Kilka tygodni temu obchodziliśmy 60. rocznicę wyzwolenia obozu w Auschwitz. Jako naród, którego dotknęła tragedia obozów koncentracyjnych, nie możemy zapomnieć o tych, którzy tam zginęli. A pamiętamy dzięki tym, którzy to „ziemskie piekło” przeżyli. Jednym z nich jest druh Wacław Milke. Niedawno odwiedził on nasze Seminarium.
„Chcę, abyście to spotkanie potraktowali jako spotkanie z żywą historią” - powiedział, zwracając się do kleryków. Jednak to spotkanie okazało się przede wszystkim spotkaniem z żywą wiarą. Było to świadectwo wiary człowieka i opowieść o wierze wielu osób, wierze, która przeszła zwycięsko moment konfrontacji z cierpieniem i poczuciem opuszczenia. Mogliśmy tego wieczoru usłyszeć o drewnianym krzyżyku ukrywanym przed obozowymi oprawcami, nabożeństwie majowym odprawianym „myślą i sercem podczas wieczornych apeli”, paciorkach różańca, wyglądających jak kostki do gry, które zrobione przez hiszpańskich więźniów kamieniarzy stały się malutkimi urnami dla prochów wykradzionych z krematorium.
„W ukryciu przed władzami w wigilijny wieczór dzieliliśmy się kromką czarnego chleba, przysłaną przez matkę jednego z więźniów, matkę, która przysłała ten chleb z obietnicą całodziennego postu, aby syn wrócił, by matka przed śmiercią ujrzała jeszcze swego syna” - opowiadał Wacław Milke.
Podczas tego spotkania zacząłem zastanawiać się, jak ja podchodzę do tej rzeczywistości, która w duszach tylu osób wycisnęła niezatarte piętno bólu i okrucieństwa. Chyba jednak zbyt łatwo zapominam ten fragment historii, który był przecież udziałem także moich bliskich.
Postanowiłem nie zmarnować najbliższej okazji i będąc w katedrze płockiej, pomodlić się w kaplicy Świętej Rodziny, gdzie znajdują się prochy Polaków pomordowanych w obozach koncentracyjnych.
Pomóż w rozwoju naszego portalu