Bardziej niż na literę prawa trzeba zwracać uwagę na jego ducha. To dewiza niektórych środowisk, stanowiąca często nie tyle dopełnienie prawnych zasad, ile furtkę do ewidentnego ich obchodzenia. Pamiętam, jak przed 11 laty zatwierdzano w Parlamencie Europejskim w Strasburgu skład Komisji Europejskiej i okazało się, że znajduje się w niej osoba skazana prawomocnym wyrokiem w swoim kraju. Sytuacja dość nieprzyjemna dla gremium dzielącego setki miliardów euro, pochodzących ze składek wielu państw.
Nic dziwnego, że wielu europosłów zatrzęsło się z oburzenia, uważając, iż członkowie Komisji, zatwierdzanej en bloc, powinni jak żona Cezara pozostawać poza wszelkimi podejrzeniami. Jakież było zdumienie, gdy przewodniczący Komisji zbagatelizował ten fakt, stwierdzając, że obecnie kandydat jest „szczerym Europejczykiem”, więc nie ma sprawy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Jak odróżnić normalnego Europejczyka od tak fikuśnie nazwanego? Ostatni potrafi odczytać bieżący unijny trend, wyczuć panującą w UE koniunkturę, czyli – używając języka politycznie poprawnego – odczytać „ducha europejskiego”. W komunizmie osoby takie nazywano „postępowymi”. Nie wystarczało należeć do partii, lepiej było być społecznie postępowym, czyli, jak by to ujął znany reżyser Stanisław Bareja, „zdanżać”. Bez większych emocji przyglądam się więc reakcji unijnego establishmentu na słowa wypowiedziane niedawno przez szefa PE Martina Schulza. W wywiadzie dla niemieckiej telewizji powiedział on, że jedność europejskiego ducha należy wprowadzać siłą („mit Macht durchsetzen”). Słowa te padły w kontekście przymusowego rozdzielania przez Unię rzeszy imigrantów, przed czym oponowały nie tylko takie kraje jak Węgry i Polska. Formułowane unijne żądania rozmijają się z literą europejskiego prawa. Cóż tam prawo, liczy się duch europejski, który powiewa z Brukseli i Berlina. A jest on zmienny. Na obecnym etapie niepotrzebna jest tak wielka szczerość, jak przewodniczącego PE, więc tłumaczy się on, że został źle zrozumiany. Miał ponoć na myśli wyłącznie moc europejskiego ducha.
Chcąc ostatecznie wyjaśnić meandry użytej przez Schulza werbalnej składni, spytałem niemieckiego kolegę, europosła, jak w tym konkretnym zdaniu rozumieć słowo „die Macht”. Nie wdając się w lingwistyczne zawiłości, krótko odparł, że z pewnością nie ma to nic wspólnego z demokracją. Ci, którzy nie godzą się z taką egzemplifikacją europejskiego ducha, chcieliby przeprosin, a nawet wyciągania konsekwencji wobec ich autora. Nic z tego. Jest on „szczerym Europejczykiem”, więc nie ma sprawy.