Reklama
„Boże Narodzenie i zaraz potem nastający Nowy Rok to czas refleksji i podsumowań. To spotkania rodzinne, życzenia, wspólna kolacja wigilijna. W tym czasie ludzie odnoszą się do siebie niezwykle ciepło i serdecznie. Życzyłbym sobie, by to ciepło rodzinne emanowało również na nas wszystkich zgromadzonych w tej świątyni - tymi słowami 19 grudnia w kościele pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Żarach przywitał zgromadzonych gości Zbigniew Karaś, dyrektor firmy MK Systemy Kominowe, dzięki któremu mogli oni wysłuchać koncertu grupy «Pod Budą». - Niech ten koncert wprowadzi nas w nastrój Bożego Narodzenia, napełni nasze serca szczęściem i miłością, a nadchodzący Nowy Rok przyniesie spełnienie wszystkich marzeń i planów” - dodał na zakończenie.
Zespół w składzie: Andrzej Sikorowski - śpiew, gitara; Anna Treter - śpiew, instrumenty klawiszowe; Marek Tomczyk - gitara; Andrzej Żurek - gitara basowa zaprezentował kolędy, pastorałki i największe przeboje. Grupa „Pod Budą” przez 27 lat pozostała wierna stylistyce muzycznej z pogranicza ballady i muzyki folk, odniosła wiele znaczących sukcesów artystycznych.
Ks. prob. Tadeusz Dobrucki, dziękując artystom, wyraził radość z ich obecności „w naszym skromnym Betlejem”, a sponsorowi spotkania Zbigniewowi Karasiowi wręczył świecę Caritas. Światło, którym go obdarował, porównał do jego ofiarnego serca. Dzięki jego dobroci powstają niesamowite dzieła i otwierają się nowe możliwości.
„Ileż to już piosenek za nami? Sto? Więcej, mniej? Ile miast i miasteczek, spotkań, braw, recenzji pochlebnych i krytycznych, przyjaciół tu i ówdzie na świecie, może także wrogów, którzy na szczęście siedzą cicho? Ile jeszcze przed nami? Tego nie wie nikt. Pozostaną jednak płyty, kasety, zapisane na papierze wiersze i nuty, wzruszenia, które wywołują. Mamy nadzieję, że było ich trochę. I że jeszcze będą. Bo póki co, żyjemy…” - pisze „Pod Budą”.
Z Andrzejem Sikorowskim, Anną Treter i Mają Sikorowską rozmawia Anna Hercik
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Anna Hercik: - „Pod Budą” istnieje na scenie muzycznej nieprzerwanie od 27 lat. W czym tkwi tajemnica Waszego sukcesu?
Andrzej Sikorowski: - Może właśnie dlatego, że tak długo. Przetrwaliśmy różne mody, dopracowaliśmy się swojej publiczności, która jest nam wierna i od wielu lat czeka na każdą kolejną płytę. Zawsze staraliśmy się robić swoje, nigdy nie oglądaliśmy się na to, co jest modne, popularne. Wydaje mi się, że konsekwencja w działaniu przynosi nam sukces.
- Gdyby złowił Pan złotą rybkę, która zechciałaby spełnić trzy życzenia, o co by Pan prosił?
- Pewnie o zdrowie, zdrowie i przede wszystkim zdrowie (śmieje się p. Andrzej).
- „Dom jest dla mnie przystanią. Cenię sobie chwile, kiedy możemy usiąść we troje do śniadania, obiadu i porozmawiać o najprostszych na świecie sprawach” - powiedział Pan kiedyś. Biorąc pod uwagę nierzadkie trasy koncertowe, czy często zdarzają się chwile, o których Pan mówi? Takie beztroskie, rodzinne?
Reklama
- Może takie beztroskie one nie są, dlatego że nasze życie przysparza nam strasznie wiele stresów. W tej chwili ten stół podzielił się, bo moje dziecko jeździ ze mną, więc jeżeli jesteśmy w trasie, to już nie jestem osamotniony, bardziej żona, która zostaje w domu. Natomiast my dalej przywiązujemy wagę do tego, aby siadać razem do posiłków. Im dłużej jestem w trasie, tym dom jest dla mnie ważniejszy. Gdyby nie mój dom, nie robiłbym tego, co robię, ponieważ czynię to dla moich bliskich.
- Co gości u Państwa na świątecznym stole?
- Karp, zupa grzybowa, pierogi z grzybami, kapusta z grochem, kompot z suszu, którego nie znoszę, ale jest, bo taka jest tradycja. Na naszym stole gości to, co w większości polskich domów, bez żadnych fanaberii. Przeżywamy zupełnie skromną wieczerzę. Najistotniejsze jest dla nas, żeby zawsze było siano, opłatek, żeby się dzielić, żeby poddać się refleksji, na którą w ciągu roku brakuje czasu. Wigilia u nas jest bezalkoholowa. Tę tradycję wyniosłem ze swojego domu i tak samo robię u siebie. Jest choinka, zawsze prawdziwa, są pod nią prezenty. Reasumując, są to normalne, rodzinne święta, z psem, z ogniem w kominie.
- „Ludzie zostali obdarzeni przeróżnymi talentami. Przez całe życie pielęgnujemy je, aby przynosiły jakiś pożytek. Czuję się osobą przynależną do grupy wybrańców, obdarzonych wrażliwością, muzykalnością i umiejętnością przekazania swoich doznań” - to jest fragment Pani wypowiedzi z książki „Pieśń nad pieśniami”. Który z wymienionych talentów jest Pani najbliższy?
Reklama
Anna Treter: - Wszystkie są chyba bliskie, jeżeli chodzi o moje życie twórcze. Inne rzeczy zostawiam dla siebie, w swojej prywatności, zostawiam je w domu, kiedy wyjeżdżam w trasę. Niektóre z tych rzeczy są uniwersalne, np. wrażliwość na świat, jego piękno i brzydotę. Wrażliwość na innych ludzi. Każdy z nas ma ten talent, u jednych wrażliwość jest większa, u innych mniejsza. Musimy starać się uwrażliwiać na najmniejsze rzeczy, które są obok. Mam nadzieję, że nie oceniłam siebie zbyt wysoko.
- „Każdy człowiek, który stanął na mojej drodze, coś przede mną odsłonił. Poznałam tyle nieprawdopodobnych ludzkich losów i zdarzeń i wiem na pewno, że ktoś nad nimi czuwa” - to kolejna Pani wypowiedź. Czy potrafi Pani powiedzieć, kto kryje się za wszystkimi nieprawdopodobnymi zdarzeniami?
- Mam na myśli osoby mi najbliższe. Mam rodzeństwo, mam jeszcze mamę, wielu przyjaciół, znajomych, ale również odnosiłam się w tej wypowiedzi do ludzi anonimowych, bo takich ludzi spotyka się najwięcej. Bywaliśmy z koncertami nie tylko w Polsce, ale także w Australii, Stanach Zjednoczonych, w Kanadzie i Związku Radzieckim, gdzie te losy były najciekawsze, najbardziej dramatyczne. Byliśmy świadkami wielu ludzkich radości i nieszczęść, z wieloma ludźmi się spotkaliśmy, opowiadali nam o swoich losach.
Wrażliwość, o której mówiłam, być może wynika z tych spotkań. Gdyby nie one, nie nabrałabym wielu doświadczeń. Dzięki tym podróżom nauczyłam się pokory, zobaczyłam, jaki los potrafi być okrutny.
- Pochłaniają Panią koncerty. Zaryzykuję stwierdzenie, że połowę życia spędziła Pani „na walizkach”. W jaki sposób regeneruje Pani siły?
Reklama
- Rzeczywiście, ma Pani rację, połowę życia spędziłam „na walizkach”, a w tej chwili jeszcze podwójnie się eksploatuję, ponieważ - oprócz koncertów z grupą „Pod Budą” - promuję swoją solową płytę. Przeżywam lekkie rozdwojenie jaźni, ale jakoś sobie z tym radzę. Od czasu do czasu bardzo potrzebna mi jest cisza i spokój, wyłączone radio i telewizor, żeby odreagować moją pracę w huku. Korzystam z fitnessu. Ćwiczę i tym sposobem pozyskuję energię fizyczną.
- Czy mogę Panią prosić o złożenie życzeń naszym Czytelnikom?
- Oprócz zdrowia życzę wszystkim miłości. To ona decyduje o tym, jak się czujemy, jak jesteśmy ukształtowani. Miłość jest najważniejszą rzeczą na świecie. Przyjmijcie ją ode mnie.
- Pani mama jest Greczynką, tata pochodzi z Krakowa. Jak wyglądają u Państwa święta Bożego Narodzenia?
Maja Sikorowska: - W naszym domu święta Bożego Narodzenia są bardzo tradycyjne, polskie. W Grecji w tym samym czasie przypadają święta Bożego Narodzenia, ale nie ma Wigilii. W naszej rodzinie podczas świąt nie ma żadnych greckich naleciałości. Boże Narodzenie przeżywamy tradycyjnie po polsku.
- Czy podobnie jak tata nie wyobraża sobie Pani życia poza Krakowem? Czy plany na przyszłość wiąże Pani z muzyką?
- Poza Krakowem nie wyobrażam sobie życia, jestem absolutnie zakochana w tym mieście. Moje plany na przyszłość wiążę z muzyką, bardzo lubię śpiewać i sprawia mi to szalenie dużą przyjemność.
- Z grupą „Pod Budą” czy solo?
- Z grupą „Pod Budą” na razie. Nie wiem, co będzie później. Jeżeli los będzie na tyle przychylny, że da mi szansę zrobienia czegoś samodzielnie, to na pewno skorzystam. Tymczasem będę się trzymała zespołu, jestem bardzo zadowolona, że mogę wspólnie z nimi śpiewać.
Reklama
- Kim dla Pani są rodzice?
- Gdybym mogła zdefiniować ich w jednym słowie, to powiedziałabym, że są dla mnie wszystkim. Jestem z nimi bardzo zżyta. Z ojcem i z matką czuję się bardzo dobrze. Wszelkie wzorce, które czerpię, pochodzą od nich. Dali mi dobry przykład i przekazali zasady, którymi powinnam kierować się w życiu. Na pewno będę się trzymać ich rad.
- Dziękuję za rozmowę.