Reklama

Cuda Anielskiej Pani

Za przyczyną Najświętszej Maryi Panny Anielskiej z dąbrowskiego sanktuarium doszło do wielu łask i cudów. O żywotności kultu maryjnego w tym świętym miejscu świadczą liczne wota dziękczynne, wystawiona w świątyni Księga Łask, w której ludzie doświadczeni wstawiennictwem Pani Aniołów opisują cuda, wyproszone za Jej pośrednictwem

Niedziela sosnowiecka 29/2008

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Zbliża się kolejna pielgrzymka do Bazyliki Najświętszej Maryi Panny Anielskiej. Tradycyjnie, 2 sierpnia przybędą tutaj niewiasty z całej diecezji sosnowieckiej. O godz. 10 rozpocznie się uroczysta Eucharystia. Nadarza się więc okoliczność, aby uświadomić wiernym Zagłębia i całej diecezji, że Anielska Pani towarzyszy temu ludowi w doli i niedoli codziennego życia. Opisywane łaski i cuda pochodzą od osób, które w bezpośrednim przekazie oraz w Księdze Łask pragnęły pozostawić współczesnym i potomnym świadectwa swojego życia.
W prowadzonej w końcu XIX i na początku XX wieku Kronice Parafialnej ówczesny proboszcz ks. Grzegorz Augustynik notował łaski otrzymywane przez wiernych za wstawiennictwem Matki Bożej Anielskiej. Czytamy tam m.in.: „W Strzemieszycach zachorował 16-letni syn w rodzinie Imielskich. Choroba przybrała tak groźne rozmiary, że doktorzy opuścili nieszczęśliwego chłopaka, uważając swoją lekarską pomoc za bezskuteczną. Zrozpaczona matka, pragnąc wyzdrowienia syna, udała się do Matki Bożej Anielskiej w Dąbrowie Górniczej. Gorąco modliła się o życie dla swojego chłopaka. Kiedy wróciła do domu, dowiedziała się o nagłej przemianie w chorobie dziecka, jaka nastąpiła podczas jej modlitwy w kościele dąbrowskim. Cztery dni potem zjawiła się u ks. Olczakowskiego uradowana matka razem z ozdrowiałym synem. Opowiedziała mu cały ten nadzwyczajny wypadek i prosiła o odprawienie dziękczynnej Mszy św. do Matki Bożej Anielskiej”.

To prawdziwy cud!

P. Teresa Smolarska, rodem z Dąbrowy Górniczej, doznała uzdrowienia w dzień koronacji Anielskiej Pani. Była zima 1968 r. Pani Teresa była wówczas studentką stomatologii Akademii Medycznej we Wrocławiu. Zauważyła wówczas, że na pięcie utworzył się jej guz. Chorobowa zmiana zaczęła powiększać się, a ból potęgował się. Na oddziałach chirurgii i dermatologii lekarze nie potrafili tego zdiagnozować. Stosowała różne leki, maści, okłady. Nic nie pomagało. Zdecydowała się nawet na zabieg u znanego prof. Brosa, który jednak odwołała. Cierpiąc, przyjechała na uroczystość koronacji Matki Bożej Anielskiej do swojego rodzinnego miasta. „Były wtedy także imieniny mojej mamy. Mama dała mi radę, abym położyła sobie na chore miejsce aloes, bo ponoć wszystko leczy. Położyłam kawałek, mały listek nie pokrył nawet całości. Nazajutrz, o godz. 11 odbywały się w mieście uroczystości koronacyjne. Bardzo pragnęłam nich uczestniczyć, ale nie wiedziałam, czy dam radę, bo było fizycznie nie do zniesienia, by wytrzymać stanie na tej pięcie” - opowiada p. Teresa. Tymczasem rano odwinęła bandaż z nogi. Ku ogromnemu zdziwieniu - guz znikł. Zostało małe wgłębienie. Skóra w tym miejscu była różowa, zrobiła więc kompres i poszła na historyczne uroczystości maryjne. Minęło 40 lat, choroba nie powróciła. „Podczas koronacji, mimo ogromnych tłumów dane mi było być blisko, niemal w centrum wydarzeń, otarłam się nawet o przyszłego Ojca Świętego. Byłam bardzo szczęśliwa” - zwierza się p. Smolarska.
Niezależnie od terapii stosowanych we wrocławskich klinikach, leczyła ją także znajoma lekarz-chirurg. Gdy powiedziała o aloesie, ta wyśmiała ją. „Ale jeśli nie pomógł aloes, to co lub Kto? Pani Teresa modliła się do Matki Bożej wielokrotnie, prosząc o pomoc w jej chorobie. O zdrowie dla córki przed cudowną figurą Matki Bożej Anielskiej prosiła także cała jej rodzina. Czy to zwykły zbieg okoliczności, że guz na pięcie zniknął właśnie w tym niezwykłym dniu koronacji, by umożliwić młodej dziewczynie udział w uroczystościach?
Okazuje się, że uzdrowienie, jakiego doświadczyła p. Smolarska w dzień koronacji, nie było jedyną łaską wyproszoną przez nią u Boga za wstawiennictwem Maryi. „W 1973 r. mój tata zachorował na Parkinsona. Po kilku latach przestał poruszać się o własnych siłach. Dr Popiołek, który go leczył, rozłożył ręce, był bezradny wobec choroby” - opowiada. „Udało nam się nawet wystarać o miejsce dla taty w Górnośląskim Centrum Rehabilitacji w Reptach, jednak tata nie chciał tam być i wypisał się na własne życzenie. A ja nieustannie trwałam na modlitwie, przyjmowałam w jego intencji Komunię św.” - mówi p. Teresa. Nadszedł 1 maja. Przygotowywałam obiad, kiedy ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu w drzwiach kuchni pojawił się tato. Konsternacja i szok, przecież nie chodził! Tymczasem niepotrzebna była mu nawet laska, od tej pory samodzielnie poruszał się. To cud, to prawdziwy cud!” - wyznaje.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Dla Boga nie ma nic niemożliwego

„W 1983 r. mój 37-letni szwagier przeszedł operację żołądka. Zabieg powiódł się” - mówi mieszkanka Dąbrowy Górniczej, p. Alina Bakanowicz. Kilka dni po zabiegu postanowiliśmy odwiedzić go w szpitalu. Weszliśmy na oddział, do pokoju, ale był zamknięty, a szwagier, obstawiony aparaturą, leżał nieprzytomny. Okazało się, ze doznał zatoru płucnego i był w bardzo ciężkim stanie. Wpadliśmy w panikę. Wszystko w rękach Boga - stwierdzili lekarze. Pierwszą moją myślą było pragnienie modlitwy w intencji jego uzdrowienia. Pobiegłam do kościoła Najświętszej Maryi Panny Anielskiej. Proboszczem był wówczas ks. Danielewski, prosiłam o odprawienie Mszy św. błagalnej o uratowanie życia mojego szwagra. Po niej jego stan zaczął nad wyraz szybko poprawiać się, powrócił do sił, do zdrowia, do swojej rodziny. Potem w kolejnej Mszy św. dziękowaliśmy za ten cud” - opowiada p. Alina. To nie jedyna łaska, której doświadczyła mieszkanka Dąbrowy Górniczej za wstawiennictwem Anielskiej Pani. Drugi przypadek dotyczy jej syna, który został poszkodowany w gigantycznym pożarze zakładu „Polarcup” w Siemianowicach Śląskich. Pożar wybuchł w listopadzie 2000 r. W gazetach pisano o nim „największy pożar na Górnym Śląsku”. Pokazywały go wszystkie telewizje, mówiono o nim we wszystkich rozgłośniach radiowych. „Gdy zaczęło się palić, syn pobiegł do szatni, aby sprawdzić, czy nie ma tam kolegów. Kiedy wracał, było już czarno od dymu. Stłukł szybę, aby wydostać się na zewnątrz. Doznał poparzeń dróg oddechowych, bardzo niebezpiecznych dla zdrowia, a nawet życia z uwagi na chemikalia, jakich podczas pożaru nawdychał się. Trafił do „oparzeniówki’ w Siemianowicach Śląskich. Gdy go zobaczyliśmy, był trochę zaczerwieniony na twarzy. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy o obrażeniach wewnętrznych i wydawało nam się, że wyszedł bez szwanku. Dopiero rozmowa z lekarzem wyjaśniła wszystko. Powiedział, że będzie robił wszystko, co w jego mocy, ale w świecie jest tylko kilka przypadków wyjścia z tego stanu. Szok, dramat, tragedia!” - wyznaje p. Bakanowicz. Okazało się, że syn p. Aliny miał tylko kilka procent szans na przeżycie. „Wróciłam na salę i udawałam, że wszystko jest w porządku. Leżał wraz z innym kolegą poszkodowanym w wypadku. Chłopcy oglądali telewizję i dziwili się, dlaczego ordynator mówił, że ich stan jest bardzo ciężki. Prosto ze szpitala pobiegłam do kościoła. Poprosiłam proboszcza, ks. Jana Leksa o modlitwę w intencji mojego Wojtka oraz wszystkich, którzy ucierpieli w pożarze. Sama też głęboko modliłam się do Pani Aniołów. Uważam, że zdarzył się cud. Mój syn leczył się jeszcze długo, ale wyszedł z tego niebezpiecznego poparzenia”.
Według p. Aliny Pani Zagłębia pomogła także jej 36-letniemu siostrzeńcowi, który wyjechał do pracy w Holandii. Tam doznał rozległego udaru, przebywał w stanie śpiączki w holenderskim szpitalu. Wszystko było w rękach Boga, bo medycyna była bezradna. Wówczas także gorąco modliliśmy się o jego uzdrowienie do Matki Bożej Anielskiej. Po 6 dniach chłopak wybudził się. Z dnia na dzień czuł się coraz lepiej. Tamtejszy lekarz nie mógł uwierzyć, jak to możliwe, aby po tak rozległym udarze będąc w stanie śpiączki wyjść z tego? Ale my wierzyliśmy i nadal wierzymy, że to wszystko stało się za przyczyną naszej Pani i Matki Zagłębia. Głęboko ufamy w Jej pomoc i ratunek w tych wszystkich przypadkach, kiedy życie ludzkie wisiało na włosku, specjaliści byli bezradni, żadne środki nie pomagały. Dla Boga nie ma nic niemożliwego” - kończy p. Alina.

Reklama

Uratowani ze śmiertelnej pułapki

Przed południem 24 lipca 1969 r. do podziemi kopalni „Generał Zawadzki” wdarła się woda i muł z pękniętego osadnika „Jadwiga”. 119 górników znalazło się w śmiertelnej pułapce. Akcja ratunkowa trwała 4 dni. Przez ten czas rodziny i znajomi górników modlili się w Bazylice Matki Bożej Anielskiej i kościele św. Barbary w Będzinie. Nieprzerwanie otwarte były oba kościoły, w których modlili się dosłownie wszyscy. Odprawiane były Msze św. i specjalne nabożeństwa, ludzie przed Cudowną Figurą modlili się także indywidualnie. Zaangażowanie ratowników i wielka modlitwa okazały się zbawienne. Katastrofa pochłonęła jedną ofiarę, cała reszta ocalała. Uratowanie tych ludzi było jednym z największych cudów za wstawiennictwem Anielskiej Pani.

Reklama

Głosi chwałę Maryi

Pani Barbara Sakowska z Dąbrowy Górniczej przez całe życie głosi chwałę Matki Bożej. Jej dziecko mówi, że ma nieustanną pomoc z Nieba. Doświadcza jej nieustannie w swoim życiu. Za wstawiennictwem Pani Aniołów wyprosiła wiele łask dla siebie, dla rodziny, dla znajomych. „Kiedyś przy drzwiach wejściowych do kościoła znajdowała się drewniana skrzynia, do której wrzucało się prośby i podziękowania. Gdy chodziłam do szkoły, prosiłam Matkę Bożą, żeby klasówka dobrze mi poszła, by dostać się na studia, zdać egzamin. Poprzez modlitwy udało mi się zahamować postępujące pogarszanie się wzroku u syna” - opowiada. Pani Barbara jest lekarzem-okulistą. Gdy przystępuje do zabiegu operacyjnego, zawsze odmawia „Pod Twoją obronę”. Sukcesów z przeprowadzonych operacji nigdy nie przypisywała sobie. „Czasami wręcz czułam, że rękę chciałoby się poprowadzić inaczej, ale Ktoś kieruje właśnie tak. Operacja to nasza wspólna praca” - dodaje.

Nadzieja z nieba

W niezwykły sposób z Matką Bożą związana jest od pierwszych chwil życia s. Renata Cieślak, pasjonistka, która od ponad ćwierć wieku posługuje w sanktuarium Matki Bożej Anielskiej w Dąbrowie Górniczej, pełniąc funkcję matki generalnej Zgromadzenia.
S. Renata urodziła się w Stanisławowie, w którym istnieje bardzo żywy kult Matki Bożej Częstochowskiej. Gdy była dzieckiem, jej mama zapisała ją do organizacji dziecięcej i w czasie nabożeństwa majowego trzymała lilijkę przed obrazem Maryi. Głęboko modliła się wraz ze swoją mamą przed obrazem Stanisławowskiej Pani w czasie II wojny światowej, kiedy ojciec s. Renaty trafił do sowieckiej niewoli. Rodzinę polskiego wojskowego wywieziono wkrótce na Syberię. Siostra miała wówczas 10 lat. Był z nimi obrazek Matki Bożej. „Urządziliśmy ołtarzyk, a obok obrazka umieściliśmy zdjęcie taty. Dzięki zanoszonym modlitwom wymodliłyśmy wielką łaskę powrotu tatusia. Choć był w obozie w Kozielsku, nie zginął jak inni” - opowiada s. Renata.
Powojenne losy po raz kolejny związały ją z Matką Bożą. Jako młoda zakonnica posługiwała w Lublinie, a tam w katedrze był obraz Jasnogórskiej Pani. Był to trudny czas w jej życiu: śmierć mamy, kłopoty w pracy taty. Czuwała przed obrazem Matki. Jej wstawiennictwu zawdzięcza, że kłopoty zakończyły się szczęśliwie. Przyszedł rok 1981. Wtedy s. Renata przybyła w nasze strony, do domu sióstr pasjonistek w Dąbrowie Górniczej. Tutaj znowu trafiła pod opiekę Matki Bożej, Pani Zagłębia. Pierwsze kroki w nowym miejscu nie były łatwe. Cudowna Figura, przed którą niejednokrotnie trwała na modlitwie, dodawała nadziei, siły, wiary, duchowego hartu.
Siostra opowiada o szczególnej łasce, jaką udało jej się wyprosić u Boga za pośrednictwem Pani Anielskiej. „Modliłam się kiedyś w ważnej i bardzo zawiłej sprawie. Potrzebna była pomoc. Gdy zawiodły inne środki, pozostała tylko nadzieja z nieba. Cierpliwa wytrwałość w modlitwie i wiara, że się uda, wiara w cud przyniosły owoc. Dziś wszystko wróciło do normy. Anielska Pani po raz kolejny pospieszyła na ratunek” - podkreśla s. Renata.

2008-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Generał Zakonu Paulinów: aby troska o życie i jego poszanowanie zwyciężyła nad obleczonym w nowoczesność zachwytem śmiercią

2024-05-03 12:11

Jasna Góra/Facebook

O wielkiej duchowej spuściźnie Polaków naznaczonej aktami zawierzenia Maryi, które wciąż powinny być codziennym rachunkiem sumienia, tak poszczególnego człowieka jak i całego narodu - przypomniał na rozpoczęcie głównych uroczystości odpustowych ku czci Królowej Polski na Jasnej Górze przełożony generalny Zakonu Paulinów. O. Arnold Chrapkowski apelował, aby troska o życie i jego poszanowanie zwyciężyła nad obleczonym w nowoczesność zachwytem śmiercią. Sumę odpustową z udziałem przedstawicieli Episkopatu Polski i tysięcy wiernych celebruje abp Tadeusz Wojda, przewodniczący KEP.

O. Arnold Chrapkowski zauważył, że uroczystość Najświętszej Maryi Panny, 3 maja, jest szczególnym czasem, by na nowo „Bożej Rodzicielce zawierzyć Polskę, naszą najdroższą Ojczyznę”, przynosząc Jej bogactwo historii, przeżywane troski codzienności i nadzieję na przyszłości.

CZYTAJ DALEJ

Św. Florian - patron strażaków

Św. Florianie, miej ten dom w obronie, niechaj płomieniem od ognia nie chłonie! - modlili się niegdyś mieszkańcy Krakowa, których św. Florian jest patronem. W 1700. rocznicę Jego męczeńskiej śmierci, właśnie z Krakowa katedra diecezji warszawsko-praskiej otrzyma relikwie swojego Patrona. Kim był ten Święty, którego za patrona obrali także strażacy, a od którego imienia zapożyczyło swą nazwę ponad 40 miejscowości w Polsce?

Zachowane do dziś źródła zgodnie podają, że był on chrześcijaninem żyjącym podczas prześladowań w czasach cesarza Dioklecjana. Ten wysoki urzędnik rzymski, a według większości źródeł oficer wojsk cesarskich, był dowódcą w naddunajskiej prowincji Norikum. Kiedy rozpoczęło się prześladowanie chrześcijan, udał się do swoich braci w wierze, aby ich pokrzepić i wspomóc. Kiedy dowiedział się o tym Akwilinus, wierny urzędnik Dioklecjana, nakazał aresztowanie Floriana. Nakazano mu wtedy, aby zapalił kadzidło przed bóstwem pogańskim. Kiedy odmówił, groźbami i obietnicami próbowano zmienić jego decyzję. Florian nie zaparł się wiary. Wówczas ubiczowano go, szarpano jego ciało żelaznymi hakami, a następnie umieszczono mu kamień u szyi i zatopiono w rzece Enns. Za jego przykładem śmierć miało ponieść 40 innych chrześcijan.
Ciało męczennika Floriana odnalazła pobożna Waleria i ze czcią pochowała. Według tradycji miał się on jej ukazać we śnie i wskazać gdzie, strzeżone przez orła, spoczywały jego zwłoki. Z czasem w miejscu pochówku powstała kaplica, potem kościół i klasztor najpierw benedyktynów, a potem kanoników laterańskich. Sama zaś miejscowość - położona na terenie dzisiejszej górnej Austrii - otrzymała nazwę St. Florian i stała się jednym z ważniejszych ośrodków życia religijnego. Z czasem relikwie zabrano do Rzymu, by za jego pośrednictwem wyjednać Wiecznemu Miastu pokój w czasach ciągłych napadów Greków.
Do Polski relikwie św. Floriana sprowadził w 1184 książę Kazimierz Sprawiedliwy, syn Bolesława Krzywoustego. Najwybitniejszy polski historyk ks. Jan Długosz, zanotował: „Papież Lucjusz III chcąc się przychylić do ciągłych próśb monarchy polskiego Kazimierza, postanawia dać rzeczonemu księciu i katedrze krakowskiej ciało niezwykłego męczennika św. Floriana. Na większą cześć zarówno świętego, jak i Polaków, posłał kości świętego ciała księciu polskiemu Kazimierzowi i katedrze krakowskiej przez biskupa Modeny Idziego. Ten, przybywszy ze świętymi szczątkami do Krakowa dwudziestego siódmego października, został przyjęty z wielkimi honorami, wśród oznak powszechnej radości i wesela przez księcia Kazimierza, biskupa krakowskiego Gedko, wszystkie bez wyjątku stany i klasztory, które wyszły naprzeciw niego siedem mil. Wszyscy cieszyli się, że Polakom, za zmiłowaniem Bożym, przybył nowy orędownik i opiekun i że katedra krakowska nabrała nowego blasku przez złożenie w niej ciała sławnego męczennika. Tam też złożono wniesione w tłumnej procesji ludu rzeczone ciało, a przez ten zaszczytny depozyt rozeszła się daleko i szeroko jego chwała. Na cześć św. Męczennika biskup krakowski Gedko zbudował poza murami Krakowa, z wielkim nakładem kosztów, kościół kunsztownej roboty, który dzięki łaskawości Bożej przetrwał dotąd. Biskupa zaś Modeny Idziego, obdarowanego hojnie przez księcia Kazimierza i biskupa krakowskiego Gedko, odprawiono do Rzymu. Od tego czasu zaczęli Polacy, zarówno rycerze, jak i mieszczanie i wieśniacy, na cześć i pamiątkę św. Floriana nadawać na chrzcie to imię”.
W delegacji odbierającej relikwie znajdował się bł. Wincenty Kadłubek, późniejszy biskup krakowski, a następnie mnich cysterski.
Relikwie trafiły do katedry na Wawelu; cześć z nich zachowano dla wspomnianego kościoła „poza murami Krakowa”, czyli dla wzniesionej w 1185 r. świątyni na Kleparzu, obecnej bazyliki mniejszej, w której w l. 1949-1951 jako wikariusz służył posługą kapłańską obecny Ojciec Święty.
W 1436 r. św. Florian został ogłoszony przez kard. Zbigniewa Oleśnickiego współpatronem Królestwa Polskiego (obok świętych Wojciecha, Stanisława i Wacława) oraz patronem katedry i diecezji krakowskiej (wraz ze św. Stanisławem). W XVI w. wprowadzono w Krakowie 4 maja, w dniu wspomnienia św. Floriana, doroczną procesję z kolegiaty na Kleparzu do katedry wawelskiej. Natomiast w poniedziałki każdego tygodnia, na Wawelu wystawiano relikwie Świętego. Jego kult wzmógł się po 1528 r., kiedy to wielki pożar strawił Kleparz. Ocalał wtedy jedynie kościół św. Floriana. To właśnie odtąd zaczęto czcić św. Floriana jako patrona od pożogi ognia i opiekuna strażaków. Z biegiem lat zaczęli go czcić nie tylko strażacy, ale wszyscy mający kontakt z ogniem: hutnicy, metalowcy, kominiarze, piekarze. Za swojego patrona obrali go nie tylko mieszkańcy Krakowa, ale także Chorzowa (od 1993 r.).
Ojciec Święty z okazji 800-lecia bliskiej mu parafii na Kleparzu pisał: „Święty Florian stał się dla nas wymownym znakiem (...) szczególnej więzi Kościoła i narodu polskiego z Namiestnikiem Chrystusa i stolicą chrześcijaństwa. (...) Ten, który poniósł męczeństwo, gdy spieszył ze swoim świadectwem wiary, pomocą i pociechą prześladowanym chrześcijanom w Lauriacum, stał się zwycięzcą i obrońcą w wielorakich niebezpieczeństwach, jakie zagrażają materialnemu i duchowemu dobru człowieka. Trzeba także podkreślić, że święty Florian jest od wieków czczony w Polsce i poza nią jako patron strażaków, a więc tych, którzy wierni przykazaniu miłości i chrześcijańskiej tradycji, niosą pomoc bliźniemu w obliczu zagrożenia klęskami żywiołowymi”.

CZYTAJ DALEJ

Nosić obraz Maryi w oczach i sercu

2024-05-03 21:22

ks. Tomasz Gospodaryk

Kościół w Zwanowicach

Kościół w Zwanowicach

Mieszkańcy Zwanowic obchodzili dziś coroczny odpust ku czci Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski. Sumie odpustowej przewodniczył ks. Łukasz Romańczuk, odpowiedzialny za edycję wrocławską TK “Niedziela”.

Licznie zgromadzeni wierni mieli okazję wysłuchać homilii poświęconą polskiej pobożności maryjnej. Podkreślone zostały ważne wydarzenia z historii Polski, które miały wpływ na świadomość religijną Polaków i przyczyniły się do wzrostu maryjnej pobożności. Przywołane zostały m.in. ślubu króla Jana Kazimierza z 1 kwietnia 1656 roku, czy 8 grudnia 1953, czyli data wprowadzenia codziennych Apeli Jasnogórskich. I to właśnie do słów apelowych: Jestem, Pamiętam, Czuwam nawiązywał kapłan przywołując słowa papieża św. Jana Pawła II z 18 czerwca 1983 roku. - Wypowiadając swoje “Jestem” podkreślam, że jestem przy osobie, którą miłuję. Słowo “Pamiętam” określa nas, jako tych, którzy noszą obraz osoby umiłowanej w oczach i sercu, a “Czuwam” wskazuję, że troszczę się o swoje sumienie i jestem człowiekiem sumienia, formuje je, nie zniekształcam ani zagłuszam, nazywam po imieniu dobro i zło, stawiam sobie wymagania, dostrzegam drugiego człowieka i staram się czynić względem niego dobro - wskazał kapłan.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję