Trudno byłoby znaleźć odcinek patriotyczno-społecznej aktywności w Kielcach i na Kielecczyźnie, w której nie pojawiłoby się jego nazwisko. Nam, dziennikarzom, zawsze chętnie służy swą wiedzą i znajomością regionu. Gawędziarz i regionalista, organizator przewodnictwa turystycznego w Kieleckiem, harcerz Szarych Szeregów i żołnierz AK ps. "Tytus" - dziś w stopniu porucznika - ministrant bł. Józefa Pawłowskiego i bp. Czesława Kaczmarka - Zbigniew Chodak.
Człowiek z tym się rodzi
- twierdzi, wciąż pełen werwy i wciąż ciekawy świata
- Zawsze wyrywałem się do każdej zabawy i chciałem być w centrum wydarzeń. Im byłem starszy, tym mój dzień był szczelniej wypełniony zajęciami. A teraz chciałbym jeszcze upamiętnić skromnymi tablicami
miejsca, o których wkrótce ludzie zapomną: tam, gdzie były egzekucje, seminarium na Niecałej, siedzibę Rady Głównej Opiekuńczej. Koszt byłby niewielki, a chyba warto, bo to w końcu historia grodu nad
Silnicą.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
A przecież kiedyś było to inne miasto i inaczej w nim się żyło.
Reklama
Wychował się u zbiegu ulic Mielczarskiego i Zielonej, naprzeciw domu sióstr dominikanek. Wzdłuż torów rozlokowały się, otoczone skromnymi ogródkami, domki rodzin kolejarskich i rzemieślniczych. Na łąkach
pasły się krowy, nie było telewizorów i komputerów, które dzisiaj tak absorbują dzieci w wieku szkolnym. - W co się bawiliśmy? W wojsko, w strażaków, w... księży. - To znaczy...? - Odprawialiśmy "mszę",
a raz biednemu Staszkowi wygoliliśmy kształtną tonsurę. Innym razem "ochrzciliśmy" Żyda z sąsiedztwa, który po zakończeniu obrzędu bez szemrania spożył 10 dag kiełbasy, co wykrył jego rodzony ojciec i
oczywiście była awantura.
Tym "szczenięcym latom" kres położył wybuch wojny 1939 r., który zastał Zbyszka w VI klasie szkoły podstawowej. Grupa rozrabiaków, regularnie zbierająca "łapy" długą nauczycielską linijką lub odsiadująca
popołudniowe godziny w "kozie", szybko przeistoczyła się...
...w karny zastęp harcerzy.
- Była nas cała grupa, m.in. Sadkowski, Królikowski, Janus, Gołąbek. Oczywiście, znałem Zygmunta Kwasa, Wojtka Szczepaniaka, Wieśka Gołasa. Korzystano z nas jako z gońców i posługaczy, uczono obsługiwać
się bronią, którą po kryjomu przynosili do lasu instruktorzy.
Przyrzeczenie złożył w 1940 r. Dobrze znał niemiecki. Jako pracownik niemieckiej "Centrali Obuwia" roznosił buty i rozpoznawał teren. Młodzi harcerze prowadzili działalność rozpoznawczą, dotyczącą
ruchów wojsk niemieckich. Pomagali w kolportażu prasy podziemnej. Otrzymywali konkretne zadania. - Raz polecono mi odczekać 5 min. po przyjeździe pociągu na kielecki dworzec, włożyć czapkę i iść w kierunku
Domaszowskiej. Komuś - nie wiem komu - miałem wskazać drogę.
Konspiracja przydawała się wszędzie
Reklama
także wśród ministrantów.
Pan Chodak dobrze pamięta ingres bp. Czesława Kaczmarka do kieleckiej katedry i potem codzienne służenie w kaplicy biskupiej do Mszy św. o godz. 8 rano. Wtedy Chodakowie mieszkali już przy Wesołej,
blisko Ochronki św. Tomasza, katedry, seminarium. - Zapał do liturgicznej służby zawdzięczam ks. prof. Ludwikowi Adamowi Szafrańskiemu. Choć był on już przecież rektorem seminarium, traktował mnie, małego
chłopaka, bardzo poważnie i nigdy nie żałował czasu na rozmowę. I tak jest do dziś.
Prawdziwe konspiracyjne ryzyko łączyło się z towarzyszeniem ks. Józefowi Pawłowskiemu, z Najświętszym Sakramentem regularnie odwiedzającemu kieleckie więzienie. Pan Chodak tak wspomina to wydarzenie:
- Ks. Pawłowski wszystko uzgodnił z mamą, która musiała mieć świadomość narażania przeze mnie życia. Niezmiennie czekaliśmy z Księdzem na wpuszczenie za bramę więzienia, a potem za kolejną, i jeszcze
jedne drzwi, i następne - zawsze ponad godzinę. Potem szliśmy korytarzykiem, po którym nieraz Niemcy kopali sobie dla zabawy małe chlebki, przeznaczone na posiłek dla więźniów. W niewielkiej salce, gdzie
widoczne były ślady krwi, pewnie po torturach, szybko przygotowywałem prowizoryczny ołtarz, a Ksiądz spowiadał - jeśli Niemcy na to pozwolili. Oczywiście, nie głosił homilii, nie śpiewano pieśni. Podczas
Komunii św. ja - ministrant, pod pateną podawałem grypsy, co łączyło się z dużym ryzykiem. Oficjalnie przynosiliśmy tylko obrazki, żadnych paczek, ani listów. Towarzyszyłem także ks. Pawłowskiemu podczas
kolędy, trochę jako obstawa, gdyż często kolęda bywała przykrywką dla zebrań konspiracyjnych. Ks. Pawłowski, jako proboszcz katedry, mawiał swoim wikariuszom: bierzcie pieniądze, gdzie mogą je wam dać,
ale nie przynoście ich na plebanię - rozdajcie, gdzie zauważycie taką potrzebę. Ks. Pawłowskiego było wszędzie pełno: w szpitalu, przy rannych na dworcu, przy rozdawaniu chleba. Miał dla ludzi serce i
czas, nikogo nie zbywał frazesami. A teraz jest naszym Błogosławionym, patronem, do którego można się pomodlić...
Mieszkając blisko Ochronki św. Tomasza, Zbigniew miał okazję przyjrzeć się działalności późniejszego biskupa - ks. Jana Jaroszewicza; przeżyć prawdziwe (czyli o północy) Pasterki czasu wojny, zakochać
się tam w dziewczynie ("jak mi się wtedy podobało to schodzenie do piwnic", mówi dzisiaj). I to właśnie bp Jaroszewicz udzielił mu później ślubu. Chodak, wspominając ministrancką służbę, powraca także
do dramatycznej chwili: likwidowania przez okupanta seminarium duchownego. - Byłem przy rozbieraniu kaplicy seminaryjnej. Wszyscy bardzo się śpieszyli: profesorowie, klerycy i my, chłopcy. Czasami udało
się przemycić jakiś kielich czy patenę w ornacie. Pomagałem w przewożeniu seminaryjnych rzeczy na Niecałą, bądź przy magazynowaniu ich w katedrze lub w kościółku Trójcy Świętej. Był to gorączkowy, dramatyczny
okres z posmakiem ryzyka, a przecież trzeba było też
Wykroić czas na szkołę, na pracę
Reklama
Trwała okupacja. Po skończeniu szkoły powszechnej, za radą ks. Szafrańskiego poszedł do 2-letniej szkoły handlowej przy ul. Leonarda oraz na tajne komplety w gimnazjum i liceum im. J. Śniadeckiego. Łączy
się z tym okresem wiele niezapomnianych przeżyć i nazwiska wspaniałych profesorów starej daty. Zaraz w styczniu 1945 r. uczniowie skrzyknęli się, by jak najszybciej uruchomić szkołę; pomagali w wyszukiwaniu
przyborów szkolnych, ustawianiu ławek czy szkleniu okien. Chodak stał się słuchaczem przyśpieszonych kursów licealnych, organizowanych przez Liceum im. S. Żeromskiego. Gdy na 2 miesiące przed maturą zapada
decyzja o likwidacji klasy (złożonej w dużym stopniu z harcerzy i żołnierzy) we czterech wyruszają na Śląsk. Dzięki listom polecającym trafiają do Państwowego Koedukacyjnego Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącego
dla Dorosłych w Zabrzu. - Jakież było nasze zdumienie, gdy okazało się, iż wylądowaliśmy w klasie... samych dziewcząt. Cóż to był za złoty czas! Maj, spacery, każdy z nas grał na jakimś instrumencie,
dziewczyny prowadziły nam zeszyty - i słowo honoru nie wiem, jak ta matura przeszła!
Potem były studia we Wrocławiu w Wyższej Szkole Ekonomicznej (przeplatane wezwaniami na UB) i magisterium w Szkole Głównej Planowania i Statystki w Warszawie. W 1951 r. Z. Chodak wrócił do Kielc.
Pracował m.in. w przemyśle roszarniczym, w budownictwie, w administracji wojskowej. Także w latach 50. rozpoczęła się jego
Przygoda z przewodnictwem,
która zaczęła się w zasadzie od oprowadzania własnych gości po Kielcach - po katedrze, po cmentarzu partyzanckim. Rodzinne miasto i Kielecczyzna okazywały się wierzchołkiem góry lodowej - bliżej poznawane, kryły mnóstwo fascynujących tajemnic. I tak pan Chodak wraz z niewielką grupą zapaleńców zajęli się tworzeniem podstaw ruchu turystycznego na Kielecczyźnie. Organizowali kursy przewodnickie, rajdy, zjazdy i pielgrzymki, zabiegali o tematyczne wydawnictwa, napływ nowych ludzi, pozyskiwanie ciekawych źródeł. Przewodnictwo świętokrzyskie, obejmujące jedyny w swoim rodzaju skansen geologiczny w Europie, stanowiło wielkie wyzwanie i dawało satysfakcję. - Moje ulubione wątki, to: Święty Krzyż, starożytne hutnictwo, Staropolskie Zagłębie Przemysłowe, wzgórze katedralne i początki państwa polskiego w Wiślicy - mówi dzisiaj regionalista. - Wielką, a zapomnianą księgą historii okazał się kielecki cmentarz i oczywiście, cały okres okupacji na Kielecczyźnie (niejednokrotnie przestrzegano nas przed "złym kierunkiem historycznym"). Przewodnictwo jest jak nałóg, tego nigdy nie ma się dość...
Społecznikiem być...
...to znaczy czynić coś dobrego dla prawdy historycznej i dla przyszłych pokoleń.
Ta dewiza przyświeca panu Chodakowi w całym jego dorosłym życiu: jako wieloletniemu prezesowi Świętokrzyskiego PTTK i członkowi zarządu głównego, przewodniczącemu - przez trzy kadencje - Wojewódzkiej
Radzie Kombatantów (był m.in. współinicjatorem budowy Mauzoleum w Michniowie oraz Pomnika Niepodległości w Kielcach, wmurowania wielu tablic pamiątkowych w mieście i w regionie). Jest działaczem miejscowego
środowiska Szarych Szeregów (także w zarządzie głównym) i Towarzystwa Wiedzy Powszechnej. Przez 6 lat miał cykliczne audycje w diecezjalnym Radiu "Jedność" i Telewizji Kablowej. Odwiedził setki szkół.
Chce upamiętnić w Kielcach ślady powstania styczniowego, marzy mu się muzeum diecezjalne... Długo by wyliczać.
- A gdy nadejdzie moja godzina, chciałbym odejść w zgodzie z Bogiem i z ludźmi, i w poczuciu, że nie zmarnowałem w życiu nic z tego, co mojej pieczy powierzono - stwierdza, spiesząc na kolejne, umówione
spotkanie, dotyczące tym razem Muzeum Więziennictwa.