Tak się złożyło, że w moim przypadku temat lustracji przywołuje wspomnienia z młodości. W maju 1983 r., po tym jak zostałem brutalnie zatrzymany podczas demonstracji prosolidarnościowej na placu Farnym w Rzeszowie, w ramach jednego z bardzo wielu przesłuchań zaproponowano mi podpisanie oświadczenia o podjęciu współpracy z SB. Po chwili zastanowienia (miałem wówczas niespełna 20 lat) kategorycznie odmówiłem - do dnia dzisiejszego nie widzę w tym nic bohaterskiego.
Propozycja podpisania współpracy została poprzedzona obietnicą natychmiastowego opuszczenia budynku KW MO (kilkadziesiąt godzin później stanąłem przed sądem), a także zastosowaniem straszaka w postaci zwolnienia z pracy mojego ojca. Mamę pominięto, ponieważ pracowała w prywatnym zakładzie krawieckim. Na koniec owego historycznego dla mnie przesłuchania, oficer milicji (SB?) wydał mi „polecenie” napisania oświadczenia, w którym miałem zobowiązać się do zachowania tajemnicy. I tym razem nie spełniłem jego oczekiwań, co spotkało się z bardzo nerwową jego reakcją. Po tym zaprowadzono mnie do celi… na obiad (tego talerza z zielonkowatą rybą nigdy nie zapomnę). Po przekroczeniu jej progu zauważyłem, że jest nas dużo mniej niż rano, kiedy piliśmy czarną kawę. Nie zastanawiałem się wówczas dlaczego tak się stało. Pamiętam, że wśród nas był młody chłopak, który za kilkanaście dni miał zdawać egzamin maturalny. Był bardzo wystraszony i zamknięty w sobie. Po przesłuchaniu - które podobno odbyło się w obecności jego ojca - do celi już nie wrócił. Kiedy słyszę o lustracji, to często myślę o tym chłopcu. Stawiam wówczas pytanie, które pozostanie dla mnie na zawsze bez odpowiedzi: czy decyzja, którą podjął (bardzo prawdopodobne, że pod naciskiem ze strony swojego ojca) ów młody człowiek w majowe przedpołudnie 1983 r. mogła w jakimś stopniu zaciążyć na całym jego życiu?
Ten przykład - co pragnę podkreślić - nie jest argumentem przemawiającym przeciwko przeprowadzeniu lustracji. On jedynie w jakimś stopniu jest dowodem na to, że lustracja jest operacją trudną i nierzadko bolesną. Dlatego też nie można jej sprowadzać tylko wyłącznie do wymiaru politycznego czy nawet prawnego. Każda sprawa to konkretny człowiek wraz z całą swoją podmiotowością.
Przeglądając zawartość swojej teczki, która została mi przekazana przez IPN - wraz z bardzo ważnym dla mnie zaświadczeniem - w maju 2003 r. doszedłem do wniosku, że żaden ze znajdujących się w niej dokumentów nie został sfałszowany. Jestem również przekonany co do tego, że ostateczna zgoda na podjęcie współpracy w każdym przypadku znajdowała swój wyraz w złożonym własnoręcznie podpisie. Ów podpis - co jest dla mnie oczywiste - był i jest świadectwem dokonanego w sposób świadomy wyboru. A każdy wybór - także i ten dokonany w ekstremalnych warunkach - związany jest z odpowiedzialnością.
Jeżeli ktoś w połowie lat 80. studiując na wyższej uczelni często w celach handlowych wyjeżdżał za granicę to był w sposób szczególny (powinien mieć tego pełną świadomość) narażony na bezpośredni kontakt ze służbą bezpieczeństwa. Nie trudno było się znaleźć w „jej objęciach” na przykład tym, którzy we własnym mieszkaniu mieli rozlewnię wyrabianego domowym sposobem alkoholu. Wykrycie tego typu działalności oznaczało tylko jedno: wykreślenie z listy studentów. Albo… (?). Nie trudno było „złamać” kogoś, kto niemal bez zastanowienia podpisywał - byłem tego świadkiem - deklarację członkowską ZSP (popierane przez władze komunistyczne Zrzeszenie Studentów Polskich) tylko dlatego, aby w okresie wakacji pojechać za „symboliczną” złotówkę na obóz żeglarski na Mazury. Bo prawda jest taka, że tylko ludzie o „zdrowych kręgosłupach” moralnych, czyli ci, którzy mają prawidłowo ustawioną hierarchię wartości są zwykle na tyle silni, aby oprzeć się wszelkim pokusom a nawet szantażom. Tak było wczoraj, tak jest dzisiaj i tak będzie jutro.
Każdy człowiek ma prawo do popełnienia błędu. Toteż żadne działanie, nawet i to, u podstaw którego leżą najżywotniejsze interesy państwa i narodu, a do niego zaliczam lustrację, nie może mieć za cel zniszczenie człowieka, także i tego, który ma za sobą agenturalną przeszłość. Ale człowiek ten - idąc przede wszystkim za głosem swojego sumienia - powinien mieć odwagę przyznać się do popełnionych błędów i wypowiedzieć publicznie słowa o jakże głębokiej treści: żałuję i przepraszam. Także - jeżeli jest to konieczne i jeszcze możliwe - powinien on uczynić wszystko w kierunku naprawienia wyrządzonych krzywd. I dopiero wówczas, naprzeciw takiemu człowiekowi powinno wyjść przebaczenie. Dlaczego w III Rzeczypospolitej o tym wszystkim zapomniano?
Pomóż w rozwoju naszego portalu