Nauczyciel mądrego pomagania
Jak powiedział w rozmowie z KAI br. Paweł Flis, św. Brat Albert ponad sto lat temu realizował ewangeliczną zasadę, o której pisał św. Jan Paweł II i którą przypomina papież Franciszek: Człowiek jest drogą Kościoła. „W tym kryje się jego aktualność, bo w każdym z nas jest potrzeba bycia dobrym. Brat Albert odpowiada, jak to zrobić” – podkreśla przełożony zgromadzenia braci albertynów. Dodaje, że krakowski ojciec ubogich uczy, jak pomagać mądrze i skutecznie, bo świadczone dobro nie przynosi od razu owoców, musi dojrzeć. „Brat Albert daje na to odpowiedź także przez to, że nie skończył na porywie serca, tylko podjął konkretne i systematyczne dzieło. To dzieło zaczęło się rozrastać i trwa do dzisiaj” – zaznacza zakonnik.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Według niego, pomoc to przede wszystkim dostrzeżenie człowieka i spotkanie z nim. „Wpadamy w pułapkę wydajności i skuteczności. Jak pomagać to tak, żeby objęło to przynajmniej pół Polski, jak pomagać to tak, żebyśmy mogli pokazać statystyki, że coś się zmieniło w wymiarze globalnym” – wyjaśnia br. Paweł. Dodaje, że Brat Albert uwiarygadniał początki swojej działalności także tym, że pisał sprawozdania dla władz miasta, o ile zmniejszyła się liczba interwencji policyjnych czy liczba zakaźnie chorych na ulicach, ale nie to było jego celem. „Jego celem było pomóc każdemu, kto przyjdzie, tak by każdy poczuł się przynajmniej życzliwie przyjęty” – twierdzi albertyn.
Kiedy Brat Albert po raz pierwszy przyszedł do ogrzewalni, gdzie nocowali bezdomni, został stamtąd przez nich wypędzony. „Co ty możesz o nas wiedzieć, wrócisz do siebie, a my tu będziemy marznąć i głodować dalej” - tak to odczytał Karol Wojtyła. Ubodzy mówili Adamowi Chmielowskiemu: aby nas zrozumieć, musisz być jednym z nas. „Adam Chmielowski decyduje się na takie braterstwo. Tego nie wymaga się od każdego, ale przecież w różnym stopniu możemy to realizować” – przekonuje brat starszy zgromadzenia albertyńskiego, dodając, że drugim końcem tego wyboru czy jego przekreśleniem jest obojętność.
Rozbudzenie wrażliwości na drugiego człowieka
„Myślę, że nastąpiło ożywienie świadomości ludzkiej, społecznej na temat pomagania. Ludzie dostrzegli problem ubóstwa i to, że ten ubogi to ktoś taki sam jak ja” – ocenia albertynka s. Bernarda Kostka. Dodaje, że Bratu Albertowi bardzo zależało, żeby pomoc nastąpiła w wymiarze braterstwa, a nie tylko na zasadzie dawania i otrzymywania. „Chodzi o to, żeby doszło do spotkania człowieka z człowiekiem” – podkreśla.
Reklama
Zapytany o to, co obchody Roku św. Brata Alberta powinny pozostawić w sercach, brat starszy odpowiada, że chodzi przede wszystkim o to, byśmy zrozumieli, co jest napisane w Ewangelii: że będziemy rozliczani z naszej wrażliwości, z naszej otwartości na ubogich. „Nie chodzi o to, żeby bezdomni zniknęli z ulic. Jeśli dostrzeżemy potrzeby ubogich, zaniedbanych dzieci, które nie otrzymują tyle miłości, ile powinny, to kiedyś tych bezdomnych będzie mniej” – wyjaśnia, podkreślając, że bezdomność to nie jest brak dachu nad głową, ale brak więzi. „Bezdomni często nie umieją podjąć stałych zobowiązań wobec siebie, a potem wobec innych. Wynika to z faktu, że nie otrzymali potrzebnej dawki miłości jako dzieci i nie nauczyli się tego” – zauważa.
To przekonanie jest owocem doświadczenia wielu lat jego posługi w przytulisku dla bezdomnych: 75 proc. bezdomnych to osoby, które nie doznały wystarczającej miłości jako dzieci. „Dom rodzinny nie był bezpieczną strefą ani przytulnym kątem, do którego warto wracać, dla którego warto się wysilić. Był strefą zagrożenia, gdzie trzeba było się pilnować” – podkreśla br. Paweł. Dostrzeżenie rzeczywistych potrzeb dzieci, które chcą być kochane w pełnej i bezpiecznej rodzinie, to według niego byłby najlepszy owoc Roku św. Brata Alberta. Br. Paweł zwraca także uwagę na potrzebę wrażliwości sąsiedzkiej i środowiskowej, bo bezdomność zaczyna się od samotności, od szkodliwych zachowań i bezradności. Nikt od razu nie idzie mieszkać na ulicę. „Nie możemy wiary ograniczyć do obrzędowości i zwyczajów” – podkreśla albertyn. Jego zdaniem na zło, które człowiek wyrządza sobie lub innym, trzeba reagować.
Nieplanowane wotum
Pytany o owoce Roku św. Brata Alberta dla zgromadzenia, br. Paweł Flis ocenia, że ten czas nie był wyjątkowy, gdyż bracia robili to, co zwykle. „My nie potrzebowaliśmy akcji: pomożemy iluś bezdomnym więcej, bo jest Rok Brata Alberta. Pomagamy tyle, ile możemy i najlepiej jak umiemy. Ten rok nie różnił się niczym od innych” – stwierdza. Dzisiaj zgromadzenie braci prowadzi cztery domy dla bezdomnych w Polsce i dwa na Ukrainie.
Reklama
Materialnym znakiem obchodów Roku św. Brata Alberta jest dom, który został otwarty we Lwowie. Brat Albert pojawił się we Lwowie cztery lata po rozpoczęciu działalności w Krakowie. Po wybuchu II wojny bracia i siostry z tamtych terenów wrócili do Krakowa. Sześć lat temu abp Mieczysław Mokrzycki zaprosił zgromadzenia z powrotem do Lwowa. Ponieważ albertyni nie dysponują funduszami, otwieranie domu na Ukrainie trwało tak długo, że ostatecznie dokonało się w roku obchodów setnej rocznicy śmierci założyciela zgromadzenia. Dom został otwarty i poświęcony 12 listopada, w rocznicę kanonizacji świętego. W tym samym czasie wróciły do Lwowa siostry albertynki. Siostry będą zaangażowane w posługę charytatywną poprzez odwiedziny osób potrzebujących w domach i pracę w kuchni Caritas. „To jest wotum, którego nie planowaliśmy” – podkreśla br. Paweł. W domu braci albertynów będzie funkcjonowało schronisko dla 40 mężczyzn. W tej chwili mieszka w nim sześć osób, które przygotowują pozostałą część domu. W przyszłości ruszy łaźnia.
„Wyraźnym owocem tego roku jest lepsza znajomość brata Alberta. Był obecny w mediach, ale też dotarł do świadomości ludzi. Pokazała się aktualność tej postaci” – mówi brat Paweł. Miniony rok miał także znaczenie dla artystycznej promocji św. Brata Alberta. Pojawiło się wiele publikacji, organizowane były wystawy, realizowano filmy, audycje radiowe i telewizyjne. Br. Paweł Flis docenia zwłaszcza adaptacje dramatu „Brat naszego Boga”, które pojawiły się z okazji obchodów. „To niesamowite dzieło. Karol Wojtyła przeniknął Brata Alberta jako malarza, jako sługę ubogich. On te wszystkie wymiary jego życia dostrzegł i ukazał w tej niełatwej sztuce” – zauważa zakonnik. S. Bernarda dodaje, że wiele osób nie znało wcześniej twórczości malarskiej Chmielowskiego. Odwiedzający wystawę jego dzieł w krakowskim Muzeum Archidiecezjalnym często klękali przed Ecce Homo, traktując ten obraz jak ikonę. „Byli tacy, którzy zostawali na wystawie dłuższy czas i wracali do tego obrazu, zatrzymywali się na uboczu i bardzo przeżywali to spotkanie. Wiele osób było zadziwionych, jak Chmielowski mógł zostawić sztukę i poszedł służyć ludziom” – opowiada.
Ożywienie kultu
Reklama
W Sanktuarium św. Brata Alberta Ecce Homo w Krakowie siostry zauważyły dużo większy niż zwykle przypływ pielgrzymów. Jest to odczuwalne również w Igołomi – miejscu narodzin świętego, i na Kalatówkach – w pustelni Brata Alberta. Znaczące jest to, że przybywa próśb o relikwie Brata Alberta. W tym roku zostały one przekazane do 120 miejsc w Polsce oraz do Rosji (Syberia), Panamy, Brazylii, Boliwii, Filipin, Australii, Albanii, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Niemiec.
„Jesteśmy zapraszane w wiele miejsc z prelekcjami, na konferencje, sympozja i spotkania pod patronatem Brata Alberta i do udziału w rekolekcjach” – mówi s. Bernarda. Według wiedzy sióstr albertynek, w Polsce 78 parafii ma za patrona św. Brata Alberta i 16 szkół w Polsce nosi jego imię. Kult św. Brata Alberta sięga także poza granice kraju. Wiele osób dowiaduje się o nim z internetu, ale popularyzacja Biedaczyny z Krakowa wiąże się przede wszystkim z pracą sióstr, które są obecne w Ameryce Północnej i Południowej, również w Rosji, na Ukrainie, we Włoszech i w Watykanie. Albertynki prowadzą 69 placówek na świecie, z czego 55 w Polsce. Są obecne w Polsce, Argentynie, Boliwii, na Syberii w Rosji, w USA, na Ukrainie, we Włoszech i w Watykanie. Ich praca to: przytuliska otwarte dla bezdomnych, domy opieki dla osób starszych i samotnych, domy pomocy społecznej dla dorosłych i dzieci, kuchnie dla głodnych, świetlice i ochronki dla dzieci z rodzin wielodzietnych i dysfunkcyjnych, domy księży emerytów, domy samotnej matki, hospicja dla terminalnie chorych oraz placówki parafialne. Część z tych instytucji jest prowadzona bezpośrednio przez zgromadzenie, ale też przez m.in. zakłady opiekuńczo-lecznicze, domy pomocy społecznej, zakłady opieki nad chorymi psychicznie. „Brat Albert mówił nam, że mamy iść tam, gdzie są najbiedniejsi i gdzie nikt iść nie chce” – dodaje s. Bernarda.
Reklama
Do ożywienia kultu św. Brata Alberta przyczyniły się również liczne celebracje związane z obchodami mijającego roku. Wśród nich siostra wymienia inaugurację jubileuszu, która odbyła się pod przewodnictwem kard. Stanisława Dziwisza 25 grudnia 2016 w katedrze na Wawelu. W czerwcu zgromadzenia albertyńskie oraz instytucje, którym patronuje św. Brat Albert pielgrzymowały do Sanktuarium św. Jana Pawła II w Krakowie, gdzie odbyła się Msza św. pod przewodnictwem abp. Stanisława Gądeckiego. Podczas obchodów w sanktuarium na Skałce został poświęcony krzyż, który stanął w ogrodach paulińskich – w miejscu, gdzie istniała pierwsza ogrzewalnia.
Głos tych, którzy nie mogą mówić
Dziś św. Brat Albert może imponować bezkompromisowością w dochodzeniu do prawdy. „Jako malarz wiele obrazów niszczył, bo uważał, że jeszcze nie wyraził tego, co chciał. Gdy wgłębiał się w istotę sztuki, doszedł do wniosku, że nie można dwom panom służyć” – opowiada br. Paweł. „Uznał, że musi iść do zakonu, żeby malować prawdziwe obrazy. Gdy zrozumiał, że to nie to – wycofał się” – dodaje. Podobną postawę przyjął w swoim podejściu do pomagania ubogim. Zrozumiał, że nie może ona polegać na jałmużnie. Został z nimi. Bezkompromisowo docierał do tego, czego Bóg od niego oczekiwał. Dla większości swoich kolegów - malarzy Adam Chmielowski w momencie założenia habitu poniósł życiową klęskę. A przecież przyjaźnił się z największymi: Witkiewiczem, Chełmońskim, Modrzejewską, Sienkiewiczem, Gierymskimi, Malczewskim.
Według s. Bernardy, uderzająca jest prostota świętego, który potrafił się uniżyć, zbratać z drugim człowiekiem. „Był kapitalnym bratem i kapitalnym ojcem. On był głosem tych, którzy nie mogli mówić, nie mieli siły przebicia” – mówi albertynka. Podkreśla także to, że swoje kontakty ze światem arystokratów i artystów potrafił wykorzystać tak, by zainteresować jak najwięcej ludzi i różne instytucje państwowe i kościelne problemami społecznymi. „Nie szufladkował ludzi ze względu na pochodzenie. Ujął się za tymi, którzy byli niechciani, nietutejsi. To otwiera nam dzisiaj serca i otwiera nam głowy na współczesne przejawy ubóstwa i odrzucenia” – podsumowuje.