Zielone Świątki – właśnie ta tradycyjna nazwa uroczystości Zesłania Ducha Świętego doskonale pasuje do odpustu w Lesie Bielańskim. W tym urokliwym miejscu przed wiekami Zielone Świątki spędzali królowie Polski, a za nimi podążał lud całej Warszawy. W XIX wieku na odpust bielański przybywało po kilkadziesiąt tysięcy osób.
Teraz nie ma tu króla, ale tradycja rodzinnego świętowania nadal przyciąga ludzi z całej Warszawy i okolic. To doskonała okazja, by zapytać proboszcza: Jak żyje ta parafia na co dzień i skąd ma miliony na remont zabytkowego kościoła?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Dwóch proboszczów w jednej parafii
Ks. prob. Wojciech Drozdowicz zaprasza na kawę do kamedulskiego eremu. Przed wiekami każdy z zabytkowych domków pełnił rolę pustelni dla jednego mnicha. Ale ten Księdza Proboszcza jest szczególny. – Podczas rekolekcji mieszkał tu sam król, a nawet abp Achilles Ratti. Mój poprzednik ks. Tadeusz Pikus też został biskupem, a ja jestem tu 19 lat i nie mogę doczekać się nominacji – żartuje proboszcz parafii bł. Edwarda Detkensa. To najmniejsza liczebnie wspólnota wiernych w całej archidiecezji warszawskiej.
– Teraz wybudowano kilka bloków, to może mam ze 200 parafian, z czego kilku chodzi do naszego kościoła. Ale ja przyciągam tu różnych „leśnych ufoludków”, z którymi bardzo lubię rozmawiać – mówi ks. Drozdowicz.
Reklama
Ksiądz Proboszcz ma wiele cech, które sprawiają, że na Bielany ściągają ludzie kultury, a parafia jest jedynym w swoim rodzaju ośrodkiem duszpasterskim. Do pokamedulskiego kościoła przyjeżdżają ludzie z różnych stron stolicy, a także miejscowości podwarszawskich. Jednak proboszcz nie ma głowy do pieniędzy, remontów, dokumentacji i całego instytucjonalnego zarządzania.
– Dlatego moja nominacja do lasu była idealna, bo prawie nikomu za bardzo nie mogę zaszkodzić – mówi ks. Drozdowicz.
– Ale trzy lata temu znalazłem rozwiązanie. Ja jestem proboszczem tytularnym, a ks. Boguś jest proboszczem faktycznym.
Miłosierdzie Kurii
Wiosną i latem na bielańskich niedzielnych Mszach św. bywa ok. tysiąca osób. Jednak najgorzej jest zimą, gdy ludzi jest znacznie mniej, a z tacy zbieranych jest nieco ponad tysiąc złotych. Z tego trzeba utrzymać kościół, proboszcza, panią zakrystiankę i organistę. – Sytuacja była na tyle zła, że musiałem pożyczać od rodziny – przyznaje ks. Drozdowicz. – Zwykle pieniądze pożyczone w zimie oddawałem w sezonie letnim, gdy były śluby. Trzy lata temu, niestety, i to mi się nie udało.
Proboszcz poszedł więc do dyrektora domu rekolekcyjnego i Centrum Kultury „Dobre Miejsce” ks. Bogusława Jankowskiego.
– Powiedziałem: „Boguś, nie radzę sobie i teraz ty będziesz proboszczem, a ja wikariuszem. Może po starej znajomości dasz mi trochę luzu” – żartobliwie tłumaczy ks. Drozdowicz.
Reklama
Dyrektor „Dobrego Miejsca” nie zgodził się na objęcie probostwa, bo sam ma dużo pracy, ale zgodził się pomóc w gospodarczym prowadzeniu parafii. Od tego czasu co tydzień księża spotykają się na parafialnej naradzie, podczas której ks. Jankowski zapisuje wszystkie wydatki. – I nagle od tego zapisywania pojawiły się pieniądze, a ja jestem najbogatszy w całym moim kapłańskim życiu – mówi ks. Drozdowicz.
Teraz ks. Wojtek może pozwolić sobie na finansową nonszalancję. Gdy na Miodową zawiózł należne pieniądze, to wszystkich zaskoczył.
– Jak to zobaczył ksiądz od finansów w diecezji, to myślałem, że zemdleje. Od tamtej pory wpłacam pieniądze na zbożne cele archidiecezji, a stare długi zostały nam umorzone w ramach miłosierdzia Kurii.
Modlitwa za Unię Europejską
Gdy w 1999 r. ks. Wojciech Drozdowicz wrócił z misji na Syberii, prymas Polski kard. Józef Glemp mianował go pierwszym proboszczem parafii, bo wcześniej był tu tylko ośrodek rektorski. Można powiedzieć, że wbrew różnym opiniom Ksiądz Prymas uparł się na parafię. – Zrozumiałem to dopiero po pewnym czasie, gdy zobaczyłem, że jednym z ważniejszych źródeł utrzymania są śluby, bo tylko parafia prowadzi pełne księgi parafialne. Bez tego nasz kościół już dawno przestałby funkcjonować – tłumaczy ks. Wojciech. – Teraz składam codziennie rano modły dziękczynne za Księdza Prymasa, za dar ks. Bogusia, a ostatnio modlę się także za Unię Europejską, aby trwała przynajmniej do końca naszego remontu.
Bo właśnie z Unią Europejską związane są fundusze, dzięki którym możliwy jest remont zabytkowego kościoła. – Dostaliśmy 3,5 miliona złotych, ale musieliśmy mieć ok. 20 proc. wkładu własnego. Otrzymaliśmy je w ramach wsparcia z archidiecezji warszawskiej – tłumaczy ks. Bogusław Jankowski.
Reklama
Dobrodziejem parafii jest także kard. Kazimierz Nycz. Podczas jednej z wizyt powiedział, że w kościele jest słabe nagłośnienie. Stwierdził, że trzeba założyć nowe, a on za nie zapłaci.
– Pobladłem, bo zawsze od wszystkich słyszałem, że to biskupom trzeba płacić, a ja mam na odwrót – mówi ks. Drozdowicz.
Wotum za zdobycie Smoleńska
Kiedyś to państwo fundowało i utrzymywało kościół. Budowę klasztoru zainicjował król Władysław IV, jako wotum za polską koronę i zwycięstwo w wojnie smoleńskiej. Teraz króla nie ma i Kościół musi sobie sam radzić.
Niestety, w ostatnich latach zauważono, że ten jeden z najpiękniejszych kościołów barokowych w stolicy zaczyna popadać w ruinę, bo mury od fundamentów nabierały wilgoci. Zaczęło się od remontu schodów, później szukano źródła wilgoci.
– A jak już zaczęliśmy drobny remont, to postanowiliśmy zrobić więcej. Przygotowanie całej dokumentacji, by wszystko było zgodne ze sztuką konserwacji zabytków i unijnymi standardami trwało trzy lata – mówi ks. Jankowski.
W remont bardzo zaangażował się również ks. Leszek Kwiatkowski z seminarium duchownego, który formalnie prowadzi cały unijny program rewitalizacji kościoła. – To on będzie teraz odpowiedzialny za skomplikowane rozliczenie całego projektu – mówi ks. Jankowski.
Reklama
Zakończenie remontu planowane jest na koniec czerwca. Udało się osuszyć mury, zaizolować fundamenty, oczyścić rzeźby na frontonie i położyć nowe tynki. – W trakcie okazało się, że trzeba jeszcze wyremontować wieże kościoła i wymienić miedziane poszycie – pokazuje dyrektor „Dobrego Miejsca”. – Pod koniec czerwca wszystko powinno być pięknie wykończone i lśniące. Mamy więc nadzieję, że znów zwiększy się zainteresowanie ślubami na Bielanach.
Dzieci będą chodzić po wodzie?
Współpraca parafii z Centrum Kultury „Dobre Miejsce” oraz Uniwersytetem Kardynała Stefana Wyszyńskiego sprawia, że w pokamedulskim kościele ciągle coś się dzieje. Urokliwe miejsce sprzyja niedzielnym wycieczkom całych rodzin, gdy po Mszy św. jest ciąg dalszy innych atrakcji. Podczas odpustu Zesłania Ducha Świętego zostanie poświęcona drewniana kapliczka Matki Bożej Kodeńskiej. Podarowała ją etnografka Teresa Miller. Jesienią w jednym z eremów zostanie otwarte muzeum kamedulskie. Dzięki zabiegom Księdza Kardynała krakowscy kameduli przekazali kompletne wyposażenie zakonnej pustelni. Na tym jeszcze nie koniec, bo księża chcieliby odkryć jeszcze jeden skarb ukryty na Bielanach. – Chodzi o fresk w kapitularzu. Pod tynkiem ukryte jest piękne malowidło. To przecież jest fundacja królewska i należy się spodziewać dzieła wybitnego włoskiego malarza epoki baroku – podkreśla ks. Jankowski. – Na to nie mamy pieniędzy, ale może się ktoś zgłosi.
Natomiast ks. Drozdowicz chciałby mieć niewielkie jeziorko przed kościołem, aby dzieci tak jak Pan Jezus mogły chodzić po wodzie. Przekonuje, że wystarczy centymetr pod lustrem wody zamontować grubą szklaną taflę, by dzieci do wody nie powpadały. – Kto wie? Może takie chodzenie po wodzie wzmocniłoby wiarę w młodym pokoleniu – zastanawia się proboszcz.