KS. ADAM STACHOWICZ: – Jesteś od pół roku na posłudze misyjnej w Kazachstanie. Pisaliśmy już na łamach „Niedzieli Sandomierskiej” o Twoim przygotowaniu, posłaniu i wyjeździe na misję. Jest też duża grupa osób, która towarzyszy Ci poprzez modlitwę. Na czym polega Twoja posługa?
Reklama
BARBARA BUREK: – Na co dzień pracuję w domach, w których przebywają dzieci w wieku od 5 do 13 lat. Domy te, podobne do internatów, prowadzone są przez parafię Niepokalanego Poczęcia NMP w Kapczagaju. Dzieci znalazły się u nas dlatego, że ich rodzice z różnych względów nie są zdolni do ich wychowywania. Do moich obowiązków należy praca, wychowywanie i towarzyszenie dzieciom, tak jak uczył św. Jan Bosco – patron Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego. Każdego dnia odprowadzam i przyprowadzam je ze szkoły, pomagam im w odrabianiu zadań domowych, uczę języka angielskiego i matematyki, a także pomagam w prowadzeniu ochronki dla dzieci, którą opiekują się siostry służebniczki wielkopolskie. Jednym z moich ulubionych zajęć na misji jest przebywanie i rozmowy z dziećmi. Często same przychodzą do mnie ze swoimi problemami, zwierzają się ze swoich trudności w domu. Ich historie są bardzo trudne i bolesne. Często zastanawiam się, skąd one czerpią tyle sił, by żyć i cieszyć się życiem. Uczą mnie przy tym bardzo pokory i cieszenia się małymi rzeczami. Czasami przychodzą tylko po to, żeby posiedzieć mi na kolanach lub by się przytulić. Moje dzieci potrzebują bardzo dowartościowania, wiary w siebie, w to, że sobie poradzą, że mają wartość, że mogą osiągnąć w życiu sukces. Dodatkowo dużą radością dla mnie jest to, że mogę pomagać w tutejszym kościele, śpiewając pieśni i grając na gitarze.
– Jak możesz nam opisać w kilku zdaniach Twój pobyt?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
– Praca misyjna w Kapczagaju daje mi całe mnóstwo radości. Moje kazachstańskie dzieci są po prostu moją pasą. Bardzo lubię z nimi przebywać: udawać pająka, księżniczkę, tańczyć, kiedy dorośli nie widzą, i śpiewać przy zmywaniu naczyń. Dzieci nazywają mnie Basią, siostrą, duchową mamą, przyjaciółką, aniołem lub Bałbałą (zwłaszcza te, które nie wymawiają głoski „r”). Praca na misji bywa ciężka i pojawiają się kryzysy. Ciężko jest zwłaszcza w swobodnym posługiwaniu się językiem rosyjskim. Coraz częściej dzieci przychodzą do mnie ze swoimi problemami, zwierzają się ze swoich trudnych sytuacji w domu rodzinnym. W takich chwilach jestem bezradna. Wtedy wyciągam swoje dłonie i mocno przytulam dzieci, uśmiecham się, biorę pod rękę – mogę je tylko kochać. Często też śpiewam dzieciom – to łagodzi i uspokaja. No i jest jedna mowa (moja ulubiona), która jest niezastąpiona i rozumiana we wszystkich krajach świata. To... uśmiech i dobry humor. Kruszy wszelkie lody, buduje relacje, naprawia. Ja w Kazachstanie nie czynię wielkich rzeczy: nie zarządzam żadną placówką, nie leczę chorych, nie opatruję krwawiących ran. Robię bardzo proste rzeczy, ale staram się je robić z wielką miłością. Pobyt tutaj pozwala mi lepiej poznać siebie, co jest niezwykle cennym doświadczeniem. Przez to mogę doceniać i dziękować za wszystko Bogu, ale także jeszcze bardziej pracować nad sobą. Poza tym poznaję wspaniałych i inspirujących ludzi, nowe miejsca, kulturę i tradycje Kazachstanu. Podczas mojego pobytu mam też okazję od czasu do czasu wyskoczyć w góry, które tak kocham.
– Co najbardziej Cię zaskoczyło? Tak pozytywnie, a może też i od tej trudnej strony Twojego pobytu?
– Kazachstan to kraj sprzeczności i skrajności. Wśród bogactw kultury, zasobów naturalnych, piękna krajobrazu, tradycji, jest wiele przejawów biedy i ubóstwa. Niektórzy ludzie żyją z dnia na dzień, pozbawieni podstawowych praw człowieka, brak jest perspektyw godziwej pracy. Jednak najbardziej przykrą dla mnie sprawą jest doświadczenie i obserwacja, jak niszczące i straszne konsekwencje niesie ze sobą alkoholizm. Nie tylko wśród mężczyzn, ale także kobiet i dzieci. Każdego dnia na nowo mnie coś zaskakuje albo zachwyca. Zaskoczyło mnie, że dzieci mimo swojej trudnej sytuacji, zranień, jakich doświadczyli od rodziców, nadal bardzo ich kochają i mimo wszystko tęsknią za nimi.
– Dlaczego możemy mówić o posłudze misyjnej w Kazachstanie w dalekiej Azji? Przecież to nie Afryka, a z tym kontynentem kojarzą nam się misje?
Reklama
– Misja jest tam, gdzie są ludzie i konkretny człowiek. Potrzeba nas wszędzie tam, gdzie nie słyszano jeszcze o Bożej miłości i miłosierdziu. Misjonarze są potrzebni również tam, gdzie zapomina się, jaką wartością jest drugi człowiek, gdzie niszczona jest jego godność. Tak bywa też i w Kazachstanie. Dzieci, które pojawiają się w naszych domach, niewiele mają wspólnego z Kościołem. W ich domach nie mówi się o Bogu. Natomiast lubią słuchać, gdy mówię im o sobie i o moim doświadczeniu z żywym Jezusem Chrystusem. Czasami dopytują mnie o szczegóły, zadają dociekliwe pytania. Jedna z dziewczynek – Arina, powiedziała mi pewnego dnia, że gdy siedzi obok mnie i przytula się, to tak jakby przytulała Jezusa. To było dla mnie bardzo ważne doświadczenie, m.in. przez to, że wyjazd do Kazachstanu na misję nie był spełnieniem moich marzeń. Zawsze uważałam, że w Afryce jest największa potrzeba misji. Okazuje się jednak, że jest inaczej.
– Jak wygląda religijność w Kazachstanie? Na ile jest podobna, a na ile różni się od naszej w Polsce?
– Religią dominującą w Kazachstanie jest islam, a katolicy stanowią niewielką grupę. Są to w większości osoby starsze, które trafiły tutaj w wyniku zesłań w czasie II wojny światowej oraz po niej. Młodzi ludzie pojawiający się w Kościele katolickim to osoby poszukujące odpowiedzi na pytania współczesnego świata o sens życia. Dużą rolę odgrywają misjonarze, zarówno księża, jak i siostry zakonne. Poprzez swoją pracę i zaangażowanie na rzecz miejscowej ludności starają się budować i kształtować religijność w Kazachstanie. W zależności od tego, z jakiego kraju pochodzi dany misjonarz, to wprowadza on zwyczaje i tradycje zaczerpnięte ze swojej ojczyzny. W Kazachstanie dużą liczbę misjonarzy stanowią misjonarze z Polski. Ich wzorem jest niedawno beatyfikowany ks. Władysław Bukowiński. Spotkałam się z wieloma tradycjami podobnymi do tradycji polskich, takimi jak śpiewanie kolęd, wizyta duszpasterska, nabożeństwa do Matki Bożej Nieustającej Pomocy, Zaduszki. Przeżywaliśmy Środę Popielcową, a obecnie trwa Wielki Post połączony z nabożeństwami Drogi Krzyżowej i Gorzkimi Żalami w języku rosyjskim. W parafii, do której należę, misjonarzem jest Polak – ks. Artur Zaraś. Poprzez swoje duże oddanie pracy duszpasterskiej angażuje parafian do modlitwy i wspólnych dzieł dobra. Utworzył parafialne Caritas, prowadzi katechezy dla dzieci, małżeństw, wieczory uwielbienia, w każdy czwartek jest całodniowa adoracja Najświętszego Sakramentu. Poza tym angażuje parafian w oprawę liturgiczną podczas Mszy św. Dzięki temu widzę wyraźnie, że Kościół w Kazachstanie jest Kościołem młodym, w którym mimo że było wiele bólu, który wiele wycierpiał, to z całą pewnością nie można o nim powiedzieć, że jest Kościołem smutnym. Mówi się również, że Kazachstan to ziemia męczenników.
Zaskoczeniem dla mnie było, to gdy będąc na Mszy św. w parafii dojazdowej w Nurze, gdzie większość parafian to Polacy, podczas zmiany tajemnic różańcowych, panie z Koła Żywego Różańca wymieniały się tajemnicami, każda z nich trzymała zapaloną świecę. Inaczej też przeżywałam wieczór wigilijny – nie był tak bogaty w tradycje, jak u nas w Polsce. W Kazachstanie ludzie nie świętują spotkań ze św. Mikołajem – w zwyczajach Kazachów pojawia się Dziadek Mróz i Śnieżynka.
Korzystając z okazji, chcę bardzo podziękować wszystkim, którzy się za mnie modlą. To, co się ze mną dzieje, jak bardzo Pan Bóg we mnie samej działa i przemienia, jak się nawracam, jak mnie oczyszcza, uczy, jak bardzo błogosławi mnie darami i łaskami... to tylko On sam wie i Jemu chwała! Ja niczym nie zasłużyłam sobie na te Boże dary, nie zapracowałam, nie należy mi się to... Wymaga to ode mnie jeszcze większej pracy, miłości i wytrwałości. Dziękuję za Wasze wstawiennictwo, za każde westchnienie do Pana Boga za mnie. To niesamowite, że nawet nie znam niektórych z Was po imieniu, może o niektórych nie wiem, że istnieją... Z serca dziękuję. Dziękuję ogromnie m.in. Ani Sroce za rozkręcenie całego mechanizmu modlitewnego. Ja codziennie kilkakrotnie za Was wszystkich się modlę, w Waszych intencjach również. Chciałabym kiedyś spotkać się z każdym z Was i osobiście mu podziękować, podać rękę i mocno przytulić. Ofiaruję za Was moje misyjne cierpienia, posty i modlitwy. Niech Pan Bóg błogosławi każdemu z Was! Chwała Panu za wszystko! Aaa... i koniecznie się uśmiechajcie! Uśmiech może tyle zmienić.