Jan Łaciak starszy instruktor ratownictwa:
Tej zimy przeprowadziliśmy ewakuację 21 osób z kolejki gondolowej na Szyndzielnię. Ludzie utknęli w wiszących kilka metrów nad ziemią wagonikach na skutek awarii mechanizmu napędowego kolejki.
Starsze małżeństwo z Warszawy wybrało się na wędrówkę ze Skrzycznego na Małe Skrzyczne. Warunki były bardzo ciężkie więc pobłądzili. Znaleźliśmy ich dzięki temu, że w akcji uczestniczył prywatny śmigłowiec, z którego wypatrzyliśmy nieszczęśników. Znajdowali się oni około 400 metrów od szlaku. Wspomnę tylko, że mężczyzna miał 75 lat i rozrusznik serca, kobieta zaś była od niego dziesięć lat młodsza.
Szukaliśmy w rejonie Babiej Góry turysty z Warszawy, który na skutek sprzeczki z towarzyszami odłączył się od grupy. Okazało się później, że nasze zabiegi były bezcelowe. Warszawiak odnalazł się cały i zdrowy w Żywcu. Alarm był fałszywy.
Podczas wchodzenia na szczyt Pilska na chwilę odeszła od mamy 12 - letnia dziewczynka. Na domiar złego pomyliła kierunki i zaczęła schodzić na słowacką stronę góry. Dzięki szybkiej interwencji pracownika schroniska na Hali Miziowej, który w śniegu wypatrzył ślady poszukiwanej, nie trzeba było przeprowadzać zakrojonej na szeroką skalę akcji ratowniczej.
W rejonie Sopotni odnaleźliśmy snowbordzistę, który postanowił urozmaicić sobie zjazd z Pilska. Wybrał własny, lecz jak się okazało niezbyt trafny wariant trasy. Swą przygodę zakończył po pas w śniegu. Uratował go telefon komórkowy, za pośrednictwem którego wzywał pomocy. Po godzinie od odebrania zgłoszenia byli już przy nim goprowcy.
Dzięki innemu snowbordziście w Beskidzie Śląskim między Skrzycznym na Małym Skrzycznym zeszła pierwsza historyczna lawina. Zjeżdżając poza wyznaczoną do tego celu trasą, podciął 70 cm grubości zwały śniegu zalegające na wiatrołomach. Nawet sam nie wiedział jak udało mu się z tej lawiny wydostać. Jazdę skończył na drzewie. Gdy do nas dzwonił był tak zszokowany, że nie wiedział, czy boli go ręka, czy noga. Później okazało się, że złamał rękę w stawie łokciowym. Po tym wydarzeniu umieściliśmy kilka tablic ostrzegających przed zejściem lawin. Paradoks polega na tym, że niektórzy traktują je jak zaproszenie do ekstremalnych zjazdów. Zamiast omijać te miejsca, zaczynają nimi szusować.
Tej zimy kilka razy nie byliśmy w stanie pomóc osobom, do których nas wezwano. Mam tu na myśli młodego chłopca, który zjeżdżając na oponie uderzył o drzewo w wyniku czego poniósł śmierć na miejscu, było to na Dębowcu, oraz pewnego mężczyznę, który na Suchym w rejonie Hali Skrzyczeńskiej dostał zawału serca.
Pomóż w rozwoju naszego portalu