Wspomnieniem z dziejów mojej rodziny, które tutaj przytoczę, pragnę dać świadectwo o miłosierdziu Bożym, które nie pozwoliło zginąć małemu, skrzywdzonemu dziecku i obdarzyło je łaską długiego życia i kapłańskiego powołania. Było to za czasów zaborów, w dawnej kresowej Polsce, na Podolu. W 1905 r. Rosja prowadziła wojnę z Japonią. Powracający z wojny oficer carski - którego nazwiska nigdy nie znałam - porwał na konia japońskie dziecko i przywiózł je do Krzemieńca Podolskiego. Widocznie uznał, że będzie to atrakcyjny łup wojenny. Sytuacja dziecka szybko stała się dramatyczna, bo nie mogło się z nikim porozumieć, nie mogło jeść, czuło się obco w nowym otoczeniu. Wycieńczone, chore, zostało wyrzucone z domu oficera. Odnalazła je i przygarnęła ciocia mojego ojca. Ponieważ organizm dziecka był skrajnie wyniszczony, zaniesiono je do Kościoła, aby ochrzcić. Otrzymało imię Józef i otoczone miłością szybko powróciło do zdrowia. Ponieważ warunki w czasie zaborów nie pozwalały na poszukiwanie jego rodziców, wujostwo adoptowali dziecko, nadając mu nazwisko od najczęściej używanego przez nie słowa Kaing-Ba. W ten sposób Józef stał się kuzynem mego ojca. Później obaj podjęli studia na Uniwersytecie Jagiellońskim. Józef wybrał studia teologiczne, święcenia kapłańskie przyjął 26 czerwca 1924 r. Ponieważ wujostwo zmarli wcześniej, w czasie II wojny światowej Józef zamieszkał z matką i rodzeństwem mojego ojca w Warszawie.
Był wspaniałym człowiekiem i kapłanem, w ostatnich latach życia sprawował posługę kapłańską w Siemianowicach. Zmarł mając 88 lat. Pochowany został na cmentarzu Junikowskim w Poznaniu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu