Reklama
Ta śmierć, ta męczeńska ofiara, stały się zwycięstwem „Solidarności”, a pogrzeb przerodził się w wielką manifestację Polaków, którzy z całego kraju przybyli, aby przy trumnie ks. Popiełuszki utwierdzić się w wierze w najwyższe ideały narodowe. Wszystkie okoliczne place, parki, ulice w promieniu paru kilometrów wypełnione tłumami, widziałam je płynące od rana, młodzi obsiedli drzewa wzdłuż ulicy Krasińskiego, sztandary „Solidarności” unosiły się nad głowami, a gdy przybył Wałęsa, powstał jeden wielki krzyk, tysiące rąk wzniosło się w symbol Victory - Józefa Radzymińska, pisarka.
Instytut Pamięci Narodowej/Facebook
Reklama
Była sobota, 3 listopada 1984 roku, chłodny, mglisty dzień. Od wczesnego rana w kierunku kościoła pod wezwaniem świętego Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu ciągnęły tłumy.
Dziesiątki, setki tysięcy ludzi z całej Polski. Również oficjalne delegacje, dyplomaci państw zachodnich. Wszędzie widać było flagi i transparenty, na których widniało, pisane charakterystycznym krojem, zakazane przez komunistów słowo "Solidarność". Przed kościołem wystawiona była przykryta sztandarem Solidarności, trumna z ciałem księdza Jerzego. Ukochanego przez miliony Polaków kapelana wolności i solidarności. Kilka dni wcześniej został porwany i bestialsko zamordowany przez funkcjonariuszy MSW. Dla rządzących wówczas komunistów głoszone przez ks. Jerzego kazania o wolności były wyzwaniem.
Ksiądz Popiełuszko pochowany został przy kościele pw. św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu.
Dziś ksiądz Jerzy Popiełuszko jest błogosławionym Kościoła. Z więzienia dawno wyszli bezpośredni sprawcy zbrodni, zaś ci którzy za nią stali, nie ponieśli żadnej odpowiedzialności.[zdjecie id="100803"][/zdjecie]