Klęski żywiołowe na wielką skalę nie są dzisiaj jakąś odległą abstrakcją. Dzięki mediom znaleźliśmy się w samym centrum kataklizmu w Tajlandii, patrzyliśmy w twarze osieroconym dzieciom, ofiarom tsunami. Teraz powszechnie mówi się o ociepleniu klimatu, o powodziach, zagrażających także Europie i bezpośrednio - po niezwyczajnych śniegach marcowych - nam wszystkim. Jak pogodzić potęgę współczesnej nauki z katastrofami, silniejszymi niż wszelkie ludzkie starania? I jak te klęski pogodzić z wiarą?
Nie ma w tym nic nowego, że boimy się sił przyrody, ale dzisiejszy człowiek boi się ich jakoś inaczej. Można chyba powiedzieć, że rozwój krajobrazu, ewolucja przyrody dokonują się poprzez działania wielkich, potężnych sił - zmiany w krajobrazie następują albo bardzo powoli, albo gwałtownie, często przybierając postać kataklizmu. Tak wypiętrzyły się łańcuchy górskie, tak wyginęły dinozaury. A ludzie z kolei zawsze żyli świadomi kruchości własnego bytu i otaczającego świata. Jednak dzisiaj odczuwamy to wszystko trochę inaczej. Wiadomości o najbardziej odległych katastrofach mają zasięg globalny i rozchodzą się błyskawicznie. Wiadomości te wzmacnia siła przekazu: dźwięki, komentarze i oczywiście dramatyczne obrazy - ruin, pogorzelisk, osieroconych dzieci, wyławianych z wody zwłok...
Obserwując z drugiej strony podróże w kosmos i niewyobrażalne eksperymenty np. w genetyce, stajemy zdumieni przed własną bezsilnością w obliczu fali na oceanie. A teraz powszechnie grożą nam powodzie. Więc jak to tak? Nie umiemy takiego pozornie zwykłego żywiołu ani precyzyjnie przewidzieć, ani zatrzymać?
Potężne hałdy śniegu i ostre słońce właśnie teraz, w drugiej połowie marca, budzą wśród kielczan strach przed powodzią. Podczas gwałtownego topnienia śniegów, jak informują pracownicy Miejskiego Zarządu Dróg, telefon nie przestawał dzwonić, do akcji wkroczył Wydział Zarządzania Kryzysowego Urzędu Miasta, kontroluje się studzienki, spuszcza wodę z zalewu, likwiduje śnieg na dachach i potężne sople. Aż strach pomyśleć, ale gdy śnieg rzeczywiście stopnieje zbyt gwałtownie, powodzie, pomimo zabiegów podejmowanych w miastach i w gminach, staną się nieuniknione. Dziwne to dla nas, ludzi - te powodzie, trzęsienia ziemi - dla nas, którzy czujemy się panami stworzenia.
Klęski żywiołowe zawsze rodzą wątpliwości: nie byliśmy do nich dostatecznie przygotowani. Zawsze wywołują przerażenie i morze ludzkiego bólu. Ale też mobilizują niespotykaną nigdzie falę ludzkiej solidarności i pomocy. Może, pochylając się nad tym bólem, warto także pochylić się nad tą ogólnoludzką mobilizacją? Setki, tysiące wolontariuszy wyruszają na pomoc, biedni i bogaci łączą czeki z wdowim groszem, płynie żywność, lekarstwa, namioty, śpiwory, koce... Nawet, jeśli szwankuje organizacja, nawet jeśli pomoc jest za mała, to zadziwia zgoda - ponad podziałami i sojuszami. Jest to akcja, której nie potrafią wymusić żadne terroryzmy czy wojny, prowadzone w imię różnych, partykularnych interesów.
Czy to nie jest zbyt wielki skrót myślowy - doszukiwać się dobra w następstwie potężnych kataklizmów? Wszyscy, którzy doświadczyli klęsk żywiołowych, poczuliby się taką tezą bardzo dotknięci...
Rzecz jednak w tym, że nie jesteśmy naprawdę panami stworzenia. I rzecz w tym, że sami tę swoją ziemię - nam, ludziom, oddaną i poddaną - świadomie niszczymy. Powodzie - tak, są, bo powszechnie występują anomalia pogodowe związane z gwałtownym ociepleniem klimatu, będącym następstwem ingerencji człowieka: zanieczyszczeń środowiska, eksperymentów w geosferze. I chyba też potrzeba w tym wszystkim większego zawierzenia Opatrzności i spokojnej modlitwy, bo polityka i gospodarka jednak nadal pozostaną takie same: rozbójnicze i nic a nic nie zainteresowane Bosko-ludzkimi związkami współpracy w trosce o tę ziemię.
Pomóż w rozwoju naszego portalu