Medialny szum wokół wyborów samorządowych trwa. Poszczególne partie oceniają swoje wyborcze sukcesy i rozliczają winnych porażek. Raz po raz ze strony środowisk lewicowych pojawiają się głosy, które słaby wynik wyborów wiążą, jak to się określa, z propagandą wyborczą prowadzoną w kościołach. Słychać dyskusje na temat - jak to się dzieje, że ludzie wierzący wprost z kościoła idą głosować na tzw. ateistów. Tu ujawniają się pretensje do mediów, które popierały jedynie kandydatów o proweniencji liberalnej. Koło się zamyka i jałowość dyskusji zda się nie mieć końca. Jakby w sukurs tym dyskusjom przyszedł w moim przypadku tekst św. Tomasza z Akwinu, który wyodrębnił trzy poziomy wiary: wierzę, że Bóg jest; wierzyć Bogu; wierzyć w Boga.
Wierzyć, że Bóg jest, to znaczy pozostawać na płaszczyźnie doktrynalnej. Wiara nadprzyrodzona rozpoczyna się na płaszczyźnie, gdy wierzę Bogu. Jej szczytem jest stopień trzeci, o którym św. Tomasz napisał: "wierzyć w Boga, znaczy wierząc, iść ku Bogu, a to sprawia miłość".
Pozostawiłem powyborcze refleksje i zacząłem rozważać to Tomaszowe rozróżnienie. Wydaje się, że ten pierwszy poziom relacji do Boga dostępny jest wszystkim. Wprawdzie w wywiadzie udzielonym przez Jacka
Kuronia jednej z gazet na pytanie czy nie boi się śmierci, odpowiedział on, że nie. Pytający drążył dalej - nie jest to dla Pana straszne, bo tam po drugiej stronie czeka Gajka? (żona Kuronia zmarła w czasie jego uwięzienia). Niestety nie dlatego.
- Podejmowałem różne wysiłki, ale nie wierzę, że tam jest coś po drugiej stronie. Jednak nie wierzę, że nawet ci niewierzący nie wierzą w istnienie pozaziemskiej rzeczywistości. Inna sprawa, jak ją sobie wyobrażają.
Drugi poziom, to wierzyć Bogu. Wierzę, Bogu realizując i przestrzegając przykazań. To już sfera nadprzyrodzona, wszak trudno, wprost niemożliwe bez łaski ustrzec się grzechu, a cóż dopiero oprzeć się różnorakim pokusom. Na tym poziomie żyje wielu z nas. Jedni z przekonania, że Bóg ma rację, idą drogą Jego przykazań, inni czynią podobnie motywowani strachem przed piekłem. Trudno tu rozróżniać, który z motywów jest ważniejszy. Ważne, że grzesząc mamy świadomość utraty zawierzenia Bogu. Przyznania mu racji. Ten etap spotkania z Bogiem jest niezwykle potrzebny. Otwiera on nas na miłość, która umożliwia nam niemal dotykalne doświadczenie Boga. To droga rozwoju wiary do momentu wierzenia w Boga. Nie intelektualnego, nie znaczonego lękiem, ale takiego, które karmione miłością zdolne jest oprzeć się pokusom świata, teoriom zwalczającym Boga. Na tę drogę wchodzimy przez codzienną modlitwę, pełnienie uczynków zgodnych z wyznawaną wiarą. Taką wiarę miała Magdalena, która nie mogła, jak to pięknie uwydatnił Bryll w swoim dramacie Wieczernik, dopuścić myśli, że Jezus umarł. Podobną scenę znajdujemy u Lewisa w jego Opowieściach z Narni". Gdy przychodzi Lew Aslam, nie wszyscy go zauważają. Widzi jedynie Łucja, najmłodsza dziewczynka. Jej słowa "widziałam Aslama" nie spotykają się z entuzjazmem ze strony przyjaciół, próbujących stłumić jej zapał sugestiami, że spotkała jednego z wielu lwów w lesie. Sceptycyzm starszych nie zachwiał jej pewności. Dziewczynka odrzuca także językowe środki ostrożności, które przedsięwziąłby racjonalista mówiąc o Bogu. Stanowczo tłumaczy: "ja nie sądzę, że go widziałam. Ja go widziałam". Nasze doświadczenie Boga winno przybliżać się do takiej postawy. Wtedy cała socjotechnika nie zdoła zabić w nas tej miłości, która sprawia, że nie sądzę, ale wiem.
Trzeba zatem podjąć zmaganie, aby kolejne etapy wiary prowadziły do tego trzeciego. Tego, którym włada miłość, a ta jak uczy Apostoł "Usuwa wszelki lęk". Przybliżajmy się coraz bliżej Jezusa, bo tylko On, jako jedyny zyskuje przy bliższym poznaniu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu