Trwający obecnie Rok Kardynała Stefana Wyszyńskiego przybliża
społeczeństwu polskiemu postać tego wielkiego Polaka, głównie jako
duszpasterza, człowieka wiary i modlitwy, kandydata na ołtarze, opatrznościowego
przewodnika Kościoła w Polsce przez najcięższy bodaj czas jego dziejów.
Takie było w istocie powołanie tego niezwykłego człowieka. Ale był
on jeszcze kimś więcej. W ówczesnej sytuacji historycznej, w której
przyszło mu posługę prymasowską sprawować, a więc w warunkach, gdy
zniewolony przez komunistyczny system naród znalazł się bez własnej
reprezentacji politycznej, której mógłby ufać, bez możliwości stanowienia
o swoich losach, a nawet swobodnego wypowiadania się, bez niepodległości
i nadziei bliskiego jej odzyskania - w sytuacji takiej musiał Prymas
Polski, nie pragnąc tego ani o to nie zabiegając, stać się również
mężem stanu. Musiał stać się obrońcą powierzonego swojej duszpasterskiej
pieczy narodu, obrońcą stale naruszanych jego praw i jego historycznej
tożsamości, a więc i w jakimś stopniu jego przywódcą politycznym ("
interrexem", jak go niektórzy nazywali, choć on sam tak się określać
nie pozwalał).
"Istotnie tak jest - powie potem sam Prymas pod koniec
swego życia - ani byłem, ani chciałem być politykiem. (...) Zawsze
uważam, że moim zadaniem jest modlitwa i nauczanie. Ale niekiedy
tak bywa, że Kościół musi podejmować opuszczone zadania. Ta sytuacja
raz po raz powtarza się w dziejach naszego narodu (...). Tak bywa
również dzisiaj, gdy Kościół musi wchodzić w sprawy zda się peryferyczne
dla jego podstawowego, istotnego posłannictwa". Toteż - "mimo woli
trzeba było wejść w sprawy i Kościoła, i Ojczyzny".
To sprawiło, że zapisał się Kardynał Wyszyński - Prymas
Polski w latach 1948-81 - nie tylko w historii Kościoła, ale i w
naszych dziejach politycznych, w których odegrał rolę niezwykle ważną
i niezastąpioną. Rolę, która jest wszakże ciągle nie dość znana i
nie przez wszystkich należycie doceniana, a nawet bywa umniejszana
i przemilczana.
Tym, którzy przypatrują się powojennym dziejom Kościoła
w Polsce, narzuca się już na wstępie wyraźna odmienność jego losów
od tych, jakie były udziałem Kościoła w innych krajach, poddanych
także władzy komunistów. Jak to się stało, że w odróżnieniu od innych
państw demokracji ludowej (Węgry, Czechosłowacja), gdzie udało się
komunistom już u początków ich rządów Kościół złamać i podporządkować
sobie, zadać mu cios, po którym już się nie podźwignął, w Polsce
Kościół nie tylko losu takiego uniknął, ale walkę z komunistycznym
systemem ostatecznie wygrał? Pytanie to wymaga zastanowienia. To
prawda, że większa była żywotność katolicyzmu polskiego, jego zakorzenienie
w historii i kulturze narodu, że społeczeństwo było wyznaniowo jednolite.
Ale czy obok tych czynników obiektywnych w odmienności drogi polskiego
Kościoła nie odegrała roli również osobowość jego Prymasa, a także
obrana przezeń szczególna strategia przetrwania i obrony? To sprawa
szczególnie zasługująca na uwagę historyków. Młody i pozbawiony jeszcze
doświadczeń Prymas Polski zaskoczył wszystkich nieoczekiwaną zdolnością
wypracowania dalekosiężnej strategii, która łączyła w sobie elastyczność
postawy z pryncypialnością i okazała się ogromnie skuteczna. Przejawiła
się ona w podpisaniu porozumienia z rządem w 1950 r., ale i w zdecydowanym "
non possumus" w trzy lata później, nie cofającym się przed uwięzieniem
i męczeństwem. Właśnie dzięki takiej postawie, której wówczas brakło
niektórym hierarchom w innych krajach, zdołał Prymas Polski odsunąć
w czasie rozstrzygającą konfrontację z komunistycznym państwem, która
była w tamtym czasie groźna; zdołał ją odroczyć i przenieść w sytuację
historyczną już zmienioną i jakościowo nową (okres po śmierci Stalina),
kiedy nie mogła się stać dla Kościoła polskiego zagrożeniem śmiertelnym.
Wygląda na to, że owo szczęśliwe przeprowadzenie Kościoła
przez krytyczny stalinowski okres dziejów miało znaczenie przesądzające
dla jego przyszłości. Dzięki temu może kard. Wyszyński, gdy powróci
z internowania w październiku 1956 r., objąć Kościół w Polsce dotknięty
prześladowaniem, ale w swoich podstawowych strukturach nienaruszony
i zdolny do podjęcia z miejsca pracy. To właśnie istnieniem takiego
Kościoła (obok nieskolektywizowanego rolnictwa i większej swobody
w kulturze) odznacza się wówczas "specyfika" gomułkowskiego PRL-u,
wyodrębniająca odtąd Polskę spośród wszystkich innych państw bloku
sowieckiego.
Jednakże i w tej gomułkowskiej Polsce dochodzi w końcu
lat pięćdziesiątych do recydywy wojny przeciw Kościołowi, która zbiega
się z nasileniem kampanii antyreligijnej w ZSRR epoki Chruszczowa.
Podjęta zostaje w naszym kraju nowa próba rozbicia Kościoła i podporządkowania
go państwu, czego nie udało się osiągnąć w okresie poprzednim. Wraz
z sekularyzacją życia publicznego rozpoczyna się teraz na wielką
skalę akcja programowej laicyzacji, która ze świadomości społeczeństwa
polskiego, a w pierwszym rzędzie młodego pokolenia, wymazać ma wszelki
ślad wiary i praktyk religijnych.
W tym nowym starciu państwa z Kościołem kulminacyjnym
punktem staje się konfrontacja wokół obchodów Millennium w 1966 r.
Z konfrontacji tej, w której o sukcesie decyduje poparcie społeczeństwa,
Kościół wychodzi zwycięsko. Rok 1966 staje się dla stosunków w Polsce
momentem zwrotnym. Był ostatnią próbą takiej konfrontacji z Kościołem,
na podejmowanie następnej brakło już bowiem reżimowi sił. Po raz
pierwszy w swojej historii komunistyczny reżim, do tej pory niepowstrzymanie
prący naprzód, napotkał w Polsce na taki społeczny opór, którego
nie był w stanie własnymi siłami przełamać. Przynosi to dalekosiężne
skutki, przekraczające swoim znaczeniem wymiar wyznaniowy. Fakt,
iż komunistyczna władza musiała się pogodzić z trwałym już zaistnieniem
w naszym życiu instytucji od niej niezależnej i silnej poparciem
ludności - a taką był Kościół - okazał się dla przyszłości przełomowy.
Oznaczał faktyczne, wymuszone presją i determinacją Kościoła i społeczeństwa (
choć przez reżim nigdy do końca nie zaakceptowane) wprowadzenie do
polskiego życia pluralizmu. Przekreślał rojenia komunistów o całkowitej
kontroli władzy nad społeczeństwem i o jej monopolu. Udaremniał realizację
państwa totalistycznego, które było ideałem marksistów-leninistów.
Po roku 1966 stało się oczywiste, że w Polsce totalizmu zrealizować
się nie da.
To udaremnienie próby zbudowania u nas totalizmu miało
wpływ na życie społeczne, które odznaczało się w Polsce odtąd mniejszym
stopniem zniewolenia. Objawem tego było po 1966 r. występowanie w
naszym kraju kolejnych kryzysów wewnętrznych (rok 1968, 1970, 1976
i - najważniejszy okres - 1980-81). A także pojawienie się z czasem
zorganizowanej opozycji, zwłaszcza masowej "Solidarności", co w takiej
skali nie było w żadnym innym państwie realnego socjalizmu wyobrażalne.
Opozycja mogła osiągnąć w Polsce takie rozmiary i znaczenie dzięki
temu, że grunt dla niej był wcześniej przygotowany wieloletnią działalnością
Kościoła. Już wcześniej, uczestnicząc w zbiorowym oporze przeciw
prześladowaniom Kościoła, przywykli Polacy do słowa wolnego od cenzury
i prawdziwego (takie były wystąpienia Prymasa i biskupów), nauczyli
się przełamywać w sobie barierę lęku i doceniać znaczenie solidarności.
Doniosły dla ich duchowej emancypacji okazał się zwłaszcza wybór
w 1978 r. papieża-Polaka Jana Pawła II, a następnie jego pielgrzymki
do kraju. Po pojawieniu się opozycji Kościół - choć sam nie angażował
się politycznie - przez samo głoszenie praw człowieka i narodu udzielał
jej pośrednio ochrony i wsparcia. Poza tym - w imię wymogów wspólnego
dobra i zachowania pokojowego charakteru dialogu z władzą - próbował
wpływać na działania opozycji, kierując je przede wszystkim ku zadaniom
długofalowym, w duchu społecznej nauki Kościoła. Nie zawsze spotykało
się to z należytym zrozumieniem.
Można by zatem w Polsce Kościół, kierowany przez kard.
Wyszyńskiego przyrównać do skały w nurcie rwącej rzeki; gdy daremne
się okazały próby jej skruszenia czy też podmycia i zepchnięcia na
bok, sam nurt rzeki musiał w jakimś stopniu z konieczności zmienić
swój bieg. Swoim trwaniem w posłudze i nieprzerwanym oddziaływaniem
na sumienia i umysły Polaków wycisnął Prymas Tysiąclecia również
na historii politycznej całej epoki swój ślad. Jaki był rodzaj i
zakres tego wpływu, jaki był jego udział w odzyskiwaniu podmiotowości
przez polskie społeczeństwo, a także w przemianach panującego systemu
władzy, w przyspieszeniu procesów jego ewolucji, erozji i upadku
- to wszystko powinno stać się przedmiotem starannych badań i bezstronnej
oceny historyków. Rok pamięci Kardynała Wyszyńskiego przynosi wezwanie
do podjęcia takiego dzieła, zakrojonego bez wątpienia na wiele lat.
Trzeba, by rola, jaką w naszych dziejach ojczystych odegrał wielki
Prymas, znalazła właściwe miejsce w podręcznikach historii, a przez
nie w pamięci i sercach kolejnych pokoleń.
Pomóż w rozwoju naszego portalu