Całe nasze życie sprowadza się do dokonywania wyborów. Tak już jest ten świat skonstruowany. Jednym z pierwszych darów, jakie człowiek otrzymał od Stwórcy, była wolność. I chociaż po grzechu pierworodnym
wiele darów przepadło, ten wciąż posiadamy. U Pana Boga jednak tak już jest, że dar równocześnie bywa zadaniem. Dodajmy - w tym przypadku szczególnie trudnym zadaniem. Może się komuś wydawać, co
takiego trudnego jest w wolności; może się wydawać, że brak wolności jest trudny. To zapewne prawda, ale i sama wolność, a dokładnie rzecz biorąc odpowiedzialne z niej korzystanie - to dopiero sprawa,
na której niejeden połamał zęby.
Z dokonywaniem wyborów łączy się sprawa hierarchii wartości. Nie zawsze możemy mieć wszystko, co chcemy. Zazwyczaj trzeba wybierać pomiędzy różnymi sprawami, rzeczami, wartościami. Po dokonywanych
wyborach okazuje się, jacy tak naprawdę jesteśmy. Nieraz nawet sami nie zdajemy sobie z tego sprawy. Mamy jakiś obraz samych siebie, tylko czy jest on prawdziwy? Czy nie bywamy nieraz zakłamani? Może
spróbujmy nieraz stanąć jakby „z boku” i przyjrzeć się dokonywanym przez nas wyborom; to nas może wiele nauczyć.
Popatrzmy choćby na następującą sprawę... Co jakiś czas media donoszą - otwierano nowy hipermarket, miało być trochę towaru po dość atrakcyjnych cenach, tłum tak napierał, że ileś osób trafiło
do szpitala z połamaniami - ot taka sobie historia. Potem jeszcze komentarze, że wszystko było źle zorganizowane, że zabrakło ochrony, że trzeba wprowadzić ograniczenia w organizowaniu promocji.
Do czego doszliśmy? Czy na pewno jesteśmy homo sapiens - człowiek rozumny? W takim razie, na czym polega nasza rozumność, jeśli nie umiemy pójść do sklepu po zakupy? Czy naprawdę dla tych kilku,
kilkunastu czy kilkudziesięciu złotych obniżki jesteśmy gotowi tracić zdrowie? Czy to jest rozumność? Jaką hierarchię wartości mają tacy ludzie? Co jest dla nich najważniejsze? Chciał kupić walkmana i
wylądował w szpitalu z połamanymi żebrami - to dopiero świadectwo uporządkowania w dziedzinie wartości.
Niedziela - wybierzmy się na wycieczkę w okolice kościołów. Okaże się, że większość świątyń jest za ciasna; wszędzie ludzie stoją na zewnątrz. Niestety, to nie jest sprawa ciasnoty; to sprawa
braku wiary. Szedł do kościoła, ale ustał w pół drogi - gdzieś przy murze kościelnym. Gdyby Chrystus, wiara, Eucharystia coś dla tego człowieka znaczyły, chciałby być jak najbliżej. A tak -
stoi sobie na zewnątrz, rozmawia, ogląda przejeżdżające samochody, przygląda się chmurom. W takim razie - pytam - po co przyszedł pod kościół? Bo na pewno nie po to, by uczestniczyć w nabożeństwie.
A skoro tak, to po co w ogóle szedł w kierunku kościoła - mógł zostać w domu, tam też nie uczestniczyłby w Liturgii. Problem polega chyba na tym, że sam nie rozumie swego postępowania.
Przy okazji - ciekawe zestawienie - jesteśmy gotowi dać sobie połamać żebra, by zaoszczędzić kilka złotych (o ile uda nam się coś kupić, zanim znajdziemy się w szpitalu), a tak nam trudno
wejść do świątyni bliżej ołtarza. A dzieje się to wszystko w kraju, gdzie znakomita większość uważa się za wierzących katolików. Oczywiście - przerysowuję pewne zjawiska, by je bardziej unaocznić;
ale powinno nam to dać wiele do myślenia.
Próbując kontynuować ten tok myślenia... Dzieci, młodzież uczestniczą w katechizacji, ale jakoś nie zawsze biorą sobie do serca usłyszane słowa; zachowują się, jakby o chrześcijaństwie nie słyszeli.
Dorośli uczestniczą w Eucharystii (nawet wewnątrz świątyni), ale w życiu nie bardzo nieraz widać, że są uczniami Chrystusa. Ktoś w żartach powiedział, że słonia czy lwa można w cyrku wytresować, ale nauczyć
czegoś człowieka...
Może nadszedł wreszcie czas, by trochę pogłębić naszą religijność. Może trzeba by wreszcie wprowadzić w życie wspaniałą naukę Ewangelii. Może wreszcie czas wydać wojnę naszej obłudzie i fałszywemu
samozadowoleniu. Dokonajmy świadomego wyboru Chrystusa i pozostańmy temu wyborowi wierni.
Pomóż w rozwoju naszego portalu