Jeszcze nie tak dawno zwykliśmy mówić, że ci, którzy mają za
granicą rodzinę, z głodu
nie zginą. Bardzo ważną rolę odgrywała
Polonia przed kilkunastu laty, kiedy przeżywaliśmy
potężny kryzys
ekonomiczny stworzony przez - jak niektórzy mówią - bardzo ludzki
system.
Polacy i Polki, którzy wyjeżdżali na Zachód, tam starali
się o stały pobyt, argumentując swoją
decyzję nieludzkimi warunkami
w kraju. W wielu przypadkach była to prawda:
prześladowania, niekończące
się przesłuchania, inwigilacja na każdym kroku. Trzeba było
coś
robić. I trudno się dziwić, że jeżeli nadarzyła się jakaś okazja
wyjazdu za granicę, nie
zastanawiano się długo. Zgadzano się na
wyjazd mężów i ojców, którzy tu, w Polsce,
zostawiali swój dom
z myślą, że powrócą. Niejednokrotnie tęsknota za rodziną faktycznie
powodowała powrót w rodzinne pejzaże. Ale byli i tacy, którzy potraktowali
swój zagraniczny
wyjazd jak odzyskanie" wolności". Bardzo szybko
zapominali o rodzicach, nawet tych
chorych, zapominali o żonach,
dzieciach, pisząc do nich kilka słów kłamstw. Poczuli i
wolność,
i pieniądz, i liberalne prawo. Szybko zapomnieli o swojej godności
i o tym, z jakiego
kraju pochodzą. Najmowali się do najróżniejszych
zajęć: sprzątanie ulic, domków
letniskowych, pomywaczy w barach,
wszystko to po to, aby trochę zarobić, aby kiedyś wrócić
do Polski
z podniesioną głową i pokazać wszystkim, kim ja jestem.
Dziś ta sytuacja trochę się zmieniła. Niewielu już patrzy
z zazdrością na tych, którzy
wyjeżdżają do Niemiec, Szwajcarii,
Francji, Austrii. Może nie mają takiej możliwości, a może po
prostu
ich na to nie stać.
Dziwię się jednak tym, którzy wyjechawszy z Polski w
kilkanaście dni zapominają o
języku ojczystym: mówią już np. tzw.
amerykańską polszczyzną. Pytałem nie tak dawno
młodego chłopaka,
który od trzech miesięcy jest w Chicago, jak to się stało, że nie
pamięta
ojczystego języka? Mnie to bardzo śmieszy. Bo czy o mądrości
człowieka świadczy ilość
zagranicznych wyjazdów? Czy o mądrości
decyduje ilość zarobionych pieniędzy? Zapewne
nie. Dlatego jesteśmy
świadkami tzw. biznesmenów, którzy nie potrafią złożyć najprostszego
zdania po polsku. Uważają, że wystarczy trochę dolarów, guma do żucia,
komórka,
samochód i ładna przyjaciółka.
Może ktoś powie, że mocno" wytrzącham się" na polonusów,
ale mam ku temu
powód. Otóż, coraz więcej Polaków, którzy przyjeżdżają
do krajów zachodnich, nie przyznaje
się, że są Polakami! Takie
zdanie wyrazili: Stanisław Świerz przebywający w Szwecji,
Tadeusz
Słotwiński z Niemiec, Grażyna Pietkiewicz ze Szwajcarii. Czy to tylko
wstyd? Nie
boję się powiedzieć, że w tym przypadku to nawet zdrada
ojczystego narodu. Od takiej Polonii
zachowaj nas, Panie!
Pomóż w rozwoju naszego portalu