Nie ma tygodnia w Sejmie, aby nie pojawił się ktoś z wysokich
urzędników unijnej Piętnastki z "życzliwymi" instrukcjami, co należy
dalej czynić, aby negocjacje w sprawie wstąpienia Polski do Unii
Europejskiej nie zostały zawieszone. Piszę o tym zawieszeniu negocjacji
z całą świadomością, ponieważ od początku najważniejsza w tych rozmowach
była data integracji. To był punkt kluczowy w dostosowywaniu naszego
prawa do unijnego, tryb warunkowy dla przekształceń w przemyśle i
rolnictwie, jednym słowem: dziejowy punkt zero!
Jeśli więc minister spraw zagranicznych W. Bartoszewski
na pytanie dziennikarza, czy Polska wejdzie do Unii dopiero w 2005
r., odpowiada: "Cóż to jest 2005 r. wobec wieczności", można sądzić,
że wszystko w negocjacjach z Unią się zawaliło i gorzej być nie może.
Nie dziwię się, że minister myśli tak realnie i pozytywnie
o wieczności, jednak dla Polski taka odpowiedź oznacza, że zostaniemy
rozjechani do końca przez unijny walec. Na cóż bowiem chwalenie się,
że przedsiębiorcy z różnych krajów ulokowali w Polsce prawie 50 miliardów
dolarów, skoro mamy tak wysokie bezrobocie! Gdzie są efekty wprowadzenia
zagranicznego kapitału dla polskiej gospodarki? Więcej, trzeba zapytać
o pieniądze zarobione w Polsce przez zagranicznych inwestorów. Ponieważ
są to zyski wypracowane na skutek korzystnych dla zagranicznych inwestorów
ustaw, powinny być lokowane, reinwestowane dalej u nas, a nie wyprowadzane
za granicę.
Układ Stowarzyszeniowy zawarty z Unią przed laty nie
jest dla Polski korzystny, czy jak się mówi - nie jest symetryczny.
Liczyliśmy wszak, że po modernizacji przemysłu, a dokładniej pisząc,
po celowym doprowadzeniu do upadku i wyprzedaży wielu nierentownych
zakładów, uratujemy bodaj rolnictwo, że wejdziemy do unijnej polityki
rolnej i uzyskamy bezpośrednie dopłaty dla naszych rolników. Teraz
okazuje się, iż wejście do Unii oddala się, a w konsekwencji nie
będzie oczekiwanych pieniędzy, aby stawić czoła rolniczej konkurencji
z Zachodem.
Będąc ostatnio na Zachodzie, ogłaszany wszem i wobec
premierem przyszłego rządu szef SLD Leszek Miller w wypowiedzi dla
Financial Times Deutschland z 10 maja zasugerował, że po wstąpieniu
Polski do Unii Europejskiej Warszawa mogłaby pójść na ustępstwa w
sprawie bezpośredniej pomocy dla rolnictwa. Jednym słowem, L. Miller
byłby skłonny zrzec się pieniędzy na bezpośrednie dopłaty dla rolników
- czyli to, na co najbardziej liczyliśmy, co jest nagminnie stosowane
na Zachodzie, miałoby nas nie objąć. Premier Buzek uznał tę wypowiedź
za szkodliwą dla Polski. Dopowiem: czego już lewica nie robi, aby
znaleźć uznanie w oczach Zachodu (o uznanie Polaków nie musi się
troszczyć, o czym świadczą sondaże z tak wysokim poparciem).
Pieniądze to bardzo ważna sprawa, ale może nie najważniejsza.
Obecnie zaczęły się inne, nie do przejścia tematy w negocjacjach
z Unią Europejską. Choć wiedzieliśmy od początku, że Piętnastka nie
zgodzi się na swobodny przepływ siły roboczej oraz na zbyt długi
okres ochronny na zakup naszej ziemi, to nasi politycy bagatelizowali
sprawę, odsuwali w czasie rozmowy na ten temat. Tymczasem dziś widać
wyraźnie, że w zasadzie te dwie sprawy zwiastują zasadnicze opóźnienie
integracji. Pada już nawet data 2006 r., co byłoby dla Polski prawdziwą
katastrofą, ponieważ mamy otwarte granice, otwarty przepływ kapitału,
jesteśmy jak dojna krowa, którą stawia się przed pięknym malowidłem
z soczystą łąką, natomiast do jedzenia daje stare siano. Ponadto
wmawia się temu spokojnemu zwierzęciu, że tę łąkę ma w zasięgu ręki,
że tylko od niej zależy, kiedy z niej skorzysta.
Przykładu z krową użyłem celowo, ponieważ Unia wpisała
naszą wołowinę na listę zagrożoną występowaniem BSE (gąbczastego
zwyrodnienia mózgu). Ponieważ w naszym kraju nie zanotowano ani jednego
przypadku tej choroby, rząd ostro zaprotestował. Nic to nie dało,
bo polityka Unii jest jasna i jednoznaczna: choćby tam ludzie mieli
umierać z braku mięsa wołowego, nikt łatwo nie dostanie się na zachodni
rynek. I chyba tylko o to chodzi. Czyż nie pamiętamy, w jak sztuczny
sposób wywołano kryzys w Rosji, a następnie podkupiono nam rosyjski
rynek, dając w Unii olbrzymie dopłaty dla eksporterów żywności do
tego kraju?
Jednym słowem, handel Zachodu ze Wschodem ma charakter
wyzyskujący i niewątpliwie kwestie gospodarcze zadecydują w przedmiocie
daty przyjęcia nowych członków do Unii Europejskiej. Tam z całą pewnością
nikogo nie obchodzi, że Polska pomogła wyzwolić się wielu krajom
z komunizmu. Nasze bohaterstwo jest wręcz nie na rękę, bo a nuż skieruje
się w obronie polskości. Dlatego w kwestii daty wstąpienia do Unii
należy jasno napisać, że zakończenie negocjacji nie będzie możliwe
przed wyborami parlamentarnymi w Niemczech i Francji, które odbędą
się w 2002 r., potem zaś nowe rządy będą kontynuować rozmowy z krajami
kandydującymi, następnie odbędą się referenda we wszystkich krajach
Piętnastki na ten temat, w sumie sprawa nie zakończy się przed 2003
r. Pod znakiem zapytania stoi więc nasz udział w wyborach do Parlamentu
Europejskiego w 2004 r. A to oznacza oddalenie partnerskiego traktowania
nowych członków na dalsze lata.
Wracając do dwóch kwestii spornych z Piętnastką - sprawy
zakupu ziemi przez obcokrajowców oraz swobodnego przepływu osób,
pojawiają się już opinie o możliwości dobicia targu w tej sprawie:
my zgodzimy się na sprzedaż ziemi cudzoziemcom, a Unia pozwoli na
dostęp do rynku pracy. Dobicie takiego targu byłoby rozwiązaniem
najgorszym z możliwych. Po pierwsze, skoro Unia chlubi się dbałością
o przestrzeganie praw obywatelskich, to jak może ograniczać wolny
przepływ osób i dostęp do unijnych rynków pracy, naruszając w ten
sposób swobody demokratyczne? Chyba że uzna się nowych członków Unii
jako obywateli drugiej kategorii.
Po wtóre, znając traktowanie Polaków przez zachodnich
przedsiębiorców, łatwo można wyobrazić sobie czyjeś nie kończące
się starania o podjęcie konkretnej pracy. Wolno się przecież starać,
ale gdzie jest napisane, że skutecznie! Może będzie łatwiej pracować
na czarno i wykonywać tylko te prace, których Niemcy lub Austriacy
nie lubią. Nie znając więc dokładnej daty wejścia do Unii, nie wolno
iść na żadne targi.
Oczywiście, Polska w Unii Europejskiej powinna się znaleźć,
ale cena, jaką żądają za to eurokraci, jest nie do przyjęcia. Dotyka
bowiem również wyzbycia się chrześcijańskich wartości, tych wartości,
które przed wiekami Europę ukształtowały i przyniosły europejskim
państwom i narodom rozwój. Można zapytać, kim są dziś politycy, kim
są ludzie, którzy chcą zjednoczyć Europę bez chrześcijańskich wartości,
którzy, odrzucając Dekalog, głoszą "nowe" wartości, takie jak: tolerancja,
wolność, demokracja, pokój, prawa człowieka, równość płci...! Czy
to oznacza, że w Dekalogu, że w chrześcijaństwie tych wartości nie
było?
Kim są politycy i ludzie, kim jest ta klasa władców,
którzy budując europejską wieżę Babel, za cenę interesów, za władzę
i pieniądze, próbują zjednoczyć Europę przeciw Bogu? A w konsekwencji
prowadzą do nowego totalitaryzmu, nowych gwałtów, wyzysku i biedy,
bo jak powiedział Jan Paweł II w polskim Sejmie: "Demokracja bez
wartości łatwo przeradza się w nowy totalitaryzm".
Pomóż w rozwoju naszego portalu