Pierwszą z nich zamordowano 25 czerwca. Kobieta wiele lat posługiwała najpierw na Madagaskarze, a następnie na Haiti. Należała do Małych Sióstr Jezusa. W Port-au-Prince założyła Centrum Kay Chal zajmujące się opieką nad dziećmi z marginesu społecznego. Jak wskazuje rodzona siostra męczennicy, Maria Adele Dell’Orto, owoc działalności Luizy leży w tym, że w wielu miejscach, w których przebywała, przyciągała do siebie w jakiś sposób ludzi.
Reklama
„Jak to powiedzieć? To pokorny charakter Luizy, bo nigdy nie obnosiła się ze swoją działalnością. Ale jej aktywność, dokonywana w ciszy i w pokorze, daje do myślenia (…). Więc to jedna rzecz. Inną sprawę stanowi fakt, że Kay Chal dalej działa – owa formacja młodych, którzy 20 lat temu wzrastali z Luizą, a teraz są nauczycielami i animatorami. 100 animatorów dla 300-400 dzieci. Przysyłają nam zdjęcia ze wszystkich swoich aktywności oraz udzielania pomocy w zakresie dystrybucji jedzenia czy wody. Jakby naprawdę to miejsce stanowiło szczęśliwą wyspę pośród całych okropności, o których słyszymy, z gangami i innymi rzeczami. Oni kontynuują pracę wsparcia edukacyjnego, społecznego, ludycznego dla tamtej młodzieży – mówi Radiu Watykańskiemu siostra misjonarki. – A to niełatwe, gdy nagle z dnia na dzień osoba, która stanowiła pewne centrum działalności znika, znika tak tragicznie. Jednak młodzi mają tę zdolność wziąć sytuację w swoje ręce właśnie dlatego, że zostali uformowani, że zachowują pamięć o Luizie, ale nie tylko we wzruszających wspomnieniach, lecz w sposób jak najbardziej konkretny. Myślę, iż dzięki temu nawet ludzie nieznający osobiście Luizy czują kontynuację tego dzieła rozpoczętego przez nią wcześniej razem z Małymi Siostrami. I to nie byle co, że w takiej rzeczywistości dorośli już młodzi pracują w tej szkole, w tym dziele“ - powiedziała papieskiej rozgłośni Maria Adele Dell’Orto.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
S. Maria De Coppi zginęła z kolei w Mozambiku 6 września. Misjonarkę komboniankę zabito w nocnym napadzie. Wspomina ją obecnie ks. Loris Vignandel, który razem z pięcioma innymi osobami przebywał tego dnia w domu w Chipene, miejscu tragedii.
„Z pewnością była pięknym świadectwem, jak dla mnie. Świadectwem bliskości względem tego narodu, zdecydowanie, ale też pięknej ludzkiej bliskości w ogóle. Nigdy nie ukrywała swoich trudności, w zasadzie pozostawała ich świadoma, ale też przyjmowała je w duchu: «tak, możesz mi w czymś pomóc». A wiadomo, że w ten sposób powstają też piękne relacje. Siostra Maria była, moim zdaniem, rzeczywiście kobietą o silnych i wielkich relacjach, takich codziennych. Szczerze myślę w sercu, że tej nocy działało też wstawiennictwo siostry Marii, bo inaczej nie byłoby mnie wśród żywych. I mamy takie przekonanie ja, Don Lorenzo, pozostałe cztery zakonnice, wszyscy znajdowaliśmy się wtedy w Chipene. Kochała miejscowy lud i oddała mu wszystko, łącznie ze swoją krwią. Moim zdaniem to wspaniałe świadectwo. Oczywiście nie wiadomo, co to oznacza dla wielu różnych osób. Ale widać, iż owa śmierć doprowadziła do większej jedności. Zaraz po jej zabójstwie pojawiły się wypowiedzi miejscowych muzułmanów. Zechcieli wyrazić bliskość z diecezją Nacali, zwracano na nas dużą uwagę. Rzeczywiście, o owej krwi można powiedzieć w pewnym sensie, ujmując to w cudzysłów, że stanowiła piękne świadectwo. Jeśli można sparafrazować historyczne zdanie z naszej kultury chrześcijańskiej: krew męczenników naprawdę jest nasieniem nowych chrześcijan“– powiedział Radiu Watykańskiemu ks. Vignandel.