Nie piszę ani nekrologu, ani wspomnienia o profesorze Stefanie Swieżawskim, którego pogrzeb odbył się 22 maja br. w Laskach. Pragnę tylko w kilku zdaniach odnotować rozstanie z Człowiekiem, który w moim
życiu zaznaczył bardzo wiele.
Jestem przekonany, że nie co innego jak tylko miłość odsłania prawdziwą naturę człowieka; żeby więc zrozumieć niecodzienną wielkość Profesora (jak Go powszechnie nazywali KUL-owscy studenci) trzeba
sobie nazwać po imieniu co najmniej trzy jego wielkie miłości.
Najpierw miłość do filozofii. To właśnie jej oddał do dyspozycji najwięcej swoich talentów. Filozofia to była przede wszystkim metafizyka, antropologia i historia filozofii. Liczne publikacje ukazują,
że filozofia dla Profesora oznaczała przede wszystkim trud poszukiwań, stawiania pytań, erudycję. Był nieprzeciętnym dydaktykiem, a zapalał w sercach studentów filozoficzne pasje jak mało kto. Uczył jak
Sokrates, czyli pomagał swoim studentom odkrywać prawdę, której istnienia często byli nieświadomi. Egzaminy u Profesora, możliwość uczęszczania na seminarium naukowe - były źródłem zaszczytów, a
nie stresów.
Historię filozofii traktował jako historię najważniejszych dla człowieka pytań i propozycji odpowiedzi. Czas ich udzielania nie był najistotniejszy: liczyło się to, czy dana odpowiedź przybliża człowieka
do prawdy, do rozwiązywania odwiecznych zagadek, które nurtują ludzki intelekt i serce.
Każdy przyjazd Profesora na zajęcia był wydarzeniem, świętem i celebracją. W te dni nie liczyło się nic innego. Między Profesorem a jego współpracownikami i studentami rodziła się serdeczna zażyłość.
Przekazywał nam nie tylko wiedzę; powiedziałbym - bez patosu: dawał nam siebie.
Filozoficzne pasje Pana Profesora trwały aż do samego końca jego pracowitego życia.
Drugą wielką miłością profesora Swieżawskiego była rodzina, a zwłaszcza Małżonka. Mój Boże, aż trudno o tym mówić: powiem więc tylko, że dla nas, studentów, ta serdeczna i czuła więź małżeńska była
źródłem nieustannego podziwu, zbudowania i umacniania wiary w sens małżeństwa. Ostatnia prośba, jaką w maju do mnie skierował, dotyczyła wydania pamiętników Marii Swieżawskiej Moja droga. Książkę wkrótce
opublikuje pelplińskie „Bernardinum”.
Trzecią miłością prof. Swieżawskiego był Kościół, liturgia, Pan Bóg. To dlatego tak interesował się, już we wczesnej młodości, nauką społeczną Kościoła, ruchami odnowy, a potem nauczaniem Soboru Watykańskiego
II. Był szczery i otwarty w nazywaniu po imieniu błędów Kościoła, co bywało źródłem nieporozumień, także z dostojnikami Kościoła. Zawsze jednak rozumiał Profesora i wspierał ten, na którego opinii zależało
Stefanowi Swieżawskiemu najbardziej - papież Jan Paweł II, któremu zresztą w 1974 r. Profesor powiedział: „Będziesz papieżem”. Wiele mówią na ten temat opublikowane w 2002 r.
listy (w książce: Pełny wymiar. Listy przyjaciół, Tarnów 2002), których lektura jest pasjonująca i warta poświęconego jej czasu, gdyż stanowi żywą część współczesnej historii polskiego Kościoła.
Profesor był wierny Kościołowi wtedy, kiedy nie było to łatwe i niejednokrotnie płacił w życiu za tę wierność wysoką cenę. Chciał Kościoła ubogiego, służebnego i otwartego; chciał oczyszczenia i nawrócenia
Kościoła z wszelkich pokus triumfalizmu, siły i posiadania. Wszystkie te krytyki miały swe źródło w autentycznym utożsamianiu się z Kościołem i miłości do niego.
Odszedł od nas Człowiek niezwykły, całe życie szukający Prawdy, służący Miłości i wierny Bogu. Jestem pewien, że wszystko to już odnalazł, a kiedy stanął przed Tym, ku któremu zmierzał we wszystkim
co robił, usłyszał: „Dobrze Sługo dobry i wierny![...] wejdź do radości Twojego Pana” (por. Mt 25, 21).
Pomóż w rozwoju naszego portalu