Nieraz media zachwycają się, że jacyś studenci całe wakacje poświęcili dla potrzebujących, a ja sobie myślę, jedźcie do klasztoru do Koziej Wólki, znajdziecie w nim siostry zakonne, które poświęciły potrzebującym pięćdziesiąt lat swojego życia. Oddały Bogu swoje macierzyństwo, oddały Bogu swoich bliskich, ukochanego chłopaka. Często są tak utalentowane, że głowa boli, a dzień w dzień przewijają i karmią upośledzone dzieci, często tak chore, że nie ma z nimi kontaktu. I noszą je na rękach, i przytulają. Ale tego media nie zauważą. To jest dla świata nieciekawy temat…
Reklama
Pamiętacie scenę, kiedy do Jezusa przyprowadzono jawnogrzesznicę? Jezus zaczął pisać palcem na piasku, wszyscy odeszli, ona jedna została. Dlaczego została? Przecież mogła uciec, Jezus by jej nie ścigał.
Nie. Tamta kobieta czekała, bo chciała zostać osądzona. Chciała zostać osądzona przez Jezusa. Dostrzegła w Nim dobrego człowieka, wiedziała, że to ktoś mądry, czysty, godny zaufania. Prawdziwy. Ale zwróć uwagę, jak dziwne pytanie zadał tej kobiecie Jezus. „Nikt cię nie potępił?”
Są czasem sytuacje okropnie niezręczne, takie, że nie wiadomo, jak zacząć rozmowę. Jak zagaić… Padają wtedy odzywki typu: „Ładna pogoda dzisiaj…” „Tak, ale chyba będzie padał deszcz…”. Są takie sytuacje, w których „niekomfortowość” bierze się z niespokojnego sumienia. Czujesz, że zrobiłeś coś nie tak i nie masz pojęcia, jak zacząć, żeby wyjść z twarzą, ale wiesz, że jak ta druga osoba zacznie rozmowę, to dalej jakoś samo pójdzie.
– Nikt cię nie potępił?
– Nikt, Panie.
– I ja cię nie potępiam, idź i nie grzesz więcej.
Ta spowiedź trwała piętnaście sekund! Taka grzesznica?! Całe miasto wiedziało, jakie życie prowadzi. A Jezus podsumował jej grzeszną przeszłość jednym zdaniem. Niezwykła jest ta miłosierna dyskrecja Jezusa. A jak postępujemy my? Jak złapiemy jakiegoś swojego winowajcę, to sadzamy go na fotelu i wykorzystujemy okazję, żeby mu wszystko wygarnąć… Od początku do samiutkiego końca.
Reklama
Kto z nas potrafi dać gwarancję, że od teraz już nigdy więcej nie zgrzeszy? Jeszcze dzisiaj możemy walnąć taki numer, że głowa boli!
Kiedyś jedna siostra zakonna przyszła do biskupa i mówi:
– Księże biskupie, widzę Jezusa…
Biskup myśli sobie, no… może widzi, może nie widzi. Kto wie, czy to nie schizofrenia albo jakaś inna przypadłość. Ale na wszelki wypadek mówi tak:
– Niech się siostra zapyta Jezusa, jakie wyznałem grzechy na ostatniej spowiedzi.
Siostra przychodzi za tydzień.
– No i co, widziałaś Jezusa? – pyta.
– Tak.
– I co?
– Pytałam, jakie ksiądz biskup wyznał grzechy na ostatniej spowiedzi.
– I co Jezus odpowiedział?
– Że nie pamięta.
Reklama
To jest naprawdę niesamowita tajemnica Bożego miłosierdzia.
Od trzydziestu lat jestem kapłanem i – uwierz mi – spowiadałem tysiące ludzi, a nie pamiętam ani jednej spowiedzi. Ani jednej! Naturalnie potrafię powiedzieć, z czego ludzie często się spowiadają, ale żeby tak wymienić grzechy tego czy tamtego człowieka? – tego nie potrafię. I Bogu za to bardzo dziękuję. A niektórzy ludzie myślą sobie, że jak się wyspowiadają, to ksiądz o niczym innym nie będzie myślał, tylko o tych jego grzechach.
Na prymicjach jeden ze starszych księży poradził neoprezbiterowi tak: „Napisz sobie na konfesjonale zdanie: »Tu spowiada ksiądz, który niczemu się nie dziwi«. Bo nieraz z konfesjonałów słychać: „Ile razy?”,„Ty, taka katoliczka?”… No, do takiego księdza faktycznie trudno po raz drugi wybrać się do spowiedzi. No i rzeczywiście nie trzeba do niego chodzić.
_____________________________________
Artykuł zawiera treści pochodzące z książki ks. Piotra Pawlukiewicza „Ty jesteś marką”, wyd. RTCK. Więcej o książce: Zobacz
rtck.pl
![](https://www.niedziela.pl/gifs/portaln/624x400/1578556925.jpg)