Narty to spora frajda. Dają poczucie swobody, leczą ze stresu, pozwalają zapomnieć o problemach, ćwiczą mięśnie, pozwalają nabrać sił. Docenia to coraz więcej Polaków. Ilu konkretnie, nie wiadomo. - Według szacunków sprzed kilku lat, chociaż raz w ciągu roku narty zakłada 3 mln Polaków - twierdzi Piotr Bogusz, działacz i instruktor Polskiego Związku Narciarskiego.
Coraz większe zainteresowanie Polaków szusami na śniegu obserwuje od kilku lat Grzegorz Dendys, szef szkoły narciarskiej w Korbielowie w Beskidzie Żywieckim. Powoli stajemy się narodem narciarzy - uważa. - To już nie są czasy, gdy narty były tylko dla elit, inteligencji czy klasy średniej. Zarabiamy na ogół coraz więcej, więc wielu stać także na narty. Bo tani sport to nie jest i nigdy nie będzie - mówi Grzegorz Dendys.
Dzień nie na Kasprowym
Wielu z tych, którzy zdecydowali się jeździć, wybierze stoki za granicą. W Słowacji i Czechach, Austrii i we Włoszech. - Austria i Włochy, gdzie w niektórych dolinach dominuje język polski, są i wciąż będą modne - mówi Jacek Ciszak ze specjalistycznego portalu
Poza tym normą są tam ułatwiające życie skipassy - karnety na wszystkie wyciągi w okolicy. - U nas skipass to wciąż sensacja. Chyba tylko w Zieleńcu wprowadzą je w tym sezonie - mówi Jacek Ciszak. - W Polsce nawet na dużych stokach na ogół mamy jedną trasę, którą trzeba podążać - aż do znudzenia - przez cały dzień.
Tendencja do wyjazdów na stoki za granicę w poprzednich sezonach pogłębiła się - ocenia Piotr Bogusz. - Ludzie wolą wyjechać na tydzień czy dwa za granicę, niż tłoczyć się w Zakopanem czy w Białce Tatrzańskiej - podkreśla. - Lawinowy wzrost wyjazdów może przekreślić tylko kryzys gospodarczy.
I rzeczywiście: na touroperatorów z masowo odwiedzanych przez Polaków w ostatnich latach Włoch i Austrii padł blady strach. - Widać to po większych funduszach przeznaczanych przez nich na reklamę w Polsce - mówi Piotr Burda z portalu
Jak sądzi, w tym roku, ze względu na wejście do strefy euro, narciarze ostrożniej podejdą do ofert ze Słowacji. - Już w ubiegłym roku nie była tak atrakcyjna jak wcześniej, ale teraz pojedzie tam jeszcze mniej narciarzy - ocenia. - Poza tym na Słowacji nie ma specjalnego boomu inwestycyjnego, który mógłby przynieść nowe atrakcje dla narciarzy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Stary orczyk, nowe krzesło
Dlatego władze miast i miasteczek oraz właściciele wyciągów, hoteli, kwater, barów i restauracji w polskich górach ostrzą sobie zęby na turystów, którzy będą chcieli poznać siłę swoich złotówek i pozostaną w kraju. Bo można narzekać na warunki, ale trzeba przyznać, że w tym sezonie narciarskim będzie dziać się u nas sporo. Wciąż poprawia się infrastruktura. - Zamienia się stare orczyki na wyciągi krzesełkowe albo stare krzesła na nowe, wieloosobowe, wprowadza się też gondole - mówi Piotr Burda. Jednak w Polsce nie ma i nie będzie wystarczającej liczby wyciągów, podążającej za większą liczbą narciarzy. - Mamy za mało gór, a w tych, które mamy, nie można zbyt wiele budować. Wiele z nich objętych jest ochroną przyrodniczą - leżą w parkach narodowych, krajobrazowych, rezerwatach albo w ich otoczeniu.
Hitem sezonu może być w tym roku stacja Dwie Doliny w Beskidzie Sądeckim. Rusza trzykilometrowa trasa narciarska łącząca Wierchomlę ze Szczawnikiem koło Muszyny. Po raz pierwszy w Polsce - chwalą się miejscowe władze - udało się połączyć systemem wyciągów dwie doliny. Teraz stacja dysponuje 15 km nartostrad i 10 wyciągami, które mogą obsłużyć w ciągu godziny aż kilkanaście tysięcy osób.
Inwestycja kosztowała 50 mln zł, ale Maciej Ludrowski, wicedyrektor stacji, sądzi, że się opłaciło. - Wierzę, że to dobrze wydane pieniądze i że Polacy będą do nas przyjeżdżać równie chętnie jak do Włoch czy Szwajcarii - mówi. Atutem okolicy jest też mikroklimat. Śnieg utrzymuje się tu czasem do początków maja. Układ dolin i gór sprawia, że temperatura jest tu zwykle o 4 stopnie niższa niż u sąsiadów.
Wciąż rośnie sława stacji w Białce Tatrzańskiej. I właśnie to jest powód, że specjaliści doradzają raczej wizytę w innych miejscach. - Białka to brylancik - mówi Jacek Ciszak ze
Mniej oblężony jest ośrodek Zieleniec w Dusznikach-Zdroju, gdzie też nie boją się inwestować: otwarto tam ostatnio dwa nowe wyciągi, w tym jeden z podgrzewanymi krzesłami, co jest prawdziwą nowością w Polsce. - Góry może nie są tam zbyt wielkie, ale jest świetny mikroklimat i śnieg się długo trzyma. Na dole jest wiosna w pełni, a w górze masa śniegu - mówi Ciszak.
Nowości mogą się spodziewać turyści w Szczyrku, gdzie wreszcie będą czynne wszystkie wyciągi, w Wiśle, gdzie na Soszowie ruszył drugi wyciąg, i w Świeradowie, gdzie na Stogu Izerskim zamontowano kilkunastoosobowe gondole i utworzono nową trasę. Tam też śnieg nie jest aż tak potrzebny, wystarczy niska temperatura. Sztuczne zaśnieżanie staje się w polskich górach standardem.
Ciekawą ofertę ma Przemyśl. - Dwie trasy i wyciąg są położone w centrum miasta. Od rynku jest kwadrans spacerkiem. Obok stoku są fragmenty twierdzy Przemyśl i Kopiec Tatarski - zachwala Jan Jarosz z Urzędu Miasta. - Zaawansowani mogą jeździć na oświetlonym stoku, a dzieci wysłać pod okiem instruktora na oślą łączkę.
Reklama
Na dłuższych i szerszych
Kosztuje wyjazd, nocleg i wyciąg, sporo kosztuje sprzęt. - Nic dziwnego, że Polacy przy jego zakupie kierują się ceną. Na narty, buty i kijki są skłonni wydać do 2 tys. zł. To górna granica - twierdzi Piotr Bogusz, zajmujący się w PZN sportem masowym. - Na szczęście sprzęt nie drożeje, za nowy zestaw trzeba, jak w ubiegłym roku, zapłacić od 1,5 do 5 tys. zł. Taniej można kupić używany albo skorzystać z wypożyczalni - zaleca Bogusz.
Ci, którzy chcą nadążyć za światowymi trendami, powinni pamiętać, że teraz jeździ się na dłuższych i szerszych nartach. Skracanie ich - gdy np. wysoki narciarz jeździł na nartach o długości 150 cm - przestało być modne. - Ludzie ochłonęli i wrócili do jazdy na nartach dłuższych - twierdzi Piotr Bogusz. - Krótsze, bardzo zwrotne, ale i mniej stabilne deski dawały może większą radość z jazdy, ale powodowały zagrożenie kontuzjami.
Jak przewiduje Grzegorz Dendys, mniej niż w ubiegłym roku zobaczymy miłośników snowboardu. - W ostatnich kilku latach jest mniej chętnych do jazdy na desce. Wielu młodych ludzi już dawno przerzuciło się na tzw. narty carvingowe - tłumaczy.
A co nowego w tym roku dla tych, którzy nie kierują się przy zakupie ceną, lecz modą? - Firmy wytwarzające sprzęt nie przygotowały w tym roku rewolucji. Zmiany są niewielkie, a i te są niekiedy powrotem do tego, co już było - mówi Piotr Burda. Jedna z firm przygotowała deski z nową powłoką, zwiększającą poślizg, i takie, które same zmieniają w trakcie jazdy promień skrętu.
Znana firma przygotowała w tym roku model nart z otworami w dziobach (mają poprawić aerodynamikę), podobny do tych, na których jeździł niegdyś Franz Klammer. Nie zauważymy ich wiele na stokach, bowiem to model dla zaawansowanych, lubujących się w gadżetach i mających na nie pieniądze.
Wielu jednak się w nich lubuje. - Polacy chętniej jeżdżą na nartach, a dodatkowo, inaczej niż na Zachodzie, panuje u nas moda na… zmiany. Wielu chce mieć najnowsze narty, nowe gadżety. Dlatego Polska jest świetnym rynkiem dla producentów.
Garnek na głowie
To, że początkujący szkolą się pod okiem instruktorów, jest nowością z ostatnich lat. Dzień szkolenia to także spory wydatek - do 100 zł. Tymczasem początkujący narciarz zwykle potrzebuje tygodnia, żeby poznać pierwsze tajniki tego sportu.
- Tanio nie jest, ale opłaca się, bo jak ktoś źle się nauczy jeździć, to potem trudno skorygować błędy - mówi Jacek Ciszak. Działa kilkadziesiąt szkół, z czego - jak oblicza Grzegorz Dendys, szef jednej z nich - kilkanaście jest wartych polecenia. Cieszą się sporym wzięciem, niektóre są oblegane. Szkoła Dendysa, zatrudniająca 20 instruktorów, też nie narzeka na brak klientów.
Nowością jest też jazda w kaskach. Ludzie zdają sobie sprawę z konieczności ochrony głowy. Wszak kontuzje na stokach to najczęściej nie tylko złamania i skręcenia, lecz także wstrząśnienia mózgu. To - zdaniem Piotra Bogusza - uboczny, ale pozytywny skutek mody na carving, panującej w ubiegłych latach, gdy szybka jazda na krótkich nartach, ewolucje na krawędziach zwiększały ryzyko upadku. - Instruktorzy tłumaczą, jak łatwo o wypadek - mówi Piotr Bogusz. Gdy niedawno jeździł na lodowcu w Austrii, nie było już tam osób jeżdżących w samych czapkach. - W tym roku także w Polsce w złym tonie będzie jazda bez kasku. Minęły czasy, gdy mówiono: „O, garnek masz na głowie!”. To bardzo pozytywna, godna polecenia moda - ocenia.