„Na ogół słuchacze nie dają specjalnych znaków, że kazanie im się nie podoba. Mam wrażenie, że wiedzą bowiem, że nawet ze słabego kazania można nauczyć się przynajmniej cierpliwości.
Miecz o dwu ostrzach
Reklama
Nie oszukujmy się, nawet najlepsi kaznodzieje mogą wygrywać, trudne dla ucha, dźwięki na klawikordzie homiletyki. Ważne - jak twierdzą znawcy gatunku - aby w porę te praktyki ukrócić. - Zawsze dziwiłem się niektórym księżom, że używają negatywnych przykładów. Narzekają w homiliach. Malują apokaliptyczne wizje - staram się tego unikać - zwierza się ks. Stanisław Jurczuk, prezes Stowarzyszenia Niepełnosprawnych Archidiecezji Warszawskiej, który z racji pełnionej funkcji wielokrotnie starał się mówić pogodnie o cierpieniu w swoich kazaniach. Ale są rzeczy, na które nie może patrzyć spokojnie: - Tragedią jest, gdy widzę, że ktoś patrzy na zegarek na moim kazaniu. Wtedy je skracam, choćbym miał jeszcze zaplanowanych kilka ciekawych punktów - zapewnia.
Według ks. Jana Sochonia - poety, krytyka literackiego - odbiór kazania zależy od wielu czynników, pochodzących tak ze strony mówiącego, jak i samych wiernych. - Na ogół słuchacze podczas liturgii nie dają specjalnych znaków, że kazanie im się nie podoba. Mam wrażenie, że wierni wiedzą bowiem, że nawet ze słabego kazania (ale co to znaczy: słabe kazanie?) można nauczyć się przynajmniej cierpliwości. A nadto, oczekiwania są tak „szerokie”, że poszczególne wypowiedzi księży różnie bywają odbierane, od pochwał do ostrej krytyki. Trzeba pamiętać, że każdy odbiorca jest inaczej „nastrojony” i ma odmienne homiletyczne preferencje. Zatem kazanie to miecz o dwu ostrzach. Trafia zarówno w księdza jak i w słuchacza - mówi ks. Sochoń.
Problemy z „lądowaniem”
Reklama
Jak zostać dobrym kaznodzieją? - zadają sobie pytanie alumni. Z pomocą przychodzą starsi. Ks. Witold Sokołowski SJ duszpasterz wspólnoty francuskojęzycznej, wykładowca na PWT, radzi przyszłym kapłanom: - W zwyczajnym przepowiadaniu wystarczy 8-10 minut, z reguły po tym ludzie już niewiele słyszą. Należy wystrzegać się jak ognia teologiczno-mistycznego żargonu i niezrozumiałego dla wiernych pustosłowia, aby „recenzja” z kazania nie przypominała dialogu: „No i jak mówił? Pięknie mówił, ale co mówił, tego nie mówił”. Nie polecam sięgania po stare „niedźwiedzie” - teksty wygłoszone już kiedyś w innych okolicznościach. W dobrym kazaniu wystarczą dwie, trzy główne myśli. Przynoszą one większe korzyści niż treściowa „studnia bez dna” i problemy z „lądowaniem”, czyli zakończeniem.
Podobnie ks. Jarosław Ropel w artykule Przecież na eucharystię chodzi konkretny człowiek, deklaruje: - Parę lat temu wyrzuciłem wszystkie książki z kazaniami. Powinni ich zabronić, podobnie jak streszczeń lektur szkolnych. Jeśli nie jestem w stanie w oparciu o konkretne doświadczenie swoich zmagań, trudności czy zachwytów - przekazać ludziom Dobrej Nowiny, to nie ma się co dziwić, że oni już nie słuchają. Moralizmów nie można słuchać bez końca. Gdyby na Mszy przeczytać kawałek gazety, ludzie może powiedzą na koniec: Bogu niech będą dzięki. Nie polecam jednak, szczególnie młodszym księżom, tego sprawdzać.
- Najważniejsze to czytać, czytać i jeszcze raz czytać - radzi ks. prał. Zygmunt Malacki, który po cichu przyznaje, że do niektórych kazań, które - jak się później okazało - zostały bardzo dobrze przyjęte, nie był przygotowany. - Pomagała mi wtedy krótka modlitwa do Ducha Świętego tuż przed homilią. Ale wyjątki nie powinny stać się regułą - przypomina.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Migracje w poszukiwaniu kazań
Reklama
Potrzebę zmiany stylu homiletycznego współczesnych kazań dostrzegają niektórzy księża i analizują: - Ostatnimi laty zmieniła się dość wyraźnie struktura kazań - ocenia ks. Jan Sochoń. Mniej są nacechowane wymiarem dogmatycznym i doktrynalnym. Nabrały natomiast większej barwy, by tak powiedzieć egzystencjalnej. Księża, na ogół, stronią od nauki Kościoła (co brzmi paradoksalnie), częściej odwołując się do życia społecznego. Ich mówienie nabrało też wymiaru interwencyjnego, będąc często reakcją na bolączki życia społecznego. Wiele jeszcze pracy przed nami.
W stolicy ci, którzy nie są zadowoleni z kazań głoszonych we własnych parafiach, co niedziela migrują w poszukiwaniu słowa dla siebie. Szczególnie dużą popularnością cieszą się kościoły akademickie, na niedzielne kazania „chodzi się” do jezuitów, dominikanów lub częściej w języku symboli pojawiają się enigmatyczne skróty myślowe: „jadę na Służew”, „spotkamy się na Grochowie”.
Czego odbiorcy kazań szukają daleko od własnej parafii?
- Chcę czuć, że ksiądz, który do mnie mówi, jest człowiekiem modlitwy zasłuchanym w Ducha Świętego. To widać po kilku pierwszych zdaniach homilii - ocenia 30-letnia Małgorzata Ferenc, pracownik Instytutu Biocybernetyki i Inżynierii Biomedycznej PAN. Kazania mogą być różne: długie, krótkie. Przemawiają do mnie te, w których spośród wierszy wyłania się przesłanie: Bóg jest Dobrym Ojcem, Miłością. Nie bój się Mu zaufać.
Co ciekawe, sami autorzy kazań nie zawsze wiedzą, kiedy słowo, które zasiali, znalazło podatny grunt. Niektórzy podchodzą do tego z pokorą i nie chcą ryzykować pomyłki:
- Absolutnie nie potrafiłbym wskazać swojego najlepszego kazania - twierdzi ks. Piotr Pawlukiewicz. Może się okazać, że za kazanie, które uważałbym za dobre, dostanę kiedyś reprymendę od Pana Boga. A być może to, które oceniłem jako słabe, okaże się wartościowe w oczach Bożych. Zbyt łatwo jest ulec w kaznodziejstwie albo pokusie kokieterii homiletycznej, albo własnemu spojrzeniu na dany problem, albo po prostu spłyceniu sprawy.
Jeśli się nie staniecie jako dzieci
Większość księży deklaruje, że najtrudniejszymi kazaniami, które wymagają z ich strony najwięcej pracy, są homilie dla dzieci. Ale jeżeli już trudna sztuka dialogowania z najmłodszymi parafianami zostanie opanowana, to i rodzice mogą z niej skorzystać.
- Kilka lat temu wikariuszem w mojej parafii na Targówku był ks. Bogusław Kowalski - opowiada Maria Ciosińska. Nigdy nie zapomnę jego homilii do dzieci. Potrafił opowiadać proste historie wykorzystując do tego swój talent aktorski. Czasami z charakterystycznym praskim akcentem, modulując głos, przekonywał do prawd wiary. Później zauważyłam, że na te dziecięce Msze oprócz dzieci i ich rodziców przychodzili wszyscy: młodzież, emeryci. Kościół pękał w szwach. Kazania ks. Bogusia, jako obowiązkowy punkt programu, były później relacjonowane rodzinie i gościom podczas niedzielnych obiadów.
Jeśli talent aktorski homilety nie jest dość widoczny, zawsze można sobie poradzić w inny sposób. - Nasz proboszcz znalazł swój własny sposób na dotarcie do dzieci. Nie wiem jak on to robi, ale zna imiona wszystkich dzieciaków. Razu pewnego, gdy ociągały się z przyjściem pod prezbiterium, głośno zachęcał je słowami: Bo będę wymieniać wszystkie dzieci z imienia i nazwiska i dodam jeszcze, gdzie każde mieszka. W ten sposób złamiemy ustawę o ochronie danych osobowych. Nie zmuszajcie mnie do tego - relacjonuje słowa księdza mieszkanka parafii pw. św. Łukasza na Tarchominie.
Wybieramy najlepszego
Współczesny czytelnik nie powinien okazywać zdziwienia, jeśli w popularnym magazynie o profilu niekoniecznie katolickim, obok ankiety na najpopularniejszego człowieka mediów, ujrzy ranking z pytaniem: Który z księży, twoim zdaniem, głosi najlepsze kazania?
- To nie byłoby wcale takie złe - ocenia ks. Stanisław Jurczuk. I tutaj powinna być zdrowa konkurencja, a średni równać do najlepszych. Dlaczego ludzie mają zadawalać się przeciętnością? Jeśli istnieją kazania lepsze i ładniej podane, to trzeba o nich mówić, a takich homiletów doceniać w ankietach.
Najciekawszymi elementami, wartymi rozważenia w takim rankingu, byłyby zapewne kryteria oceny kandydatów i ich pracy. Bo jak tu można zawyrokować obiektywnie: jakie było kazanie? Czy stwierdzenie: podobało mi się - jest wystarczające? A może zbadać inne kryterium, chociażby to ze starego kawału: Po śmierci zdumiony ksiądz dostrzega, że przed nim do nieba dostał się kierowca autobusu, znany z tego, że nie wylewał za kołnierz: „Dlaczego święty Piotrze on jest w niebie? - pyta kaznodzieja: - Jak on jechał drogą to wszyscy się modlili, a jak ty w kościele mówiłeś kazanie, to wszyscy spali”.
Trudno jest przygotować takie kazanie, które będzie się podobało ludziom, ale przede wszystkim Panu Bogu. I choćby dlatego, sami księża podchodzą do rankingu z przymrużeniem oka, świadomi, że prawdziwa ocena ich homiletycznych umiejętności, będzie inaczej przedstawiona, a wysokie miejsce w rankingu, może okazać się zupełnie bezwartościowe, wobec rzeczy ostatecznych.