WIESŁAWA LEWANDOWSKA: - Panie Profesorze, od samego początku swych smoleńskich badań musi Pan odpierać zarzuty o niedostatecznej bazie danych wyjściowych. W polskiej telewizji tzw. prawdziwi eksperci szydzili sobie nawet: jak ci amerykańscy uczeni mogą badać tę katastrofę, skoro nawet nie byli w Smoleńsku?... Jaki jest w istocie ten dopływ danych do Pana analiz?
PROF. KAZIMIERZ NOWACZYK: - Jest oczywiście bardzo ograniczony. Na początku, rzeczywiście, było bardzo niewiele danych, głównie pochodzących z raportu MAK-u. W dużej mierze były to sprzeczności, które tam zauważyliśmy. Ogromnym krokiem do przodu okazało się dostarczenie nam odczytów firmy Universal Avionics, a teraz pojawiły się również odczyty skrzynki szybkiego dostępu. Powoli więc, ale znacząco rosną nasze zasoby danych, a ich analizy musi teraz prowadzić bardzo wielu różnych specjalistów. Także takich, którzy nie muszą być i na ogół nie są wykorzystywani w przypadku zwykłych katastrof samolotowych.
- Na czym polega ta wyjątkowość katastrofy smoleńskiej, oczywiście poza aspektem tragedii narodowej?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- O tej wyjątkowości decyduje niezwykła wprost liczba błędów popełnionych podczas badania jej przyczyn. Przy prawidłowo prowadzonym śledztwie, w którym zebrano by dostateczne i wystarczające dowody, nie byłyby potrzebne żadne dodatkowe, specjalistyczne badania. Wówczas zazwyczaj wystarcza tylko doświadczenie specjalistów zajmujących się wyłącznie samymi katastrofami lotniczymi, którzy bez zewnętrznej pomocy są w stanie odtworzyć najbardziej prawdopodobny przebieg wydarzeń. Tutaj mamy jednak do czynienia z ogromną ilością materiałów zafałszowanych, z których trzeba dopiero wyciągnąć prawdziwe informacje. I do tego właśnie potrzebni są nietypowi specjaliści i nietypowe metody.
- A z powodu niedostatku odpowiednich danych stosuje się nietypowe metody badania, np. metodę symulacji?
- Tak. Zamiast dokładnego badania skrzydła wraku, co nie było możliwe, wykonaliśmy odpowiednią symulację. Metoda ta jest bardzo przydatna w przypadku skąpych danych lub wątpliwości oraz przy rozpatrywaniu wszelkiego rodzaju dodatkowych hipotez. Dowodem tego jest katastrofa promu Columbia, gdzie dopiero symulacje, w których uczestniczył prof. Wiesław Binienda, pozwoliły na znalezienie prawdziwej przyczyny. W badaniu katastrofy smoleńskiej także musimy sięgać po te bardzo nietypowe środki. Na szczęście mamy kontakt z wysokiej klasy specjalistami, takimi właśnie, jak prof. Binienda.
- Specjaliści pracujący na rzecz zespołu parlamentarnego, który jak wiadomo nie cieszy się poparciem większości parlamentarnej ani wsparciem polskiego rządu, na ogół wolą występować anonimowo. Proszę przynajmniej wymienić, o jakie specjalności tu chodzi.
Reklama
- Najbliższa jest mi oczywiście analiza danych, którą zajmuję się wraz z kilkoma jeszcze osobami. Mamy też całą grupę osób, które ze zdjęć wraku składają samolot, by zobaczyć, jak wyglądał tuż przed upadkiem na ziemię. Jest oczywiste, że o wiele prostsze i skuteczniejsze byłoby złożenie tego wraku w hangarze, co zaleca ICAO (Organizacja Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego). Skoro jednak tego nie zrobiono, to trzeba było znaleźć naprawdę doskonałych analityków zdjęć lotniczych. I takich mamy! Mamy też znakomitego specjalistę od wybuchów - nie wiem, czy ktoś taki w ogóle pracował w komisji Millera! - jakim jest dr Grzegorz Szuladziński, który okazał się niezbędny przy analizie hipotezy o dwóch wybuchach. A także dr Wacław Berczyński, główny inżynier i konstruktor z firmy Boeing, który doskonale zna wszelkie przepisy i wymagania wobec samolotów dopuszczonych do latania nad Stanami Zjednoczonymi, a więc m.in. Tu-154 M. To tylko niewielka część naprawdę dużego grona osób zaangażowanych w nasze prace.
- Wielu z nich nadal wybiera bezpieczną anonimowość. Pan Profesor ponoć sam doświadczył przykrości w związku z jawnym angażowaniem się po stronie niepoprawnego zespołu Antoniego Macierewicza. Na czym one polegały?
- To były rozmaite nieprzyjemne e-maile, zawierające nawet próby zastraszania. A pewne grono „internautów” starało się odszukać mój adres w USA na podstawie zdjęć, które kiedyś publikowałem. Na moją uczelnię przychodziły anonimowe listy, w których pytano pracowników uniwersytetu, czy wiedzą, czym się zajmuję i czy to jest zgodne z moją specjalnością, z tym, co robię na uczelni.
- Jaka była reakcja uczelni?
- Oczywiście, pokazano mi te anonimy i z niedowierzaniem pytano, jak to jest możliwe, że w cywilizowanym kraju ktoś jeszcze posługuje się takimi metodami. Moi amerykańscy koledzy byli bardzo zdumieni, bo po raz pierwszy w życiu spotkali się z czymś takim. Było mi po prostu wstyd, że w Polsce to jest możliwe...
- Teraz przyjechał Pan do Polski na pierwszą dużą konferencję polskich naukowców, którzy nie zaakceptowali wyników badań zespołu Millera i chcą jednoczyć siły w poszukiwaniu prawdy o katastrofie smoleńskiej. Jakich rezultatów tego naukowego niepospolitego ruszenia Pan Profesor się spodziewa? Jaka jest idea tej konferencji?
Reklama
- Oczekuję, że potencjał polskich uniwersytetów i możliwość zaangażowania całych laboratoriów, którymi kierują niektórzy uczestnicy tej konferencji, wzmocni działania naszego zespołu ekspertów. Chcielibyśmy przede wszystkim nawiązać pożyteczne kontakty.
- Nie chodzi o pogłębioną merytoryczną dyskusję w czasie obrad?
- Podczas jednego dnia możliwe są tylko dwudziestominutowe referaty, które mogą być jedynie zapowiedzią tego, co można by było jeszcze wspólnymi siłami zrobić. Mam jednak nadzieję - i dlatego właśnie przyleciałem na tę konferencję - że właśnie osobiste kontakty dopomogą nam w rozszerzeniu prac badawczych. A tymczasem, moim zdaniem, już mamy ogromny sukces: grono ponad 80 profesorów i doktorów habilitowanych - bo tylko takie osoby zostały przyjęte do komitetu naukowego i współorganizowały tę konferencję - potrafiło się sprawnie zorganizować! To jest prywatna inicjatywa tych osób.
- Wielu polskich naukowców ma do zaoferowania bogate doświadczenie i odpowiedni warsztat naukowy, tyle że raczej nie będzie to mile widziane ani przez władze poszczególnych uczelni i instytucji naukowych, ani przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego...
Reklama
- Niestety, doskonale wiem, że w tej sprawie nie można liczyć na polskie instytucje państwowe; żadna z nich nie objęła patronatu nad tym bardzo przecież znaczącym przedsięwzięciem naukowym. Najważniejsze jednak jest to, że tak liczna grupa polskich naukowców z różnych ośrodków akademickich zechciała i potrafiła zorganizować tę konferencję, która może być poważnym zaczynem organizacji społeczności naukowej w Polsce wokół trudnego tematu katastrofy smoleńskiej.
- Czy to znaczy, że ma Pan Profesor nadzieję, iż dzięki takim inicjatywom zniknie kiedyś aura nieprzychylności wokół niepoprawnej politycznie prawdy smoleńskiej i wokół tych, którzy jej usilnie poszukują? Czy może potrzeba tu jeszcze jakichś bardziej spektakularnych zdarzeń?
Reklama
- Myślę, że tak. Z pewnością to bardzo ważna i wiele znacząca inicjatywa. Jednak dla istotnej zmiany nastrojów wokół katastrofy smoleńskiej ważne będą przede wszystkim wyniki naszych przyszłych wspólnych poszukiwań. W tej chwili nasz zespół ekspertów ogłasza kolejno częściowe wyniki badań. Przyjęliśmy tę zasadę, choć na ogół nie jest ona stosowana przy analizach tzw. zwykłych katastrof, bo zazwyczaj zbiera się materiały do raportu i ogłasza publicznie dopiero jego ostateczną wersję. Jednak ze względu na ogromne oczekiwanie dużej części opinii publicznej na informacje o postępach naszych prac, ale przede wszystkim z uwagi na wręcz jawne działania zamiatające pod dywan sprawę smoleńską, postanowiliśmy na bieżąco informować o tych faktach, co do których już mamy pewność i które zostały potwierdzone przez kilka źródeł. Przez ogłaszanie tych częściowych wyników staramy się wspomagać zespół parlamentarny, by nie pozwalał na uśpienie sprawy katastrofy smoleńskiej. To jego rolą jest bezpośrednie informowanie społeczeństwa o postępach naszych prac. Wydaje się, że ta zła aura pod wpływem tych informacji już się powoli zmienia.
- Na jakiej podstawie Pan Profesor tak sądzi? W Polsce jednak dość często zwłaszcza młodzi ludzie mówią, że nie chcą już słuchać o „tym Smoleńsku”...
- To rzeczywiście przykre, ale do mnie docierają już zupełnie inne głosy; e-maile z przykrymi słowami i groźbami stanowią już mniejszość w stosunku do tych z podziękowaniami. I tą drogą chciałbym podziękować wszystkim osobom, które wspierały mnie w tych bardzo trudnych czasach i które wspierają mnie teraz. To naprawdę dodaje sił.
- A dziś trzeba mieć naprawdę wiele siły, Panie Profesorze, żeby bronić się przed atakami mediów i tych polityków, którzy zespołowi parlamentarnemu i jego ekspertom zarzucają prowadzenie politycznej gry katastrofą smoleńską! Czuje się Pan w tę grę uwikłany?
- Odpowiedź jest bardzo prosta. Sądzę, że osoby, które nie potrafią się ochronić przed zmasowanym atakiem takich mediów - jak widać w Polsce jest on skuteczny, niestety - powinny tylko przyjrzeć się, jakie argumenty się wysuwa przeciwko nam. Nie ma tam żadnych zarzutów merytorycznych. To nie my jesteśmy motywowani politycznie, bo my przedstawiamy konkrety. To druga strona używa tylko i wyłącznie argumentów politycznych i nie dopuszcza żadnych merytorycznych dyskusji.
Reklama
- Byłby Pan Profesor gotów podjąć taką dyskusję? W swoim czasie wzywano, choć niezbyt konkretnie, do takiej debaty prof. Biniendę.
- Zarówno prof. Binienda, jak i ja powtarzamy, że zawsze jesteśmy gotowi do takiej rozmowy i wszelkich wyjaśnień. Gdy zostało złożone doniesienie p. Antoniego Macierewicza do prokuratury o zafałszowaniach dokonanych przez komisję Millera, to byliśmy gotowi dowieść procesowo tych zafałszowań. Niestety, prokuratura sprawę umorzyła, nie przesłuchała ani nas, ani wnioskodawcy. Prof. Binienda zapraszał członków komisji Millera do swojego laboratorium w Akron. Będąc w Polsce, nie otrzymał ani konkretnej propozycji rozmowy, ani odpowiedzi na swoje zaproszenie. A ze mną nikt nigdy nie próbował nawiązać kontaktu.
- Na „prywatnej” konferencji zorganizowanej przez polskich naukowców nie było ekspertów komisji Millera?
- I szkoda. O ile wiem, byli zapraszani, ale odmówili przyjścia. Czyżby stawiali się ponad kilkudziesięciu wybitnych polskich uczonych z niemal wszystkich znaczących uczelni? Trudno mi to pojąć, dlaczego eksperci komisji Millera uważają, że ich kompetencje przewyższają poziom naukowy tego grona profesorów?!
- A może to lekceważenie jest po prostu podszyte strachem, Panie Profesorze?
- Być może. Nie wykluczałbym i tego.
Reklama
- Czy, zdaniem Pana Profesora, sprawę smoleńską uda się kiedyś ostatecznie rozwikłać, a kierowany przez Pana zespół ekspertów będzie mógł dostarczyć istotnych i niepodważalnych dowodów?
- Zawsze tak uważałem, tak uważam i z takim nastawieniem będę pracował dalej. Zdarza się i błądzenie, i trudne szukanie, ale zawsze wspólnymi siłami jesteśmy w stanie wysublimować prawdę. Odkrywane przez nas szczegóły zaczynają układać się w ciąg przyczynowo-skutkowy, który znajduje uzasadnienie w kolejnych pojawiających się informacjach. Były oczywiście chwile zwątpienia, kiedy wydawało się, że zatrzyma nas brak danych, ale one zawsze mijały. Bez nadziei niemożliwe byłoby dojście do punktu, w którym dziś jesteśmy.
- Jak daleki jest ten dzisiejszy punkt od punktu prawdy?
- Można powiedzieć, że całkiem bliski, dlatego że odrzuciliśmy już wiele dróg dojścia, czyli wiele hipotez, ale jednak ciągle jeszcze nie znajdujemy się na autostradzie wiodącej prosto do celu. W tej chwili jedyną spójną hipotezą pozostaje ta o dwóch wybuchach, przedstawiona już w lipcu 2011 r. Jak dotąd tylko ona w miarę spójnie tłumaczy te fakty, które znamy. I z postępem badań nabiera ona coraz większej mocy.
* * *
Prof. Kazimierz Nowaczyk - polski fizyk, od 1996 r. pracuje w USA jako adiunkt w Centrum Spektroskopii Fluorescencyjnej na Wydziale Biochemii i Biologii Molekularnej Szkoły Medycznej University of Maryland w Baltimore. Od września 2010 r. jest ekspertem sejmowego zespołu ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej