O książce pt. „Nie trać czasu. Prymas Wyszyński do młodych” z Agnieszką Bugałą rozmawia Wanda Mokrzycka
Wanda Mokrzycka: - Kilka tygodni temu na rynku wydawniczym pojawiła się Twoja książka dla młodzieży pt. „Nie trać czasu. Prymas Wyszyński do młodych” wydana przez Edycję Świętego Pawła. To wywiad młodych ludzi z Prymasem, współczesnych ze sługą Bożym – zabieg odważny, przyznaję.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
W książce, w sposób wręcz metafizyczny, przeplatają się pytania młodych i odpowiedzi kard. Wyszyńskiego. Jak powstała ta publikacja?
Reklama
Agnieszka Bugała: - Wydawnictwo zaproponowało mi napisanie książki o Prymasie dla młodzieży – właśnie współczesnej, która go przecież nie znała, a wielu nawet o nim nie słyszało. No, może w kontekście osoby Jana Pawła II, ale jednak dla tych młodych ludzi Wyszyński to co najwyżej hasło, a nie ojciec, jak mówili o nim ci, którzy go znali. Propozycja należała do tych, których się nie odrzuca, ale od razu wiedziałam, że zadanie jest trudne. Prymas Wyszyński, jeśli już jest znany współczesnym młodym ludziom – to głównie jako niezłomny kardynał, który ocalał Kościół przez ekspansją komunizmu i za to komuniści nie tylko go uwięźli, ale przyprawili mu gębę, która do dziś ciąży właściwemu odczytywaniu jego przesłania. To taki nasz pancerny kardynał, a jego spuścizna ma kwalifikatory „trudny” i „niezrozumiały”, więc młodzież raczej ją omija, dlatego najważniejszym zadaniem wydawało się być wymyślenie formy dla książki.
- I formą jest właśnie wspomniany przeze mnie wywiad. Skąd ten pomysł?
- Młodzi ludzie lubią brać udział w czymś, co jest adresowane do nich. Należy ich zaprosić do zrobienia czegoś wspólnie, aby mogli wziąć odpowiedzialność za coś, co ma powstać, a przynajmniej poczuć smak wspólnej przygody. Niewiele osób wie, że przez długi czas dzieci z całej Polski pisały listy do kard. Wyszyńskiego. Dowiadywał się z nich co dzieje się w ich rodzinach, domach, czym się smucą i czym cieszą, czego im brak. Pamiętajmy, że nie było maili, ale trzeba było usiąść i pisać na kartce, a potem włożyć do koperty – klasyczna korespondencja. Odpowiadał na każdy list, jeśli tylko na kopercie był adres zwrotny. Każdą z próśb o modlitwę włączał do swoich pacierzy. Cieszył się, bo czuł, że dzieci mu ufają. I martwił, gdy nie mógł zaradzić ich problemom. Kiedy odkryłam w spuściźnie Prymasa ten właśnie fakt - że w tamtych siermiężnych, komunistycznych czasach młodzi pisali do niego listy - pomysł przyszedł sam: niech młodzi pytają, a Prymas będzie odpowiadał, tzn. ja znajdę w tomach, które pozostawił odpowiedzi na ich pytania. I tak to się zaczęło.
- We wstępie piszesz, że pytania przysłali młodzi z Krakowa, Białegostoku, Polkowic, Warszawy, Lutyni, Głogowa Małopolskiego i z Wrocławia…
Reklama
- To prawda! Najpierw zaprosiłam uczniów ze szkół im. Stefana Wyszyńskiego w Polsce, ale nie wszystkie zareagowały. Tym, które odpowiedziały wciąż jestem bardzo wdzięczna. Poprosiłam też młodzież z wrocławskiego Salezu – tu wielką pomoc i życzliwość okazał mi ks. Jerzy Babiak, dyrektor szkoły. Z każdym tygodniem pytań przybywało.
- Musiało Ci rosnąć serce – odzew na takie wyzwanie musiał cieszyć!
- Cieszył bardzo, serce rosło, ale też drżało…! Otwierałam skrzynkę i czytałam pytania o islam, uchodźców, homoseksualistów, pedofilię, rozwody rodziców i co zrobić, żeby miłość przetrwała próbę czasu. Znałam teksty Prymasa, ale oczywiście, nie wszystkie, wiele z nich nie jest jeszcze opublikowanych, czekają w maszynopisach na półkach Instytutu Prymasowskiego. Zaczynałam się denerwować, nie mogłam spać, albo budziłam się w nocy z lękiem, czy znajdę odpowiedź Prymasa na pytanie skierowane… do Prymasa. Bałam się, że moje założenie: „znajdę odpowiedź na każde pytanie” okaże się niemożliwe do zrealizowania.
- Pytania młodzieży dotykają wielu ważnych kwestii: wiary, miłości, rodziny, Ojczyzny, Kościoła czy modlitwy. Padają także te bardziej osobiste, o życie i wybory Prymasa.
Kiedy zaczęłaś „odpowiadać”, tzn. szukać w pismach Kardynała odpowiedzi na te wszystkie pytania?
Reklama
- W maju 2018 r. pojechałam do Częstochowy. Zamieszkałam w domu Sióstr Zawierzanek przy Wyszyńskiego i codziennie przez wiele godzin pracowałam w Instytucie Prymasa, który mieści się przy tej samej ulicy. Wiele zawdzięczam pani Annie Zyskowskiej, historykowi, członkini Instytutu Prymasa Wyszyńskiego i autorce książek o naszym bohaterze. Każdego dnia cierpliwie pomagała mi przedzierać się przez kolejne metry dokumentów.
- Metry?
- Tak, półki z pismami Prymasa mają kilka metrów. Pani Anna doskonale orientuje się w tematyce poszczególnych zbiorów, więc kiedy podzieliłam pytania młodzieży wg kategorii – najpierw roboczych, choć było to pomocne w redakcji książki – mogłam zacząć szukać odpowiedzi. Przychodziłam do biblioteki Instytutu przez dwa tygodnie. Gdy znajdowałam odpowiedź, albo nawet kilka odpowiedzi na to samo pytanie, robiłam zdjęcie tekstu i adnotację źródła. I tak samo w przypadku każdego z prawie stu pytań.
- Czyli praca nad tekstem książki odbyła się już poza Instytutem?
- Tak, to było konieczne, w Instytucie odbyła się tylko kwerenda. I tak mocno nadużyłam gościnności. To, co jest ważne: w książce ani jedno słowo nie jest moje. Pytania postawili młodzi, Prymas udzielił odpowiedzi. Moje zadanie polegało tylko na tym, żeby je znaleźć.
- Przyznaję, że gdy słucham tej opowieści – o metrach dokumentów, trudno mi ukryć zdziwienie, że to odnalezienie Ci się udało…
- Rozumiem to w pełni. Dla mnie praca nad tą książką była doświadczeniem świętych obcowania, realnego prowadzenia po śladach, które - za chwilę już błogosławiony - Prymas zostawił w pismach, książkach, w listach i notatkach. Czułam, że on chce im odpowiedzieć tak, jak odpowiadał przed laty, ja byłam tylko narzędziem.
Reklama
- A kim on dla Ciebie jest, dzisiaj, właśnie w czasie, gdy za chwilę Kościół nada mu tytuł błogosławionego?
- Po napisaniu tej książki byłam w Zuzeli, w miejscu, gdzie się urodził. Poprosiłam księdza proboszcza, aby pozwolił mi wejść do domu Wyszyńskiego, gdzie dziś jest Muzeum Lat Dziecięcych Prymasa. Zobaczyłam tam jego zdjęcia z lat dzieciństwa – znałam je, ale w tamtym miejscu nabrały zupełnie innego znaczenia, przemówiły - drobny chłopiec z jasnymi włosami i wielkimi, otwartymi na świat oczami. Jeszcze nic nie wie o komunistach, więzieniu, Ślubach Narodu i drapaniu ołówkiem stacji Drogi Krzyżowej na ścianach więzienia w Rywałdzie – jest Stefkiem. Od tamtej chwili, gdy się modlę za jego wstawiennictwem, mówię też do niego właśnie tak: Stefku z Zuzeli, którego Bóg zaprowadził aż do nieba. Każdy z nas przecież zaczyna od wielkich, zdziwionych oczu, od wielkich nadziei, od dobrych pragnień. Jeśli pozwolimy, jak on, by działała w nas Boża łaska – mamy szansę wszystko przetrwać i dojść do nieba.
Książkę, w czasie pandemii, można kupić bez wychodzenia z domu, w sklepie wydawnictwa:
https://www.edycja.pl/produkty/ksiazki/duchowosc/nie-trac-czasu-prymas-wyszynski-do-mlodych