Wkrótce władze na nowo zaczęły usuwać katechizację ze szkół, wówczas trzeba było zorganizować lekcje religii poza szkołą. Katechetów szkolił Ośrodek Katechetyczny, utworzony w 1957 r. przez bp. Edwarda Materskiego, od 1968 r. biskupa pomocniczego. Do Ośrodka wpadało się o każdej porze: po pomoce dydaktyczne, po poradę czy na filiżankę herbaty, którą parzyły zawsze siostry urszulanki.
Drugi dom
Reklama
Ośrodek to w tym przypadku szumne słowo. Do dyspozycji były zaledwie dwa pomieszczenia w oficynie przy ul. Wesołej w Kielcach. W jednym znajdował się gabinet do pracy dla bp. Materskiego, który wieczorem spełniał rolę pokoju dla sióstr urszulanek, zarządzających ośrodkiem. W drugim mieściła się mała salka dydaktyczna. Wkrótce ośrodek stał się czymś więcej niż instytucją służącą kształceniu nauczycieli religii - był centrum formacji i azylem, prawdziwym domem. Klimat tego miejsca tworzyli ludzie: grupa katechetów kieleckich pomagających z oddaniem i społecznie w ośrodku, a przede wszystkim osoba i autorytet bp. Edwarda Materskiego - mistrza i nauczyciela. - Był motorem całego ośrodka. Zawsze miał dla nas czas, interesował się każdym katechetą, każdym człowiekiem. Do późnych godzin wieczornych w skromnym gabineciku, za niewielkim biurkiem siedział pochylony nad jakimiś dokumentami - opowiadają katechetki. - Miał tyle dobroci w sobie. Przed wykładami pytał: „Czy ktoś nie jest głodny”, „Czy wszyscy są po obiedzie”? Starał się jeździć osobiście na każdą wizytację. Ksiądz Wizytator na motocyklu, to był widok - wspomina Janina Onufrzak, zaangażowana w pracę ośrodka, katechetka przez 37 lat. - Nigdy nie widziałem tak zapracowanego człowieka. Często wychodził jako ostatni. Zabierałem jego teczkę przepełnioną pismami, korespondencją, którymi musiał zająć się w swoim mieszkaniu przy ul. Czerwonego Krzyża - wspomina ks. kan. Stanisław Kondrak, który urzeczony rodzinną atmosferą i autorytetem Biskupa w wieku 19 lat zapisał się na kurs katechetyczny i związał się z katechezą na 40 lat.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Przede wszystkim formacja
Podstawowym celem ośrodka było przygotowanie kadr. W każde wakacje organizowano kursy dla katechetów. Kursanci pochodzili z różnych diecezji, a nawet z zagranicy (z byłej Czechosłowacji), ponieważ ośrodek diecezji kieleckiej był znany i ceniony w Polsce. Plan był napięty. Wykłady trwały cały miesiąc. Do południa kursanci słuchali kilku wykładów, potem obiad, krótki odpoczynek, Msza św. i znowu wykłady. Nie było książek, wszystko przepisywało się odręcznie albo korzystało z powielanych skryptów. Codziennie odbywały się przynajmniej dwie lekcje pokazowe w obecności bp. Materskiego. - Na zakończenie Ksiądz Biskup omawiał poszczególne elementy i nawet jeśli lekcja była ciut słabsza, starał się zaczynać od tego, co się udało, wyszukiwał lepsze strony - wspomina ks. Stanisław. - W swojej pedagogice akcentował dobro, dawał pozytywne przykłady. - Katecheta musi być człowiekiem radosnym, ponieważ jest głosicielem radosnej nowiny o zbawieniu - podkreślał bp Materski i ta jego filozofia mnie zafascynowała i ukształtowała - dodaje. Najbardziej bałyśmy się egzaminu u ks. prof. Stanisława Czerwika z liturgiki, poprzeczka była wysoka - wspominają katechetki. Jednak zawsze można było liczyć na pomoc sióstr urszulanek: s. Flawii, kierowniczki s. Józefy Więckowskiej i innych, które chętnie wyjaśniały zawiłe bądź co bądź dla nowicjuszy zagadnienia teologiczne.
Do ośrodka przychodzili nie tylko katecheci, ale także różni starsi, młodsi, którzy czuli się tutaj akceptowani, kochani. - Mieliśmy swoich sympatyków, ot dobrych ludzi, którzy dyskretnie bezinteresownie pomagali. W tamtych czasach wszystkie pomoce dydaktyczne robiło się odręcznie. Każdy, kto się pojawiał w ośrodku, dostawał kredki, brystol i odrysowywał mapy Palestyny, szablony roku liturgicznego, wycinał literki, podklejał, przygotowywał plakaty itp. - Na początku trudno pisało się redisem, potem przyszły jakieś lepsze z Zachodu, z czasem doszłam do dużej wprawy - opowiada Janina Onufrzak. A kiedy brakło papieru czy flamastrów, zawsze była jakaś informacja ze sklepu, ktoś dał znać gdzie i o której rzucą towar.
Katecheci utrzymywali więź z Ośrodkiem nawet po zakończeniu kursu. Było dużo okazji do spotkań - cykliczne dni skupienia, rekolekcje, wakacyjne niezapomniane wyjazdy w góry z bp. Materskim i z ks. Julisławem Łukomskim, duszpasterzem akademickim młodzieży, który współpracował z ośrodkiem i pomagał katechetom, czyjeś imieniny, comiesięczne zjazdy. Więzy przyjaźni, łączące ludzi z tego środowiska, przetrwały niejedną próbę i nie osłabły mimo upływu lat.
Tyle wspomnień: wieczory pełne ożywionych rozmów przy kawie, wspólne praca, a jeśli trzeba było, w pokoiku na uboczu spowiedź, środowe spotkania u Biskupa z dyskusjami o aktualnych wydarzeniach i problemach, encyklikach papieskich czy nawet wspólne oglądanie dziennika w oczekiwaniu, że może pojawi się jakaś prawdziwa wiadomość o życiu Kościoła…
Więcej niż praca
Warunki pracy były bardzo skromne. Legalnie nie można było zatrudnić katechety, dlatego na angażu w umowie pisało się: sprzątaczka, pomoc domowa. Nauczanie prowadzili także prywatnie w domach, zdarzało się, że przygotowywali do sakramentów dzieci dygnitarzy. Pensja była niewielka, a godziny pracy nierzadko przekraczały te obowiązujące w szkole. Zdarzało się, że trzeba było pracować bez ubezpieczenia. Do pracy czasem pokonywało się sporo kilometrów, pieszo, okazją, autobusem, czasem w salce należało przygotować drwa na opał czy nawet rozpalić w piecu - opowiadają katechetki. - Kiedyś przybiegłam zziębnięta do ośrodka, uciekł mi autobus, nie miałam jak dostać się do pracy na Białogon. Powiedziałam do Księdza Biskupa, że nie pojadę. On spojrzał na mnie i spokojnie powiedział: - A ty wiesz, że one tam czekają? Złapałam jakiś autobus i dojechałam na lekcje, czekały… - opowiada Janina.
Zdarzały się szykany i inwigilowanie ze strony władz partyjnych. Katechetka śp. Zofia Lolo z Pacanowa kilkakrotnie była wzywana do sądu. Na każdej rozprawie wspierał ją bp Materski. Janinie w spółdzielni mieszkaniowej powiedziano, „żeby Kościół jej dał mieszkanie”, a kiedy dostała skierowanie do sanatorium, nawet nie przyjęto jej dokumentów. Lokalne władze komunistyczne próbowały w różny sposób walczyć z „nielegalną katechezą”. - Kiedyś odwiedził mnie w domu pewien pan, namawiał do współpracy. Kiedy usłyszał moją odmowę, odparł: my wobec pani nie będziemy altruistami. Obietnicy dotrzymał. Trzykrotnie startowała na wyższą uczelnię, ale za każdym razem odpowiednie służby ją dyskwalifikowały. Napiętnowanie trudno zapomnieć nawet po latach.
Trudności rekompensowała wdzięczność rodziców i zaangażowanie dzieci i młodzieży, które garnęły się na lekcje religii. Najbardziej zasłużeni katecheci z diecezji kieleckiej po latach zostali wyróżnieni medalem Pro Ecclesia et Pontifice.
W 1981 r. bp Edward Materski opuścił diecezję kielecką, objął posługę jako ordynariusz diecezji sandomierskiej, w tym samym roku przemianowanej na sandomiersko-radomską. Model kształcenia i formacji katechetów stworzony przez niego był wzorem dla jego następców, którzy czerpiąc z tego bogatego doświadczenia, starali się kontynuować pracę ośrodka.
W najbliższym czasie w Szczaworyżu koło Buska z inicjatywy ks. prob. Stanisława Kondraka odbędzie się spotkanie kilkudziesięciu katechetów z Ośrodka Katechetycznego. Mszę św. będzie koncelebrował bp Edward Materski. - To wyraz mojej skromnej wdzięczności wobec Księdza Biskupa i wszystkich tworzących ośrodek, który dla nas, katechetów, był przez te lata po prostu drugim domem - tłumaczy ks. Kondrak.