Tydzień Misyjny, to tydzień modlitwy w intencji misji i pracujących na misjach, tydzień ofiarności na potrzeby wspólnot na innych kontynentach. To kolejna okazja do podjęcia tematu, który na co dzień przesłaniają nam inne sprawy, inne problemy. Sprawom misji poświęcamy dwa spotkania: z o. Franciszkiem Kowalem - misjonarzem ze Zgromadzenia Księży Werbistów, pochodzącym z parafii Domostaw, pracującym w Ghanie i o. Lino, misjonarzem z Portugalii pracującym w Polsce.
Skąd się zrodziła taka pasja? Taki pomysł zadedykowania życia Panu Bogu, pozostawienia wszystkiego, w tym najbliższych, wyjechania do miejsca, ludzi, w klimat tak odmienny od polskiego, od Europy? -
opowiada o. Franciszek Kowal. - Nie wiem! O powołaniu mówić jest zawsze bardzo trudno: patrząc wstecz pewne rzeczy widzi się szerzej, jaśniej, dokładniej! Dla mnie decydującym momentem były rekolekcje
u Ojców Kapucynów w Rozwadowie, w klasie maturalnej. To wtedy coś się we mnie potwierdziło, bo misjonarzem w Afryce czy w Azji chciałem być chyba dużo wcześniej. To nie była młodzieńcza chęć przygód,
pragnienia dotarcia do odległych miejsc, przeżycia czegoś niesamowitego... Adres werbistów, bo jestem jednym z nich, otrzymałem od mojej cioci, która jest benedyktynką... Tak się zaczęło. Nie pomogły
prośby ks. proboszcza Urbanika, który próbował nakłonić mnie do pójścia do seminarium diecezjalnego w Przemyślu, nie poskutkowały namowy rodziców. Ale dlaczego zostałem misjonarzem? Zostawmy to Panu Bogu!
Nie wiem tego do końca.
Po święceniach kapłańskich i kursie języka angielskiego w 1987 r. zostałem skierowany do pracy w Ghanie. To był mój początek przygody misyjnej. Dobre seminaryjne przygotowanie (bo takie starano
się nam przekazać) nie przystaje jednak do końca do rzeczywistości misji. Na misjach należy mieć oczy i serce szeroko otwarte, by przyjąć obcą kulturę, by nie zniechęcić się pierwszymi trudnościami.
Jaka jest Ghana? Jest pięknym, spokojnym, przyjaznym krajem! Jestem tam już od 17 lat, a zdaje mi się że dopiero wczoraj stawiałem na jej ziemi pierwsze kroki…
Co jest codzienną radością i smutkiem misjonarza w Ghanie? Najwięcej trudności przysparzało mi wejście w kulturę tubylców - swoiste przygotowanie roli do zasiewu ziarna Słowa Bożego. Nauka języka,
obserwacja obyczajów, tradycji i przetransponowanie tego wszystkiego na chrześcijaństwo. Radościami są codzienne doświadczenia, wynikające z prawdy „błogosławiony, który idzie w imię Pańskie”.
To jest radość i siła misjonarza: nie masowe nawrócenia, o których może się marzy, kiedy jest się w Polsce, „pojadę na misje i ochrzczę całą Afrykę, nawrócę wszystkich”. My jesteśmy siewcami,
ale to Duch Święty daje wzrost. My możemy głosić kazania, pomagać im na co dzień, budować kaplice, szpitale, ale to nie może być zobowiązaniem ich do przyjęcia chrztu. Oddalenie - owszem, na początku
boli. Człowiek się wykorzenia z rodzinnego środowiska, zostawia najbliższych, ale w czasie wakacji te kontakty dziwnie ożywają. Na wakacjach tęsknię za Ghaną! Tam jest już też mój dom.
Kim jest misjonarz? Na pewno nie poszukiwaczem przygód. To raczej człowiek chrystocentryczny - głosimy Chrystusa. Musi być eklezjologiczny - misjonarze są posłani przez Kościół. Afrykańczycy
mówią, że „drzewo może leżeć sto lat w wodzie i nigdy nie będzie krokodylem”, chodzi więc bardziej o otwarcie się na nich, niż utożsamianie się z nimi. Ludzie szanują księdza, widzą różnice
między tymi, którzy kopią złoto i wykorzystują ich, a tymi, którzy żyją razem z nimi.
Pomóż w rozwoju naszego portalu