Skandal z łapówką w tle
W Tygodniku Solidarność z 10 stycznia najciekawsze teksty poświęcone są głównie sprawie domniemanej propozycji łapówki od Lwa Rywina dla Gazety Wyborczej. Teresa Kuczyńska tak pisze w tekście Kupię -
sprzedam ustawę: "Sensacją ostatnich dni stała się afera z ujawnieniem przez Gazetę Wyborczą propozycji Lwa Rywina załatwienia Michnikowi za 17, 5 mln dolarów pożądanej przez niego ustawy. Za propozycją
tej łapówki stał ponoć premier Miller. Michnik z ukrycia nagrywa rozmowę z Rywinem, po czym denuncjuje go. Nie wiadomo jednak, czy chodziło naprawdę o pieniądze, czy o skompromitowanie przez Michnika
Millera przy pomocy Rywina i wymuszenie ustawy w pożądanym kształcie. (...)
Podstępne nagranie, dokonane przez Michnika, nie jest jednoznaczne. Przede wszystkim ma charakter prowokacji z jego strony, bo to on ściągnął Rywina do swojej siedziby. To, że propozycja pochodzi
od Leszka Millera, też bardziej wynika z wypowiedzi Michnika niż Rywina.
Obciążone dla obserwatorów są obie strony. Rywin - propozycją płatnej protekcji, Michnik - niepowiadomieniem na żadnym etapie prokuratury. Ukrywał przestępstwo i to po wielekroć - przyznaje bowiem,
że w ostatnim roku Agora trzykrotnie była obiektem prób korupcji. A na marginesie - ofert takich nie składa się tam, gdzie nie widzi się żadnych szans na ich przyjęcie. - Mnie już dziesięć osób gwarantowało
takie załatwienie sprawy - mówi Michnik do Rywina. Czyli dziesięć osób uznało wcześniej, że z Michnikiem można robić takie interesy, czyli np. kupić ustawę.
Przez pół roku Michnik sprawę utajniał, nie kierował jej do prokuratora, powodował tylko kontrolowany przeciek zarysów tej historii. I nagle, w przededniu uchwalenia owej ustawy, ukazały się w Gazecie
Wyborczej obszerne relacje o przebiegu sprawy ustawa za pieniądze. Afera staje się tematem wszystkich mediów. Budzi wreszcie reakcję ministra sprawiedliwości, który wszczyna śledztwo".
Tuż obok tekstu Kuczyńskiej czytamy ciekawy wywiad Waldemara Żyszkiewicza z prof. Jadwigą Staniszkis pt. Polityczność zorganizowana. Prof. Staniszkis podejrzewa, że w całej sprawie może chodzić o
spektakl zainscenizowany w celu skompromitowania premiera Millera (w tle chodzi o ukryte napięcia i rywalizację między premierem a prezydentem Kwaśniewskim). Jak mówi prof. Staniszkis: "(...) łatwo dojdziemy
do wniosku, że przez wybór nagłośnienia sprawy Adam Michnik włączył się do rozgrywki między prezydentem a premierem. Powiedziałabym nawet, że jest to pierwsza, miękka próba przygotowania nieuchronnej
dymisji rządu Leszka Millera (...).
- Z różnych powodów i w różny sposób cała sprawa kompromituje wszystkich trzech uczestników spotkania u premiera. Jeśli hipoteza pastiszu jest trafna, to Michnika i Rywina obciąża użycie środków
niszczących delikatną sferę społecznego zaufania, Millera zaś to, że od razu nie zdystansował się od podsuniętej mu konwencji. (...)
Na moje ucho, to była gra, rodzaj inscenizacji. Przecież Kwaśniewski, przed akceptacją kandydatury Grzegorza Kołodki, wymusił na Millerze ustępstwa na rzecz Agory. A więc Rywin mówił o sprawach, które
były już załatwione, co zapewnia mu wręcz pewnego rodzaju alibi. Moim zdaniem, to dość wyraźna stylizacja, swoisty pastisz przestępstwa. Wraz ze zręcznym wykorzystaniem konwencji wspomnianego wcześniej
serialu. Sądzę więc, że zarówno Michnik, jak i Rywin dobrze się bawili, nagrywając tę rozmowę i używając w niej języka, który miał wywrzeć wrażenie na publiczności. (...)
- Rywin, wbrew wrażeniu, jakie można odnieść na podstawie jego rozmowy z Michnikiem, jest graczem, który świadomie posługuje się przyjętą stylistyką. Podobnie zresztą jak naczelny Wyborczej. Toteż
można postawić hipotezę, że prawdziwym celem inscenizacji była konfrontacja w gabinecie premiera. Co tam się stało? Miller łatwo wpasował się w stylistykę Ekstradycji, ale w przeciwieństwie do tamtych
dwóch nie grał, pozostał sobą. Robił przy tym wrażenie osoby mówiącej własnym językiem. Po swojemu też reagował na sytuację. A właściwie, i w tym cały problem, nie zareagował w sposób, jakiego należałoby
oczekiwać od premiera: nie zlecił nikomu wyjaśnienia bulwersujących zarzutów, pozostając jednocześnie w dziwnej bliskości, można powiedzieć więcej - manifestując wręcz dziwną symbiozę z Michnikiem".
Nietykalni
Sytuacja w rządzącej klasie politycznej na tle sprawy Rywina stała się głównym tematem bulwersującego artykułu pt. Polityka sięgnęła bruku pióra Wojciecha Maziarskiego i Michała Karnowskiego (Newsweek
z 9 stycznia). Autorzy piszą m.in.: "Jeden z najpotężniejszych ludzi w polskim biznesie filmowym, człowiek będący gwiazdą salonów towarzyskich i politycznych III Rzeczypospolitej, w biały dzień przychodzi
do redaktora największej polskiej gazety i proponuje: Kup pan ustawę. Próbuje negocjować warunki, wyznacza cenę, podaje konto. Mówi, że przychodzi w imieniu grupy trzymającej władzę. Wybucha
skandal, bo Adam Michnik propozycję Lwa Rywina nagrywa i po sześciu miesiącach - ale właściwie dlaczego dopiero po sześciu? - publikuje w Gazecie Wyborczej.
To już nie przypadek, to kolejny sygnał, że patologia zawładnęła Polską. Dotarła do najwyższych szczebli struktury społecznej i państwowej. Elity polityczne, które w założeniu miały reprezentować
wyborców i podlegać społecznej kontroli, wyemancypowały się i zaczęły pasożytować na organizmie RP. Traktują państwo jak łup do podziału po kolejnych wyborach. Dobro publiczne zostało podporządkowane
interesom grupowym poszczególnych koterii partyjnych, które rywalizują ze sobą o wpływy. Do tych środowisk lgnie biznes, potrzebujący wsparcia politycznego dla swoich interesów. Do polityków garną się
szefowie potężnych grup przestępczych, traktujący dostęp do władzy jako gwarancję bezkarności. I wreszcie wokół tych znaczących graczy wiruje chmara podrzędnych cwaniaczków, awanturników i snobów. A nad
wszystkimi unosi się zapach pieniędzy.
Czy dowiemy się, kto przysłał Rywina i dokąd miały trafić pieniądze? Prokuratura, na polecenie ministra Grzegorza Kurczuka, rozpoczęła śledztwo w tej sprawie. Przesłuchane mają być osoby, których
nazwiska padły w tekście Wyborczej. Czy jednak prokuratura zdoła dojść prawdy? Czy będzie jak w Watergate, czy raczej, jak to u nas zwykle bywa, wszystko rozmyje się - patrz sprawy Polisy, inwigilacji
partii politycznych za rządów Suchockiej czy rzekomego zbierania kwitów na Kwaśniewskiego przez AWS. Mechanizm umierania takich spraw jest podobny i prosty - śledztwo zwykle trwa miesiącami, temat schodzi
z czołówek dzienników, w końcu prokuratura z braku dowodów po cichu umarza postępowanie. Nie ma winnych. A za kilka miesięcy ci sami ludzie wystąpią w kolejnej farsie politycznej na pierwszych stronach
gazet. (...)
Na naszych oczach rodzi się (...) nowa kasta społeczna. Nietykalni. Uważają się za właścicieli Rzeczypospolitej. Przekonani są, że stoją ponad prawem obowiązującym zwykłych obywateli. I rzeczywiście,
coraz częściej pozostają bezkarni - niczego nie można im udowodnić i niczego zarzucić.
Gdy w połowie 2001 r. liderzy PO ujawnili oświadczenia majątkowe, okazało się, że były prezydent Warszawy Paweł Piskorski, który nie ma nawet czterdziestu lat, posiada ponad 300 tys. zł, działkę o
powierzchni 2,4 ha (własność żony i jej matki), kilka mieszkań, akcje i kolekcję antyków. Media wyceniły jego majątek na pół miliona dolarów. Pytany przez dziennikarzy, jak zgromadził taki majątek, działając
przez cały czas tylko w polityce, Piskorski odpowiedział: grałem na giełdzie i handlowałem antykami. Urząd skarbowy to potwierdził, ale polityk nie ujawnił opinii publicznej żadnych dokumentów. Kilka
miesięcy później Piskorski zbiedniał: właścicielką części jego dóbr została żona Aleksandra.
Podobnie było, gdy dziennikarze wytropili, że minister obrony narodowej Jerzy Szmajdziński ma 300 tys. złotych pożyczki niewiadomego pochodzenia. - Pożyczyłem od przyjaciół - odpowiedział minister
i odmówił ujawnienia ich nazwisk.
Nietykalnych, jak sama nazwa wskazuje, tykać i pytać nie wolno. Oni sami natomiast mówią bez ogródek, żądają i sięgają po publiczne jak po swoje".
Pomysł Kwaśniewskiego na partię Łukasz Perzyna w tekście Partia zacierania śladów pisze o tym, że Kwaśniewski planuje utworzenie "centralnej" partii z udziałem części SLD i Unii Wolności. Jak akcentuje
Perzyna (Tygodnik Solidarność z 10 stycznia): "Partia Aleksandra Kwaśniewskiego, której powołanie wydaje się coraz bliższe, stanie się dla obozu posierpniowego niebezpieczeństwem i wyzwaniem, z pewnością
większym niż dziś SLD. Postkomuniści bowiem - inaczej niż kiedyś AWS - dzielą się w sposób przemyślany, kontrolowany i planowy. (...)
(...) Prezydent Kwaśniewski w wywiadzie dla chętnie czytywanego przez elektorat lewicy Przeglądu opowiedział się za powołaniem autentycznego ugrupowania centrowego. Partia Kwaśniewskiego przestała
być tylko politologicznym fantomem. Zaś Gazeta Wyborcza z półrocznym opóźnieniem ogłosiła propozycję nie do odrzucenia, którą w imieniu SLD-owskiego establishmentu miał jej naczelnemu złożyć Lew
Rywin. Tym samym dała Kwaśniewskiemu najmocniejszą broń do ręki w jego wojnie na górze z premierem Leszkiem Millerem. (...)
Partię nostalgii za poprzednim ustrojem, przynajmniej w kampaniach wyborczych odwołującą się do równościowych sentymentów, uzupełni bardziej centrowa, raczej liberalna i krzykliwie proeuropejska
formacja kawiorowej lewicy pod patronatem Kwaśniewskiego.
Postkomuniści w ten sposób uciekną od odpowiedzialności za nieudolne rządzenie i spadku notowań w sondażach (niezadowoleni będą wszak mogli przemieszczać się z jednego elektoratu do drugiego). Równocześnie
postkomuniści, kaptując do partii Kwaśniewskiego część obozu postsolidarnościowego (Unię Wolności i zwolenników Donalda Tuska z ultraliberalnej frakcji Platformy Obywatelskiej) - zatrą znów ślady i zamaskują
swój PRL-owski rodowód. Jeśli uda się im wielka rekonstrukcja sceny politycznej, nie będą już musieli, zabiegając o koalicjanta, handlować stanowiskami z PSL.
Wiele wskazuje na to, że obóz rządzący gra dziś na cztery ręce - Millera i Kwaśniewskiego - oraz na dwie listy w przyszłych wyborach parlamentarnych. Rozstanie obu historycznych przywódców, którzy
poprowadzili SLD do zwycięstw wyborczych w 1993 r. (Kwaśniewski) i 2001 r. (Miller), wydaje się nieuniknione. Dokona się raczej na zasadzie aksamitnego rozwodu niż drogą niszczącej walki, jaką pamiętamy
z niedawnej historii obozu posierpniowego.
Postkomunistów bowiem dzieli wiele, ale nie stosunek do 13 grudnia 1981 r., lustracji czy perypetii partyjnych pieniędzy sprzed lat: zadbają o swoje interesy. (...) Jeśli (...) do podziału dojdzie,
łatwo przewidzieć, kto zostanie w SLD: Miller z większością swoich ministrów, szef klubu parlamentarnego Jerzy Jaskiernia, sekretarz generalny SLD Marek Dyduch, który niedawno wyrwał się z pomysłem legalizacji
aborcji, oraz partyjni baronowie z regionów, z reguły wierni czytelnicy wstępniaków Marka Barańskiego z Trybuny, sarkający na brak ideowości prezydenta. Partia odwoła się do żelaznego elektoratu,
zaludniającego dawne osiedla milicyjne i wojskowe, który nie opuścił jej nawet w 1991 r. (ówczesny wynik wyborczy: 12 proc.).
Za to partię Kwaśniewskiego zbudują jego kanceliści, weterani Zrzeszenia Studentów Polskich, liberałowie z SLD z Borowskim i Kaliszem, secesjoniści z obozu sierpniowego, wsparci przez medialny koncern
Agory i zaprzyjaźniony biznes. Powstanie formacja sytych i zadowolonych beneficjentów transformacji ustrojowej, atrakcyjna też dla yuppies z SLD-owskich młodzieżówek, których kariery blokuje stary aparat
partyjny".
Pomóż w rozwoju naszego portalu