Reklama
Gdy nie tak dawno temu trwał kryzys w naszej koalicji rządowej,
powiedział ktoś, że do wychodzenia z tego rodzaju kryzysu potrzebna
jest umiejętność, czyli sztuka bycia drugim. Podobna refleksja nasuwa
się też, ilekroć media informują nas, że pojawia się kolejny kandydat
na przyszłego prezydenta Rzeczypospolitej. Powiedział też ktoś, że
- wbrew pozorom - pierwszym łatwiej jest być niż drugim. Chyba warto
się nad tym trochę zastanowić, bo sprawa dotyczy nie tylko polityki
i często pociąga za sobą poważne konsekwencje.
Na ogół utrzymuje się, że dobrze być pierwszym. Ceni
się ludzi, którzy chcą być pierwszymi. Są to jednostki ambitne, dynamiczne,
mające dokładnie określone cele swojego działania. Mówi się o nich,
że wiedzą, czego chcą, że potrafią organizować środki i sposoby zmierzania
do wyznaczonego sobie celu. Osoba pragnąca być pierwszą - to doskonały
materiał na gospodarczego menadżera; szuka się takich osób, bez wahania
oferuje się im wyższe wynagrodzenia za pracę. Mieć ambicje bycia
pierwszym - to nie tylko dobrze, to się bardzo opłaca. Ponieważ zaś
ludzie obdarzeni takimi predyspozycjami jako tacy na świat przychodzą,
stąd powiedzenie, że pierwszym łatwiej jest być niż drugim. Kandydatowi
na pierwszego wystarcza, że idzie za głosem swego instynktu. Czy
zawsze udaje mu się zostać pierwszym, to już inna sprawa. W starciu
z kilku innymi o podobnych ambicjach może wypadnie mu być drugim,
ale to nie było przedmiotem jego dążeń. A nas interesują właśnie
te dążenia.
Do większości międzyludzkich konfliktów dochodzi wtedy, gdy spotyka się ze sobą kilka jednostek obdarzonych podobnym pragnieniem osiągnięcia jakiegoś celu. Jeżeli jest to konflikt pomiędzy już sprawującymi albo mającymi sprawować władzę, koniecznie trzeba wziąć pod uwagę tak zwane dobro wspólne. Do opowiedzenia się za jego wyborem niezbędna jest właśnie sztuka bycia drugim. W praktyce oznacza to nie tyle może rezygnację z dynamiki i ambicji życiowych, ile raczej poddanie tych ambicji rozumnej kontroli, zaś owa rozumność sprowadza się do tego, żeby pożytki społeczne uznać za wartość wyższą od osobistego sukcesu. I to jest istota umiejętności bycia drugim.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
To prawda, że "dobro wspólne" można różnie widzieć. Rodzaj
tego widzenia w przypadku działań politycznych jest wypadkową określonych
założeń partyjnych, wrażliwości moralnej, a także przekonań religijnych.
Różnorodność tych czynników sprawia, że konflikty między kandydatami
na pierwszych trwają niekiedy bardzo długo. Ale bywa również inaczej.
Są sytuacje, w których także dla ubiegających się o bycie pierwszymi
dobro wspólne nie ulega wątpliwości, lecz jego wybór koliduje z aspiracjami
arcyambitnych jednostek. Jeśli z tych ambicji w danej sytuacji nie
zrezygnują, jeśli nie zdobędą się na decyzję bycia drugimi, nie da
się osiągnąć dobra wspólnego.
Trzeba przyznać, że mamy z tym do czynienia w przypadkach
większości gier politycznych. Działalność przywódców partyjnych sprowadza
się wówczas do podejmowania rozpaczliwych prób przekonania opinii
publicznej, że to, za czym się opowiadają oni, jest bardziej wartościowe
od obiektywnie pojmowanego dobra wspólnego.
Decydowanie się na bycie drugim wymaga nie tylko cywilnej
odwagi, ale przede wszystkim zwykłej uczciwości, a o taką w polityce
bywa niekiedy bardzo trudno.
Ale wyjdźmy na chwilę poza sferę polityki. Zatrzymajmy się przez moment przy wszelkiego rodzaju premiach, odznaczeniach, konkursach. Jakże tu również trudno być drugim! Ileż zawiści, gniewu, niechęci, a czasem karygodnych machinacji rodzą te wyróżnienia, zwłaszcza gdy wiążą się z nimi nie tylko honorowe, ale także materialnie wymierne korzyści. W tym przypadku wspomniana przed chwilą uczciwość powinna polegać na samoprzekonaniu walczącego o pierwsze miejsce, że naprawdę są na świecie ludzie lepsi, zdolniejsi, bardziej wykształceni, wszechstronniej przygotowani do wypełniania zadań, o jakie w danej sytuacji chodzi. Naprawdę są tacy. Ale tak ciężko w to uwierzyć.
Nie jest łatwo podejmować decyzję bycia drugim. Święci zostają świętymi między innymi dlatego, że posiedli tę sztukę. Wśród nich chyba na pierwszym miejscu znajduje się ciągle św. Franciszek z Asyżu, który swoim duchowym synom kazał się nazywać "braćmi najmniejszymi". Ale św. Franciszek, jeśli takim był, to chyba dlatego, że bardzo wziął sobie do serca to, co św. Paweł powiedział o Jezusie Chrystusie: " On to, istniejąc [od wieków] w postaci Boga, nie uznał za stosowne korzystać ze swej równości z Bogiem, lecz [przeciwnie] wyzbył się wszystkiego, co Boskie, pojawił się w postaci sługi... Zgodził się dobrowolnie na stan poniżenia..." (Flp 2, 6-8, Biblia Warszawsko-Praska). Wszystko dlatego, że miał na względzie wspólne dobro całej ludzkości w postaci jej wiecznego zbawienia.