Polski. Oczywiste jest, że w przypadku użycia wojska trzeba postępować rozsądnie, ale prezydent nie powinien wypowiadać się na ten temat publicznie w taki sposób.
- Minister Klich w swoim czasie mówił, że dzięki tym trudnym misjom polski sztandar będzie w świecie lepiej widoczny...
Reklama
- A Komorowski tego wówczas nie prostował. Zdaje się, że prezydent bardzo chce być wybrany na drugą kadencję i ktoś mu doradził, że zganienie misji może dać poparcie środowisk krytykujących polskie zaangażowanie w Afganistanie. Ze swej strony nie byłem entuzjastą misji zbrojnych; uważałem, że jest to trudny obowiązek, który podjąć trzeba, za każdym razem jednak miarkując, na ile nas stać i co dzięki temu zyskujemy. I w praktyce nie wyszło nam to najlepiej. Mogę więc zrozumieć to, co powiedział Komorowski, ale takich rzeczy - podkreślam - nie należy mówić publicznie. Te sprawy należy załatwiać poufnie, drogą dyplomatyczną, a nie przez sceny balkonowe! Wypowiedź Komorowskiego zabrzmiała co najmniej niezręcznie. W ten sposób Prezydent RP dostarcza argumentów tym, którzy chcą osłabić nie tylko pozycję Polski w NATO, ale i obecność amerykańską w Europie.
- Za to zapowiedź „koniecznej, ale trudnej” reformy systemu dowodzenia w polskiej armii brzmi już chyba nieco lepiej? Jak Pan ocenia te plany?
- Cóż, mam nadzieję, że skoro będą cięte wydatki na armię, to może zabraknie pieniędzy na tę właśnie nieszczęsną reformę, która będzie oznaczała - w moim przekonaniu - destrukcję ostatniego systemu jeszcze jako tako funkcjonującego w Siłach Zbrojnych, czyli systemu dowodzenia Siłami Zbrojnymi.
- Na czym będzie polegała ta destrukcja?
Reklama
- Na wielkim kompetencyjnym zamieszaniu. Obecnie minister obrony wykonuje swoje funkcje kierownicze wobec wojska, opierając się na wytycznych prowadzonej przez rząd polityki, natomiast rozkazodawstwo znajduje się w rękach wojskowych. Tu obowiązuje odpowiednia hierarchia - najwyżej usytuowany jest szef sztabu generalnego (centralne strategiczne dowództwo), któremu podlegają dowództwa rodzajów Sił Zbrojnych. Jak wszędzie na świecie, na każdym szczeblu obowiązuje zasada jednoosobowego dowodzenia. Proponowana reforma sprawi, że szef sztabu generalnego przestanie być najwyższym dowódcą wojskowym, będzie tylko doradcą ministra w zakresie dowodzenia wojskiem. Na szczeblu centralnym mają się natomiast pojawić dwaj dowódcy równi sobie - dowódca generalny i dowódca operacyjny. W tym stanie rzeczy będzie im rozkazywał minister, a oni będą zabiegali o jego względy, pojawią się intrygi, różnego rodzaju zależności, ambicje... Można się więc spodziewać chaosu nie tylko w razie wojny, ale także w okresie pokoju.
- To, co Pan opisuje, wygląda na scenariusz dalszego osłabiania armii...
- Uważam, że są to rozwiązania chore i niebezpieczne.
- Postawił Pan niedawno pytanie-wątpliwość: Czy Polacy odzyskaliby niepodległość w 1918 r., gdyby zastosowali zalecaną w „Białej Księdze...” filozofię obronności?
- W „Białej Księdze Bezpieczeństwa Narodowego RP” stwierdzono, że interes narodowy trzeba przykrawać stosownie do własnych możliwości materialnych. Jestem jak najdalszy od tego, aby nie zabiegać o własne siły, ale wydaje się, że to idee i wartości duchowe powinny nas skłaniać do działania. Zwłaszcza przekonanie, że odbywa się to w słusznej sprawie. To kwestia naszej siły moralnej, ducha.
- Trzeba obudzić tego ducha, który został zdemobilizowany?
- Tak! Rzeczą podstawową w wojsku jest zawsze to, że chodzi nie tyle o siłę materialną, ile o siłę ducha, o morale armii. Napoleon mówił, że morale jest trzy razy ważniejsze od uzbrojenia. Przykładem tego jest rok 1920. Nie jest prawdą, że armia sowiecka była słabsza, miała gorsze uzbrojenie. Miała lepsze uzbrojenie i doświadczonych dowódców, absolwentów carskich elitarnych akademii wojskowych. Jednak duch i patriotyzm polskiego wojska był tak silny, a inteligencja dowódców i polskiego wywiadu górująca, że pokonaliśmy nieprzyjaciela.
Reklama
- A teraz ani ducha, ani inteligencji?
- W najgorszym stanie jest dziś duch, czyli morale polskiego wojska. Na szczęście na to, aby odbudować morale, nie potrzeba wielkich pieniędzy.
- Co zatem trzeba zrobić, aby je odbudować?
- Po pierwsze - trzeba przywrócić wojsku tradycje i świadomość, czym kiedyś było Wojsko Polskie, co jest jego istotą, co zawiera etos polskiego żołnierza. A tradycja naszego wojska naprawdę jest piękna! Trzeba dziś na nią otwierać oczy żołnierzy. Należy przyswoić Siłom Zbrojnym etykę wojskową, uczyć o bohaterstwie i honorze. Żeby sami żołnierze przyjęli, że stare polskie cnoty żołnierskie mają dziś taki sam sens. Z pewnością wierzą w to żołnierze pielgrzymi, z którymi dotarłem 14 sierpnia na Jasną Górę...
- Ta odbudowa ducha będzie naprawdę trudna, bo zbyt długo wmawiano młodym ludziom w Polsce, że armia jest z natury zła, a elity uznały, że jest niepotrzebna, gdyż żaden wróg nie stoi u naszych bram...
- Tymczasem dziś musimy postawić to zasadnicze pytanie, czy naprawdę nie ma się czym martwić, czego obawiać. Jeżeli nasz sąsiad - mocarstwowa Rosja oficjalnie wydaje na swe siły zbrojne jakieś 4 proc. PKB, a Polska niecałe 2 proc., to zastanówmy się, czy możemy spokojnie spać... Zastanówmy się: dlaczego Rosja wydaje tak ogromne środki na siły zbrojne?
Reklama
- Nie ma się nad czym zastanawiać - mówi polski rząd - trzeba tylko zadbać o pokojowe współistnienie z wielkim sąsiadem.
- Marszałek Piłsudski mówił, że o pokoju można rozmawiać, gdy ma się nabity rewolwer w kieszeni. Tym naszym rewolwerem powinna być armia zdolna do obrony kraju i odpowiednio przygotowana strategia obronna. A my mamy dziś niby-strategię, że jak będzie zagrożenie, to przyjdzie NATO i nam pomoże.
- A to wcale nie jest takie pewne?
- Kłopot z sojuszem wojskowym jest taki, że o tym, czy jest skuteczny, możemy się przekonać dopiero wtedy, gdy zagrożenie wystąpi. Przekonaliśmy się o tym dobitnie w 1939 r. Byliśmy przecież pewni, że mamy zagwarantowaną pomoc sojuszników. Czy teraz mamy powody do niepokoju? Rosjanie niedawno przeprowadzili ćwiczenia na Dalekim Wschodzie, w których wzięło udział 130 tys. wojska, jesienią będą manewry „Zapad 2013” (w których scenariuszu jest zrzucanie bomb atomowych na Warszawę)... Jednocześnie odbędą się ćwiczenia NATO z udziałem 3 tys. żołnierzy, w większości z Polski. Będzie to więc raczej wątły pokaz siły. Czy w strukturach NATO mamy dziś odpowiednie środki, aby zapobiec ewentualnemu nieszczęściu? Tego nie wiem.
- Trzeba być jednak dobrej myśli, bo trudno w dzisiejszym świecie liczyć na militarną samowystarczalność.
Reklama
- Ale to nie oznacza, że nie należy budować silnego systemu obronnego skutecznie odstraszającego wroga. Cała rzecz w sposobie. Pozostaje tylko pytanie, czy szukamy najbardziej odpowiedniego sposobu przygotowania obrony Polski?
- Chyba zaczynamy szukać, skoro mówi się o potrzebie poprawy obronności kraju.
- Tyle że nasi decydenci rozumują w sposób prymitywny. Wydaje im się, że wystarczą 2 rakiety więcej, 3 armatki i już obronność się wzmocni. Tymczasem u podstaw jest myśl, koncepcja, nauka wojskowa, poszukiwanie nowych rozwiązań, a przede wszystkim stworzenie strategii obrony Rzeczypospolitej, której dziś nie mamy, i coś, co nie kosztuje wiele pieniędzy, a więc morale.
- Pan od dawna z uporem twierdzi, że nawet w przypadku zagrożenia wojną nie musimy być bezbronni i bezradni.
- Po II wojnie światowej ujawniły się tzw. konflikty asymetryczne, w których z jednej strony występuje dobrze uzbrojona armia zawodowa, a z drugiej - kiepsko uzbrojeni partyzanci. I superuzbrojone armie zawodowe często przegrywają z tymi partyzantami. A my mamy przecież w swojej tradycji doświadczenia partyzanckie i powstańcze, uchodzimy nawet za specjalistów od tego typu działań. A zatem, gdybyśmy przygotowali taką wersję obrony (opartą na systemie Obrony Terytorialnej), to byłby to bardzo poważny czynnik odstraszający, a kto wie, czy nie gwarantujący Polsce bezpieczeństwa.
* * *
Prof. Romuald Szeremietiew - wiceminister obrony narodowej w rządzie AWS, autor licznych publikacji na temat obronności i bezpieczeństwa państwa