Ks. Zbigniew Suchy: Jak Ksiądz Arcybiskup wspomina swoje kleryckie Wigilie?
Abp Józef Michalik: Dobrze i z wielką wdzięcznością wspominam, była tam pewna kolejna nowość. Były nieco inne, ale była tam atmosfera uroczysta, podkreślona dzięki obecności gości. Klerycy jadali w refektarzu sami, a na wigilię przychodził biskup, wychowawcy i rektor, wszyscy razem spożywaliśmy wigilię. Wtedy nie wypuszczano nas na święta, więc trzeba było w pierwszy dzień świąt być razem, podobnie i na Wielkanoc. Rytm wigilii był podobny – dzielenie się opłatkiem, życzenia, to należało do obrzędu i kultury, śpiewanie kolęd, ale nowy posmak miały te kluski z makiem, kapusta czy inne potrawy, bo każda kuchnia jest nieco inna, ale w towarzystwie kolegów i w świadomości miejsca pobytu, wigilia nabrała bardziej teologicznego wymiaru. Myśmy wiedzieli, że ten chleb przypominał nam nie tylko opłatek czy Komunię z Mszy św., ale także chleby pokładne ze Starego Testamentu jako gest ofiarny, składany Panu Bogu, a to wszystko przypominało, że ja nie tylko otrzymuję, ale powinienem też dawać coś z siebie.
Reklama
Jakby ogołocono Księdza Arcybiskupa z tego, czym było duszpasterstwo... Ale jak w tę parafię jednoroczną wpisywały się te tradycje bożonarodzeniowe? Jaka była rola wikarego w takim przygotowaniu zewnętrznym i wewnętrznym?
Taka była tradycja w diecezji, że wikariusz w parafii był odpowiedzialny za dekoracje na Boże Narodzenie, na Wielkanoc. Mając do dyspozycji już nagromadzone jakieś rekwizyty można było wprowadzić pewne modyfikacje. Wykorzystałem więc Adwent w mojej parafii, która była nietypowo położona, wokół kościoła nie było wielu mieszkańców, reszta była rozproszona, bo kościół był zlokalizowany w środku, a mieszkańcy mieli niekiedy 7 km i więcej do kościoła. Wykorzystałem sytuację, żeby przygotować Roraty o 6 godzinie rano, z możliwością zdobycia ministrantów i dlatego prowadziłem wcześniej katechezę na temat Eucharystii – wartości służenia przy ołtarzu na Mszy św. Udało mi się zainteresować służbą ministrancką około czterdziestu chłopców, którzy później się podzielili na poszczególne dni, ale przez cały Adwent, przez wszystkie dni Rorat organizowali kolegów, koleżanki przywozili furmankami na Roraty (samochodów wtedy nie było), potem szybko musieli wracać do domów, żeby zdążyć na 8 do szkoły. Był to więc czas bardzo intensywnych przygotowań wieloaspektowych. Potem na same święta trzeba było przygotować pewną inscenizację przy żłóbku Pana Jezusa i przygotować się do odbycia kolędy, bo zaraz po świętach Bożego Narodzenia księża rozpoczynali odwiedziny duszpasterskie po domach, korzystając też z przerwy do Trzech Króli – kiedy dzieci nie chodziły do szkoły. Na kolację wigilijną proboszcz miał zwyczaj zapraszać najbliższych pracowników, którzy też mieli swoje rodziny, więc uzgadnialiśmy wspólnie, aby odbyło się w dogodnym czasie to podzielenie się opłatkiem, żeby potem mogli pójść do swoich rodzin. Po wigilii przygotowywaliśmy Pasterkę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Potem zaczęła się ta wędrówka intelektualna przez ATK, przez Seminarium, przez pracę w kurii. Czy czuł się Ksiądz Arcybiskup zubożony tym, że nie miał swej parafii, jakoś sobie radził przez to, że pomagał w innych parafiach?
Na ogół starałem się zawsze być sercem tu, gdzie jestem, czyli nie bardzo przeżywałem te rozstania. Tęskniłem za duszpasterstwem bezpośrednim, ale się angażowałem tu gdzie byłem i nie odczuwałem tych rozstań tak boleśnie. Oczywiście utrzymywałem kontakt z rodzicami; wigilia – to trzeba tam być, nawet ponieść pewien trud, żeby odwiedzić ich w tym dniu, żeby się podzielić opłatkiem, złożyć życzenia, być chwilę razem, natomiast później trzeba było być tam, gdzie pracowałem, np. w czasie studiów w Warszawie, ale z reguły Wigilię spędzałem w Zambrowie mieszkając u proboszcza. Później, gdy pracowałem już w kurii czy pracowałem z biskupami także trzeba było też ten czas odpowiednio zaplanować.
Reklama
Wigilia, to jak mówią emigranci, jest też tym szczególnym czasem tęsknoty za ojczyzną, domem rodzinnym, za tradycją. Ksiądz Arcybiskup po tej pracy, o której wspominaliśmy wcześniej, rozpoczął pracę w Rzymie. Czy ta tęsknota się potęgowała czy pozostawała ta stabilność serca?
Miałem zawsze szczęście być w środowisku polskim, to trochę rozładowywało rozstanie z ojczyzną. W Rzymie kiedy studiowałem, czy później jak wróciłem tam do pracy, to był dom polski, gdzie mieszkało wielu księży z Polski, siostry polskie prowadziły gospodarstwo, więc i wigilia miała też akcent rodzimy. W tym czasie w całym Rzymie Polaków było niewielu, dopiero później, gdy papieżem został kardynał Wojtyła powiększyło się grono Polaków i jeszcze się wzbogaciła i ożywiła ta tradycja świąteczna. Okazja do spotkań była u kilku zgromadzeń polskich, sióstr felicjanek, nazaretanek czy zmartwychwstanek, które zapraszały studentów, i była okazja być razem; przygotowywały jakieś drobne świąteczne prezenty, pióro, długopis, i w takiej atmosferze poznawałem to środowisko polskiej emigracji, wielu ludzi z okresu II wojny światowej, którzy zostali, bo nie mogli wrócić do Polski. Historia tych ludzi, ich oderwania od Polski; wielu nie wytrzymywało psychicznie. Niektórzy żołnierze spod Monte Cassino nie mogąc wrócić, to nawet targali się na własne życie. Atmosfera przywiązania do Polski była bardzo żywa w tych ludziach, nawet jeden czy drugi z tych emigrantów, byłych wojskowych, którzy założyli swoje rodziny kilkaset kilometrów od Rzymu, przyjeżdżali na wigilię, na święta do nas do Kolegium Polskiego, chcieli być w tym środowisku, bo Włosi nie mają takiej tradycji wspólnej wigilii, dopiero świąteczny obiad ich gromadzi. W tym czasie biskup Rubin odpowiedzialny za duszpasterstwo Polaków gromadził świeckich i księży w polskim kościele św. Biskupa Stanisława i wtedy ta aura świąteczna się utrzymywała. W czasie drugiego mojego pobytu w Rzymie szczególnie uroczyste było spotkanie z Polakami i dzielenie się opłatkiem z Ojcem Świętym Janem Pawłem II. Ojciec Święty zapraszał nas, mieszkańców Kolegium na kolędy. Przy tej okazji była urządzana loteria z tych prezentów, które Papież otrzymywał w czasie audiencji, były ciągnięte losy, każdy wychodził zadowolony po tym śpiewie kolęd od Papieża i niósł jakąś latarkę, lampę, figurę, postumencik, lichtarz. To była pewna atrakcja i pamiątki z tego czasu, które na pewno ci księża dawni studenci przechowują.
Z tej rozmowy wynika, że każdy z przedziałów życiowych, przez które przechodził Ksiądz Arcybiskup, przynosił jakąś nowość, ubogacenie. Jak przeżywał Ksiądz Arcybiskup Wigilię Bożego Narodzenia, święta, jako biskup zielonogórsko-gorzowski, teraz biskup przemyski – to się zmienia, kiedy człowiek zostaje pasterzem.
W moim przekonaniu bardzo się pogłębia. Skoro jestem z tymi ludźmi, z którymi żyję, to oni są w jakiś sposób mi najbliżsi. Opłatek, jako taką pewną świętość rodzinną w naszej tradycji wysyłało się tylko do rodziny, do najbliższych krewnych i kilka tygodni temu też wysłałem, modlitwą ich obejmując. Z reguły skoro jestem tu zaangażowany, to ci najbliżsi, współpracownicy na co dzień są moją rodziną duchową. Zapraszało się zawsze biskupów, najbliższych współpracowników na wigilię i na świąteczne śpiewanie kolęd, bo w Przemyślu mieliśmy nawet zwyczaj odwiedzać starszych księży na śpiewanie kolęd i to według śpiewnika od A do M, a potem do Z.
Dziękuję za poświęcony czas. W imieniu radiosłuchaczy i czytelników życzę Księdzu Arcybiskupowi, aby te święta, które czynią z człowieka dziecko Boże, były przeżywane w duchu dziecięctwa Bożego i niech nowo narodzony Pan Jezus przysparza zdrowia i życzliwości, a także humoru, który niech Księdza Arcybiskupa nie opuszcza. Bóg zapłać!