W znakomitym filmie Ryszarda Bugajskiego "Generał Nil" znajduje się scena, w której komuniści rozważają aresztowanie, proces i zabicie słynnego generała Armii Krajowej Emila Fieldorfa. Wiedzą, że nie przyłączył się do zbrojnej opozycji, wiedzą, że jest chodzącą legendą m.in. jako organizator zamachu na kata Warszawy Franza Kutscherę. Wniosek z rozmowy? Skazanie Nila pokaże, jaką naprawdę mają władzę – mogą bowiem zabić kogoś, kto wydaje się nietykalny.
Obserwując to, co jest ostatnio publikowane na temat św. Jana Pawła II, trudno się oprzeć podobnemu skojarzeniu. To człowiek o ogromnym autorytecie, nie tylko wśród wierzących i nie tylko w Polsce. Jego życie i jego śmierć poruszyły serca i sumienia milionów na całym świecie. Tymczasem z przekazów medialnych wyłania się ktoś inny.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ludzki papież
Reklama
Narracja atakujących jest mniej więcej taka: Jan Paweł II niewątpliwie ma zasługi, które jednak bledną w zestawieniu z powagą przewinień. Człowiek uduchowiony, w bezpośrednim kontakcie niestwarzający barier, lecz zarazem władca skostniałej instytucji opartej na zamkniętym, archaicznym systemie wzajemnych powiązań nakierowanych na ukrywanie zła. Stąd już tylko krok do pokazania papieża o dwóch twarzach. Dobrze wiemy, co oznacza określenie „dwulicowy”. Lojalność wobec korporacji (czyli Kościoła) była dla niego ważniejsza niż lojalność wobec prawdy; wierność tradycji przewyższała wrażliwość na ludzkie cierpienie – kontynuują atakujący i dodają: Owszem, gdy miał do czynienia z konkretnym przypadkiem – wykazywał empatię, ale gdy empatia mogła zaszkodzić instytucji – milczał. To tłumaczy, dlaczego widzimy papieża w tak wielu wzruszających obrazach: przytulającego dzieci, niepełnosprawnych, biedaków. Ale jest jeszcze coś, czego nie widzimy... Tu zaczynają się pytania.
Dlaczego tak postępował? Jak mógł do tego dopuścić? Przecież Ojciec Święty ma władzę absolutną, może wszystko. Dlaczego nie pozbył się tych biurokratów, którzy zamiatali pod dywan ludzkie tragedie? Powody mogą być dwa: albo był naiwny, albo świadomie wybierał tę drogę, by bronić nieskalany wizerunek Kościoła, z którym związał swoje życie.
A te wszystkie wzniosłe słowa z jego nauczania? O miłości, o tym, że prawda nas wyzwoli, o tym, że człowiek jest drogą Kościoła? No cóż, słowa słowami, a życie życiem. Nie ma ludzi z marmuru, a my takim zrobiliśmy papieża, stawiając mu kamienne pomniki i czyniąc z niego pomnik w naszych wyobrażeniach. Jan Paweł II jest po prostu „ludzki”. Jest jeszcze coś. W Kościele świętość jest dowodzona procesem, co do którego pojawiają się w niedawnych publikacjach poważne wątpliwości – że proces był prowadzony szybko – czytaj: powierzchownie. Ci, którzy otaczali papieża za życia, zwarli szeregi po jego śmierci i nie dopuścili do zadawania niewygodnych pytań.
Unieważnić człowieka
Ten obecnie lansowany obraz papieża doskonale wpisuje się w coraz mocniej widoczny krajobraz zwątpienia w trwałe i niezmienne wartości.
Reklama
Zapytałem pewnego młodego człowieka, co sądzi o tych licznych publikacjach, które stawiają Jana Pawła II w tak negatywnym świetle. Odpowiedział, że raczej omija ich lekturę, ponieważ wiąże je z dwoma zjawiskami określanymi jako cancel culture i virtue signaling.
Pierwszy termin to, według słownika Webstera, tendencja, która odnosi się do masowego wycofania poparcia dla osób publicznych lub znanych postaci, które zrobiły rzeczy współcześnie nieakceptowane. Ta praktyka „unieważnienia” lub masowego zawstydzania często jest widoczna w mediach społecznościowych, takich jak Twitter, Instagram i Facebook.
Virtue signaling (dosłownie „sygnalizowanie cnoty”), według słownika Cambridge, to z kolei pokazywanie innym ludziom, że jest się dobrym, przez wyrażenie niesmaku lub pochwały wobec pewnych idei politycznych lub wydarzeń kulturalnych.
W świetle tych dwóch trendów medialnych kształtowanie takiego obrazu Jana Pawła II, jaki pojawia się obecnie w mediach, zmierza do unieważnienia (cancel) jego (czy tylko jego?) osoby i przesłania. Przy tym uderzające jest akcentowanie cnót tych, którzy ten proces prowadzą: odwaga, walka o prawdę, solidarność z pokrzywdzonymi, profesjonalizm.
Mój młody rozmówca nie należy do przeciętnej młodzieży. Maturę zdał z najwyższymi wynikami, które plasują go w ogólnopolskiej czołówce, podjął studia na dwóch wymagających wydziałach, dużo czyta i prowadzi bogate życie wewnętrzne (modlitwa) i zewnętrzne (kontakty z rówieśnikami). Jest – można powiedzieć – „zaszczepiony”. Ale inni nie. A pandemia już trwa i rozwija się w najlepsze.
Rachunek sumienia Jana Pawła II
Reklama
„Kościół najłatwiej jest (darujcie to słowo) pokonać również przez kapłanów. Jeżeli zabraknie tego stylu, tej służby, tego świadectwa – najłatwiej jest pokonać Kościół przez kapłanów”. Są to słowa wypowiedziane przez Jana Pawła II w Częstochowie 6 czerwca 1979 r. Ojciec Święty zwracał się wtedy do księży zgromadzonych w tamtejszej katedrze. O polskich duszpasterzach wypowiadał się bardzo pozytywnie. „W Polsce to nie zachodzi” – powiedział. „Ale też trzeba stale czuwać, żeby to przypadkowo w jakiejś mierze, na jakiejś drodze nie nastąpiło. Nie rozwinęło się coś w niewłaściwym kierunku. Musicie bardzo czuwać, musicie wszyscy mieć tego ducha rozeznania”.
Karol Wojtyła nie był naiwny. Wiedział bardzo dobrze, gdzie znajdują się siła i słabość Kościoła. Wiedział także, w czym tkwią jego własne siła i słabość: „Do roli pasterza z pewnością należy także upominanie” – napisał w książce Wstańcie, chodźmy!. „Myślę, że w tym względzie chyba za mało czyniłem. Zawsze istnieje problem relacji między władzą a służbą. Może powinienem sobie wyrzucać, że nie dość próbowałem rządzić. Jakoś to wynika z mojego usposobienia. W jakiś sposób można to odnieść do woli Chrystusa, który prosił swoich Apostołów nie tyle, żeby rządzili, ile żeby służyli”.
Ten styl zaniósł na Watykan. Kiedy dowiadujemy się, że co tydzień się spowiadał, to przekonani o jego świętości mogą stawiać pytanie: ale z czego? Może m.in. z tego, czy zachowywał właściwą proporcję między władzą a służbą?
Współpracownicy
W relacjach osób, które dobrze znały papieża nie miał on szczęścia do współpracowników. No cóż, w historii Kościoła chyba nikt pod tym względem nie prześcignie Jezusa, którego dwunastu najbliższych współpracowników opuściło w kluczowym momencie – jeden Go wydał, drugi zdradził, a pozostali nie mieli odwagi zeznawać w sfingowanym procesie i nawet się nie pofatygowali (z wyjątkiem jednego, najmłodszego), aby towarzyszyć Mu w ostatniej godzinie.
Reklama
Sam Jan Paweł II miał głęboką świadomość kruchości człowieka, bez względu na to, jakiego koloru sutanną jest okryty. „Pewnego razu, osobie, która głośno wyrażała obiekcje do nazwiska kandydata, co do którego prawdopodobnie zbytnio zaufał jednemu ze współpracowników, Jan Paweł II odrzekł: «Sądzę, że jest już za późno»” – piszą postulator procesu beatyfikacyjnego ks. Sławomir Oder i Saverio Gaeta w książce Dlatego święty. „Następnie udając się do kaplicy, dodał półgłosem: «Jeżeli mnie okłamali, przegrali. To nie ja kieruję Kościołem, lecz Jezus Chrystus». Jeden z długoletnich przyjaciół, słysząc go wyrażającego się chłodno o Kurii jako o rzeczywistości, którą zmuszony był znosić, powiedział: «Ale to Ojciec jest Papieżem i to Ojciec ich wybiera». Jan Paweł II odpowiedział mu bez zbędnych słów: «Jednak nie jest łatwe znalezienie odpowiednich osób»”.
Może dlatego ludzie, którzy go znali, tak bardzo go kochali? Bo wiedzieli, jak wielki dystans dzieli go od nich i widzieli zarazem, jak im ufa. Ich miłość była inna niż miłość papieża, tak jak miłość Piotra do Jezusa była inna niż Jezusa do Piotra. Było w niej wiele emocji, a to sprzyja pomyłkom. Taką pomyłką było np. niewpisanie na listę świadków dr Wandy Półtawskiej. Szczęśliwie została ona w ostatniej chwili naprawiona. Ksiądz Oder – czego już w materiałach o przewinach Jana Pawła II brakuje – odwiedził dr Półtawską w Krakowie i przyjął jej zeznania.
Prawdą jest, że wiele osób z otoczenia papieża chciało jego szybkiej beatyfikacji. Benedykt XVI, gdyby chciał, mógłby ogłosić go świętym natychmiast. Sam był przekonany o świętości poprzednika, jednak mądrość podyktowała mu pójście drogą normalnego procesu, tyle że szybciej rozpoczętego. Poszedł w tym drogą Jana Pawła II, który mimo usilnych zachęt bliskich mu osób nie wyniósł na ołtarze w trybie nadzwyczajnym ani Ojca Pio, ani prymasa Wyszyńskiego.
Zebranie i przeanalizowanie materiału zajęło 6 lat żmudnej pracy, którą zwieńczyło wyniesienie Jana Pawła II na ołtarze. Zarówno na beatyfikacji, jak i na kanonizacji wierni przybyli z całego świata na te uroczystości nie pomieścili się na placu św. Piotra.
Wojna
Reklama
Tam właśnie materializuje się przyczyna tego odium, które spada obecnie na Jana Pawła II. Papież „z dalekiego kraju” (16 października 1978 r.) zawołał: „Nie lękajcie się otworzyć drzwi Chrystusowi” (22 października 1978 r.), powiedział: „Przebaczam” po zamachu (13 maja 1981 r.), powrócił do domu Ojca (2 kwietnia 2005 r.), został ogłoszony błogosławionym (1 maja 2011 r.) i świętym Kościoła (27 kwietnia 2014 r.). Tak najkrócej wygląda jego CV, do którego teraz usiłuje się wpisać nowe dane.
Te wydarzenia widział cały świat. Były też inne, o których dowiedzieliśmy się później. Opowiada papieski fotograf Arturo Mari: „Pewnego dnia po zakończeniu audiencji papież, wracając z placu św. Piotra, zetknął się z dziewczyną, która była opętana. Polecił zatrzymać samochód i spokojnie podszedł do niej. To, co się wtedy wydarzyło, było niewytłumaczalne. Głos, który z siebie wydała, nie był ludzki. Zaczęła obrzucać papieża wyzwiskami. «Jesteś przeklęty – krzyczała – stary, niedołężny. Dobrze wiesz, że nie mogę ci zrobić nic złego, więc cię przeklinam». To było straszne. A papież ze stoickim spokojem zbliżył się do niej (...). Dotknął jej czoła, pobłogosławił. Ona wydała jakiś nieludzki krzyk i jej wyczerpane ciało osunęło się na ziemię. (...) Widziałem papieża, który ze spokojem i dobrem wypisanym na twarzy słyszał te wszystkie obrażające go słowa, a mimo to podszedł do niej. On wiedział, co robi. Widziałem pewność człowieka, który czerpie swe siły z modlitwy”.
Karol Wojtyła, mówiąc „tak” bardzo często w ciągu swego życia, wiele razy wkraczał na kolejne pola bitewne tej samej wojny. Jest to wojna duchowa. Jeśli jest atakowany (a ataki te od kanonizacji się nasilają), to znaczy, że jest wciąż niebezpiecznym przeciwnikiem. Dlatego trudno się dziwić dążeniom do „unieważnienia” (cancel) św. Jana Pawła II.
Zaufanie
Reklama
Uważne, oparte na faktach spojrzenie na zaufanie, którym papież darzył ludzi, wskazuje na to, że to było świadome ryzyko. Naiwność jest o krok od głupoty, rozważne ryzyko kieruje w stronę odwagi. Świadczy o tym choćby wielokrotnie podnoszona sprawa abp. Theodore’a McCarricka. Papież zlecił jej zbadanie po otrzymaniu listu od kard. Johna O’Connora, który zastrzegł, że nie dysponuje żadnymi dowodami. Czterech biskupów znających dobrze McCarricka wypowiedziało się na jego temat. Stwierdzono, że są plotki, bo dowodów nie znaleziono. Dodajmy, że cieszył się on wielkim uznaniem amerykańskich władz. Był m.in. chwalony publicznie przez prezydenta Billa Clintona. Wiarygodne oskarżenia pojawiły się dopiero 12 lat po śmierci Jana Pawła II.
Papież nie dlatego darzył ludzi zaufaniem, że był naiwny, lecz dlatego, iż był święty. Świętość potocznie definiowana jest jako swoisty perfekcjonizm, doskonałość, ewentualnie mistyczne uniesienia. W Kościele katolickim świętość bada się pod kątem zgodności życia kandydata na ołtarze z życiem Jezusa Chrystusa, który zaufał wszystkim Apostołom, wszystkich obdarzył władzą (nawet czynienia cudów). Także Judasza, którego w momencie zdrady nazwał „przyjacielem”, jakby chcąc w ostatniej chwili ratować go przed samopotępieniem.
Niestety, naiwnością wykazali się bracia katolicy, których wypowiedziami posłużono się, aby uwiarygodnić rzucanie podejrzeń na Jana Pawła II. Byli też tacy, którzy głosu zabierać nie chcieli. Wniosek jest łatwy do wyciągnięcia: mają coś do ukrycia. Ale równie uprawniony jest inny wniosek: nie ufają intencjom pytających. Dał temu wyraz dziekan Kolegium Kardynalskiego kard. Giovanni Battista Re. Po otrzymaniu prośby o wywiad jasno odpowiedział Marcinowi Gutowskiemu z TVN24: „(...) Dowiedziałem się ze zdumieniem o pewnych programach, które obrzuciły błotem postać papieża św. Jana Pawła II. Nie uważam za możliwe udzielenie wywiadu wspomnianej telewizji (ciąg dalszy listu zamieszczamy obok).
Wdzięczność
Reklama
Paradoksalnie, publikacjie stawiających papieża z Polski w roli podejrzanego mobilizują ludzi do pogłębionej refleksji nad tym, co nam zostawił ten człowiek. Zachęcają do rachunku sumienia. Sam Ojciec Święty mówił niegdyś o tym, że święci są po to, aby zawstydzać, bo w świetle ich życia bardziej widoczna staje się jakość naszych postaw. Ciekawie ujął to kard. Konrad Krajewski, który był ceremoniarzem Ojca Świętego. Mówił on, że przed każdą celebracją z Janem Pawłem II szedł do spowiedzi – nie z powodu popełnionych grzechów, ale z poczucia winy. Zestawiał swoje życie z życiem papieża i widział, że jeszcze nie daje z siebie wszystkiego.
I my, którzy czcimy go jako świętego, możemy sobie postawić pytanie: czy robimy wystarczająco dużo, aby rozwijać jego dziedzictwo? W testamencie papież tak napisał o swojej śmierci: „Ufam też, że uczyni ją pożyteczną dla tej największej sprawy, której staram się służyć: dla zbawienia ludzi, dla ocalenia rodziny ludzkiej, a w niej wszystkich narodów i ludów (wśród nich serce w szczególny sposób się zwraca do mojej ziemskiej Ojczyzny), dla osób, które szczególnie mi powierzył – dla sprawy Kościoła, dla chwały Boga Samego”.
Dziś, w obliczu zadawania mu „drugiej śmierci”, możemy spojrzeć na jego życie raz jeszcze i zainspirować się nim.
Był papieżem modlitwy – poświęcał jej jedną czwartą doby. Ile czasu my poświęcamy Bogu? Jakie wyrzeczenia podejmujemy dla wynagrodzenia za zło, które się dzieje?
Był papieżem rodzin – jak wygląda nasza troska o dobro i świętość naszych rodzin?
Był papieżem młodzieży – czy dążymy do kontaktu z młodymi ludźmi, czy słuchamy ich bez oceniania, czy się za nich modlimy?
Może się to okazać skuteczniejsze w toczącej się wojnie niż polemiki, procesy sądowe i dziennikarskie śledztwa w celu udowodnienia niewinności papieża z Polski.
Kard. Giovanni Battista Re, bliski współpracownik Jana Pawła II:
Reklama
„(Papież – przyp.red.) zawsze stanowczo i energicznie występował przeciwko wykorzystywaniu seksualnemu małoletnich. Pod tym względem należy pamiętać, że w tamtych latach nie były znane nadużycia ani świadectwa, które zostały poznane dopiero po latach. Wiele ofiar nie formułowało oskarżeń ani nawet o tym nie mówiło, dlatego podczas pontyfikatu papieża nie znano wielu rzeczy, które wyszły na jaw w następnych latach.
Jeśli chodzi o przejrzystość i stanowczość, z jaką Jan Paweł II odniósł się do problemu nadużyć, ograniczę się tylko do przypomnienia jego postawy, gdy na początku 2002 r. dotarły do papieża wiadomości o skandalach w USA, dotyczące zwłaszcza archidiecezji Detroit. Jan Paweł II wezwał do Rzymu kardynałów ze Stanów Zjednoczonych. Spotkanie trwało cały ranek i popołudnie we wtorek, 23 kwietnia 2002 r. Obecni byli także kard. Ratzinger, kard. Medina, kard. Castrillon oraz niżej podpisany.
Papież wysłuchał tego, co mu zrelacjonowano, interweniując i podkreślając jako dyrektywę wyrażenie «zero tolerancji». To znaczy, że w odniesieniu do nadużyć wobec małoletnich linia, którą należy podążać, była linią rygorystyczną, bez żadnej tolerancji w tej dziedzinie, czyli linią «zero tolerancji». Papież zamknął spotkanie przemówieniem, które jest opublikowane w serii wydawanej przez Libreria Vaticana Insegnamenti di Giovanni Paolo II, XXV, 1 (2002), s. 606-608, w którym czytamy między innymi, że papież stwierdził: «Ludzie muszą wiedzieć, że w stanie kapłańskim i życiu zakonnym nie ma miejsca dla tych, którzy krzywdziliby nieletnich». Jan Paweł II był niezapomnianym i świętym papieżem, któremu Boża Opatrzność naznaczyła wielkie zadania. Rozbudził w świecie poczucie Boga, a także przyczynił się do tego, że imperium sowieckie upadło bez rozlewu krwi. Jego długi pontyfikat jest zdumiewający ze względu na wielkość i wspaniałość przeprowadzonych dzieł, ze względu na wiele inicjatyw, zyskaną akceptację i ze względu na to, co stanowiło jego przewodnictwo moralne i duchowe. Z kolei o ks. Stanisławie Dziwiszu muszę powiedzieć, że był wiernym i dobrym sekretarzem”.