Warto dzisiaj sobie to uświadomić, przy tej okazji pogrzebowego obrzędu, który zawsze jest bólem, ale ten ból nie jest bezsensowny. Po rozstaniu jest w stanie nam otworzyć nową perspektywę. Warto nabywać tego sposobu myślenia i patrzenia na życie przez wiarę, a nabywa się go przez życie uczciwe, pracowite, zakorzenione w codzienności.
Dziś nasza modlitwa jest dziękczynieniem Panu Bogu za łaskę wiary, za ludzi żyjącymi wiarą. Także za śp. pana Tadeusza Błażko, który żył wiarą, a to wiedzieliśmy wszyscy. Żył tą wiarą na co dzień. Ta dzisiejsza modlitwa jest podziękowaniem za jego życie, za to świadectwo, które zostawił rodzinie, ale i nam wszystkim.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Znane jest przysłowie hiszpańskie, które mówi, że „umarli otwierają oczy żywym”. Są pewne sprawy, które niekiedy umykają. Przy pogrzebie warto przypomnieć tę rzeczywistość Boga, który nas prowadzi przez całe życie i to życie czyni lżejsze, piękniejsze. Jeżeli będziemy mieć oparcie w Bogu, to i trudności będą łatwiejsze do pokonania, bo będą miały moc łaski Bożej, żebyśmy mogli je przezwyciężyć.
Reklama
Śp. Pan Tadeusz żył 88 lat. Pochodził z parafii Przysietnica, z okolic Brzozowa i ten zakątek był mu bliski. Nieraz z nostalgią pokazywał te miejsca, gdzie stała kaplica, gdzie spędzał lata dziecinne, młodzieńcze. Jako młody chłopak przyszedł do seminarium i tu rozpoczął pracę. Potem poszedł do wojska, zrobił prawo jazdy i po wojsku wrócił na stanowisko kierowcy. Właściwie z Kościołem, z diecezją był związany całe życie. Woził jeszcze śp. biskupa Tomakę, potem biskupa Bardę, biskupa Tokarczuka, potem mnie odziedziczył i innym biskupom usługiwał. Kiedy się okazało, że jego zdrowie zaczyna szwankować, nie poddawał się, przezwyciężał wiele słabości. Ale kiedy wyjazdy, szczególnie nocą, ze względu na oczy okazały się zbyt wyczerpujące, trzeba było w zwolnionym nieco rytmie usługiwać Kościołowi, poprosiliśmy go, żeby był z nami, bo widzieliśmy jak on kocha tę pracę, jak mu bliska jest każda parafia. To był człowiek – kronika diecezji zwłaszcza tych trudnych lat czasów komunistycznych, kiedy przemyscy księża podejmowali ten wielki trud budowy kościołów, zmagania się z budową, kiedy nie mogli otrzymać pozwoleń. Dla niego każda wioska, każdy kościół pulsował historią i chętnie się nią dzielił, opowiadał, bo żył tym. Razem z arcybiskupem Tokarczukiem i biskupami pomocniczymi – Tadeuszem Błaszkiewiczem, Stefanem Moskwą, Bolesławem Taborskim przeżywał prześladowania, ale też i radości i sukcesy, to były także jego sukcesy. Diecezja mogła liczyć na takiego człowieka, który się nie dał złamać, a próbowani byli wszyscy. Także kierowcy, bo przecież to byli ludzie największego zaufania biskupa Tokarczuka i wszystkich innych biskupów.
Pan Tadeusz notował i dzielił się jak kronikarz pozytywnymi sprawami. Nigdy od niego nie słyszałem relacji negatywnych o jakimś księdzu, o którejś parafii, o którejś gospodyni i ta jego dyskrecja uderzała. Lubiłem z nim jeździć, bo jako starszy kierowca, doświadczony umiał pomyśleć o wszystkim, nawet o kanapkach na drogę powrotną, nie trzeba było pilnować, czy zjadł. To był doświadczony człowiek, który myślał nie tylko o kościelnych sprawach. To był też odpowiedzialny ojciec rodziny, bo miłość niejedno ma imię. Jeśli człowiek w życiu kieruje się wiarą i miłością, to wszyscy ludzie są nią objęci. To był człowiek ofiary wobec rodziny i to nie tylko teraz, w ostatnich latach, kiedy tak bardzo usługiwał chorej żonie, czuł się do końca potrzebny. Jako młody małżonek, ojciec rodziny postanowił wybudować dom. To jego ciężka praca i oszczędność. Często wspominał, że po śmierci biskupa Bardy prosił biskupa Jakiela, żeby mu przeznaczył jakieś mieszkanie, bo wtedy były wielkie trudności z mieszkaniem; kościelne budynki były odebrane, a problemem było wybudowanie, bo brakowało materiałów budowlanych i trudności z uzyskaniem pozwolenia na budowę. Wtedy biskup Jakiel mu powiedział – ty zbuduj własny dom.
Reklama
Żona wzięła na siebie trud utrzymywania rodziny, a on razem z teściową zajmował się budową. Ten dom dla niego był ważnym punktem odniesienia. Dom i rodzina to był jego świat, jego miłość, której nie żałował.
Jako diecezja mamy okazję i motywy do dziękczynienia Panu Bogu. Wszyscy, którzy go znali, możemy powiedzieć, że mieliśmy szansę poznać wartościowego i ciekawego człowieka, szczerego w swojej prostocie serca, ale też i człowieka dalekiego spojrzenia, którym imponował. Wielu panów kierowców przyjechało dziś z różnych stron, byli mu bliscy i on bardzo żył tym światem. To jest też piękne świadectwo.
Prawdziwa miłość wiele kosztuje, oparta jest na uczciwości, na wierności, na prawdzie, nie na kombinacjach. Na takiego człowieka, który jest wierny, można zawsze liczyć. Cieszyliśmy się jego obecnością do końca. Był już poważnie chory, ale jeszcze na św. Józefa przyszedł złożyć życzenia. Byliśmy zaniepokojeni jego wyglądem, że coś się z jego zdrowiem dzieje. Tydzień przed śmiercią – w niedzielę, odwiedziłem go w szpitalu, jeszcze się nie poddawał, liczył, że we wtorek będzie operacja, ale w ten wtorek już był za słaby na jakikolwiek zabieg. Pan Bóg go zabrał niejako z marszu, bo był przygotowany na to spotkanie z Panem Bogiem od zawsze. To też jest jakiś dar. On, który całe życie służył innym, po najmniejszej liczbie trudów ze strony innych odszedł z tego świata, zostawiając lekcje życia wiary na co dzień, za które dziękujemy Panu Bogu. Warto przytoczyć wiersz Leopolda Staffa, pomagający nam zrozumieć potrzebę oswajania się z myślą o naszej śmierci:
Przywykłem do śmierci
jak do snu i chleba,
śmierci tak jak wojny
nauczyć się trzeba
przywykłem do śmierci
jak do pola pługi,
śmierci się nauczyć trzeba
jak żeglugi,
nie boim się miecza, nie boim
rozbicia,
śmierci tak potrzeba się
uczyć jak życia.
Spotkanie ze śmiercią kolejnego człowieka bliskiego nam jest lekcją dla nas i tęsknotą do tego, żebyśmy my również mieli siłę i odwagę, i łaskę Bożą do przekroczenia tego progu wieczności w spokoju sumienia i w nadziei na zbawienie wieczne.