Księża Mateusz i Łukasz Grochlowie to kapłani archidiecezji katowickiej. Ksiądz Łukasz jest proboszczem parafii w Krzemieńcu. Jego brat bliźniak – ks. Mateusz od 8 lat posługuje w archidiecezji lwowskiej. Aktualnie jest proboszczem parafii Siedmiu Boleści Matki Bożej w mieście Skole. To zachodnia Ukraina, na którą dociera coraz więcej uchodźców ze strefy ciężkich walk. „Uderzające jest to, że oni są małomówni, cisi, milczący. Do naszego domu rekolekcyjnego w Skolu w Karpatach przyjechała grupa z siedmiorgiem dzieci” – relacjonuje w Gościu Katowickim ks. Mateusz Grochla. „Powiedzieli, że to będzie ich pierwsza noc od 10 dni nie w piwnicy i bez bomb. (...) Następnego dnia rano mieliśmy jednak w Skolu alarm bombowy. W 5 minut ci uchodźcy byli ubrani i spakowani. Jedna z kobiet, Olena, podziękowała nam i wyjaśniła, że kiedy dzieci znowu słyszą alarm, nie potrafią tego znieść. Wzięli swoje plecaczki, w których było parę rzeczy, i od razu wyjechali za granicę” – mówi.
Reklama
Ksiądz Mateusz Grochla opowiada też o uchodźcach z Czernichowa, którym chciał wstawić do pokoju szafkę, żeby mogli do niej włożyć swoje rzeczy. „Odpowiedzieli: «Ale nam szafki nie trzeba, bo my nic nie mamy»” – wspomina. Księża bliźniacy przywieźli na Śląsk swoich parafian i rozlokowali ich u znajomych. W drodze powrotnej zawieźli na Ukrainę dary zebrane w Kostuchnie, w Paniówkach i w parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Mysłowicach, a także w Łodzi. To m.in. leki, apteczki, śpiwory, termosy, żywność, powerbanki.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Obaj bracia mówią, że ich posługa duszpasterska na Ukrainie jest teraz bardzo potrzebna – ze względu na zarówno wojnę, jak i trwający Wielki Post. Zdecydowali się jednak na szybką podróż na Śląsk, bo konieczna jest też pomoc charytatywna, a inni mężczyźni z ich parafii nie mogą przekraczać granicy.
Ślązacy bardzo im pomagają. Młodszy brat księży, Tymoteusz, którego bliźniacy od 30 lat z przyzwyczajenia tytułują „Maleńki”, ekspresowo zorganizował im generatory prądotwórcze. W 3. dniu wojny zawieźli je na Ukrainę, wraz z innymi darami, ich przyjaciele – Ania i Marek Pławeccy oraz Szymon Szewczuk. Ostatnio wikary z Chwałowic zaproponował, że zebrane w parafii dary sam podrzuci im na granicę. To dla nich duża pomoc.
Kiedy rozmawialiśmy z księżmi Łukaszem i Mateuszem, na zachodniej Ukrainie nie toczyły się walki. Ich sąsiednie miasta były jednak bombardowane – m.in. odległe o 40 km od Krzemieńca Brody oraz Iwano-Frankiwsk odległy o 60 km od Skolego. W ich parafiach na szczęście było spokojniej, ale i tam rozbrzmiewały alarmy z ostrzeżeniami przed nadlatującymi rosyjskimi rakietami.
Reklama
„Ukraińcy są świetnie zorganizowani. Jest nawet aplikacja na telefon z alarmami przeciwlotniczymi. Nazywa się Trwoga. Wybierasz miasto. Jeśli akurat jesteś poza centrum albo gdzieś w lesie i nie słyszysz syren, dźwięk alarmu odzywa się w twoim telefonie. Po jakimś czasie aplikacja informuje cię też o odwołaniu alarmu” – relacjonują śląscy księża.
Na razie tylko niektórzy ich parafianie ewakuowali się za granicę. Parafianka ks. Łukasza, Julia, stała z trojgiem dzieci 3 dni na granicy. Jest teraz w Polsce u swojej rodziny, ale żeby nie obciążać bliskich finansowo, już podjęła pracę.
Większość kobiet i dzieci z parafii księży bliźniaków zostało jednak na razie w domach. Dlatego kapłani są im bardzo potrzebni a na miejscu. „Dzieci z mojej parafii tworzą orkiestrę. Cały czas grają na fletach, gitarach; spotykamy się w kościele. A jeśli będzie trzeba, to je wywieziemy do Polski” – zapowiada ks. Łukasz. /prze,asp/Katowice-Kostuchna