ALICJA DOŁOWSKA: - Bardzo szybko po katastrofie smoleńskiej poinformował Pan opinię publiczną o zamiarze nakręcenia filmu o tej tragedii. Co powodowało Panem, by nie czekać na ostateczne ustalenia?
Reklama
ANTONI KRAUZE: - Oburzenie na kłamstwo i bezprawie, które zaistniały w naszym życiu publicznym. Ta ilość kłamstw, która towarzyszy katastrofie samolotu z Prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej na pokładzie, da się porównać tylko z kłamstwem towarzyszącym zbrodni katyńskiej. Wyobrażam sobie ten film jako próbę dojścia do prawdy, przebicia się przez niezliczone warstwy kłamstwa, które pojawiło się tuż po katastrofie, kiedy jeszcze niczego nie byliśmy pewni i nie wiedzieliśmy, dlaczego do niej doszło ani kto jest winien. Na dodatek ci, którzy wykreowali ten świat nieprawdy, z niczego się nie wycofują, nie czują się winni, za nic nie przepraszają. A kiedy po niecałym roku to kłamstwo jeszcze rozlało się po świecie w raporcie Anodiny, który został przyjęty za prawdę również w krajach ościennych - właściwie wszędzie, łącznie ze Stanami Zjednoczonymi, w krajach sojuszniczych, które wydawałoby się, że chcą tak jak Polacy znać prawdę, poszukiwać jej, próbować coś wyjaśnić - wszystko zostało właściwie… przywalone. I mimo że od katastrofy minęły ponad dwa lata, nic nie zapowiada, żeby coś się w tej sprawie zmieniło. Wiem, że film, który chcę zrealizować z pomocą ludzi podobnie jak ja oburzonych, pragnących zbliżenia się do prawdy - bo nic nie wiemy na pewno - nie załatwi jakichś spraw z przestrzeni publicznej, ale może okaże się pomocny tym, którym zależy - a mnie na pewno - żeby ta sprawa nie utknęła, nie ugrzęzła, nie została zepchnięta w niebyt.
- Mamy świadomość, że próbuje się przemilczać prawdę, różnie się nią manipuluje. Ale prawie 70 lat czekaliśmy na film „Katyń”. Dopiero po 40 latach mógł Pan zrealizować „Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł” - film o wydarzeniach z grudnia 1970 r. na Wybrzeżu. Czy na film o katastrofie smoleńskiej nie jest jeszcze za wcześnie?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- I tak mam poczucie straconego czasu przez ilość przeszkód, które trzeba pokonać, chcąc mówić publicznie o tragedii smoleńskiej. Ten film na pewno nie przedstawi całej prawdy, bo po prostu nie posiadam odpowiednich narzędzi do jej zbadania. Jednak mam nadzieję, że może okazać się pomocny w dojściu do tego, co się naprawdę wydarzyło 10 kwietnia 2010 r. pod Smoleńskiem. Film „Katyń” powstał rzeczywiście dopiero 70 lat po zamordowaniu „kwiatu rycerstwa polskiego”, jak określił ofiary tego mordu uczestnik ekshumacji - pisarz Józef Mackiewicz, ale my jesteśmy dziś jednak w nieporównanie lepszej sytuacji niż ci, którzy znali prawdę o Katyniu.
- Liczy się Pan z przeszkodami?
Reklama
- Nieustannie je napotykam. Mimo wszystko udało się nam powołać fundację, która ma zebrać środki na produkcję filmu. Nosi ona identyczną nazwę, jak tymczasowy tytuł filmu „Smoleńsk 2010”. Zakładanie fundacji było żmudną działalnością. Chodziło przecież tylko o wpis w Krajowym Rejestrze Sądowym, a wyglądało na bardzo skomplikowaną sprawę sądową. Na szczęście skończyło się pomyślnie. Wiele osób uważa, że kłopoty z zarejestrowaniem fundacji wiązały się z faktem, iż nie ukrywałem tytułu fundacji, który ma pomóc zdobyć środki. Uważałem jednak, że skoro ludzie walczą o prawdę, to nie należy korzystać z jakichś kruczków czy zakłamań, tylko mówić, o co w tym przedsięwzięciu chodzi.
- Spodziewa się Pan odmów aktorów, którzy nie chcą ryzykować wypadnięcia z łask decydentów zarządzających instytucjami kultury?
Reklama
- Rozmawiałem z wieloma aktorami występującymi w moich filmach, których znam od lat, darzę wielką sympatią, których kunszt aktorski podziwiam. I dostrzegam, że - szczególnie w świecie aktorskim - istnieje jakaś bariera małej odwagi, jakiś syndrom, mówiący, że nie chcą nawet wiedzieć, jaka jest prawda o katastrofie. Nie wiem, co stanowi przyczynę obaw, bo wiele z tych osób w latach 80. ubiegłego wieku po wprowadzeniu stanu wojennego zachowało się niezmiernie bohatersko, zrezygnowało z uprawiania zawodu, bojkotowało występy w telewizji. Nie mam pojęcia, dlaczego dzisiaj tak się zachowują. Mimo wszystko liczę, że choć są trudności, zdobędę najlepszą obsadę. Czas przecież pracuje na korzyść tych, którzy chcą znać prawdę.
Przypuszczam, że wielu spośród aktorów, którzy na razie stwarzają problemy (nie, żeby mi ostatecznie odmówili, jesteśmy jeszcze w trakcie prac nad scenariuszem), zmieni zdanie, gdy pojawią się oficjalnie nazwiska osób, które się zgodziły. Pomoże to innym dać się przekonać. Chodzi o odrzucenie uprzedzeń, przekroczenie bariery strachu, choć ten strach może dziś nie jest już aż tak duży. Ludzie dali się jednak wpędzić w fałszywą sytuację, że to jest źle widziane. Nie wierzę, by to była prawda, choć takie teksty nieustannie słyszymy. W ten sposób próbuje się nas zniechęcić. Ze strony osób, do których dotarła już informacja o numerach konta fundacji, odbieram liczne sygnały, że ludzie chcą - nawet minimalnymi kwotami - wesprzeć tę sprawę. Miałem natychmiastowy odzew, nie tylko z Polski.
- Jeśli chodzi o prawdę, to ciągle docierają do nas nowe wiadomości. A to w sprawie ekshumacji, a to w wersjach przyczyn wypadku. Pewnie bez przerwy będzie Pan musiał weryfikować informacje, ale trzeba też określić jakąś godzinę zero, bo sytuacja poznawania prawdy wciąż jest rozwojowa.
Reklama
- Nowe dowody potwierdzają jednak tylko nasze przypuszczenia. Istnieje przecież wersja, nieoficjalna, ale oparta na bardzo mocnych dowodach. Chodzi o wnioski, których dopracowano się w zespole parlamentarnym ds. katastrofy smoleńskiej pod kierunkiem posła Antoniego Macierewicza. Ekspertami zespołu są pracujący w Stanach Zjednoczonych polscy naukowcy, ale jest już również spore grono krajowych specjalistów, którzy współpracują w różnych dziedzinach i mogą się wypowiedzieć fachowo. Wkrótce ma się odbyć wspólna naukowa sesja i porównanie wyników ekspertyz. Jedną z osób prowadzących badania był dziś już śp. prof. Jerzy Urbanowicz, którego śmierć też jest dla mnie zagadką: zmarł w nocy, kilkanaście godzin po ogłoszeniu podejrzeń i ustaleniu faktu, że obliczenia polskiej komisji wyborczej odbywały się na rosyjskim serwerze. Wszystko to razem układa się w jeden ciąg. Czego by nie dotknąć, sprowadza się do jakiegoś głównego wątku - próby zatarcia, ukrycia prawdy. Cały czas mamy przecież do czynienia z ciągiem informacji nieprawdziwych bądź skompromitowanych podczas weryfikacji. Bardzo liczę na tę konferencję polskich naukowców. Jest w ich działaniu coś bardzo ważnego, co świadczy o tym, że ten strach, który trwał przez wiele miesięcy, kiedy ludzie właściwie bali się mówić publicznie o przyczynach katastrofy, zaczyna pękać. Miałem tego dowody podczas różnych spotkań, nagabywań ludzi, którzy coś o tym wiedzieli. Polscy piloci - szczególnie załoga jaka, który wylądował przed tupolewem - byli wyraźnie zastraszeni. Teraz mogą rozmawiać spokojnie. Przypomnę, że milczał świat wojska, świat nauki, a pod Smoleńskiem zginął cały Sztab Generalny Wojska Polskiego, z jego szefem - gen. Franciszkiem Gągorem, który na dodatek miał zostać za kilka dni dowódcą wojsk NATO. Ponadroczne milczenie, dziwne zachowanie ludzi, którzy mogli w tej sprawie pomóc - ustępują. Wydaje mi się, że ten lęk mamy już za sobą. Ci ludzie nie mają jeszcze pola do publicznych wypowiedzi, ale coś się zmienia. No i są ustalenia zespołu parlamentarnego.
- Usiłuje nam się wmówić, że naród jest już zmęczony katastrofą smoleńską...
- Ależ została ona nazwana nawet przez samego premiera Tuska największą tragedią Polski i Polaków od II wojny światowej. Jakiś stan zmęczenia ludzi spowodowany jest raczej bezradnością w wyjaśnianiu tej sprawy, dlatego że nasze poczynania nie przekładają się na poznanie autentycznej prawdy. Myślę, że marsz w obronie Telewizji Trwam pod hasłem „Obudź się, Polsko!” był taką próbą policzenia się na nowo po tym, gdy się policzyliśmy w 1979 r. podczas pierwszej pielgrzymki Ojca Świętego Jana Pawła II do Polski. Teraz dzieje się coś bardzo podobnego. Być może istnieje potrzeba zstąpienia Ducha Świętego ponownie na tę naszą ziemię i na nas, żebyśmy ocknęli się z marazmu. Gdybym nie wierzył, że się ockniemy, to bym się nie zabrał za ten film.
- Sięgnie Pan do dokumentacji filmowej Ewy Stankiewicz?
Reklama
- Oczywiście. Jestem pod wielkim wrażeniem pracy dokumentalnej i działalności Ewy Stankiewicz, Marii Dłużewskiej, Joanny Lichockiej, Anity Gargas. To niezwykłe, że kobiety okazały się najważniejsze również w tym pierwszym okresie po tragedii smoleńskiej. Myśląc o tym, żeby zrealizować film, zacząłem prowadzić rozmowy z ludźmi, którzy dysponowali większą wiedzą niż ta, która przedostała się przez środki masowego przekazu do opinii publicznej. I pamiętam, że sam dałem się wprowadzić w rodzaj konspiracji, w której się to odbywało. Zresztą moi rozmówcy wybierali taką konwencję. Pierwsza rozmowa z załogą, jaka odbyła się właściwie w większej konspiracji niż te, które pamiętam ze stanu wojennego. Mimo woli zacząłem rozmawiać szeptem w jakichś miejscach odosobnionych, bacząc, czy nie jestem podsłuchiwany. Skończyło się na tym, że dano mi ostrzeżenie, żebym nie konspirował, nie judził, nie jątrzył. I jeśli chcę pożyć jeszcze parę lat, żebym się wycofał z tego przedsięwzięcia. Sam zetknąłem się z czymś, co jest właśnie tym światem nieprawdy, który chce nam kłamstwo wtłoczyć do głów. Postanowiłem zatem o zamiarze realizacji filmu mówić publicznie. I od jesieni ubiegłego roku działam jawnie. Wiem, że jestem podsłuchiwany, ale podsłuchiwanych przez służby specjalne w naszym wolnym i niepodległym kraju jest tak wielu, że to zaszczyt. I rzeczywiście moimi rozmówcami są ludzie, którzy nie kryją się z tym, że są na podsłuchu.
- Może trzeba będzie namawiać ludzi, żeby pracowali w filmie poniżej stawki honoraryjnej, którą za film biorą?
- Wielu deklaruje pracę za pół ceny, poniżej kosztów własnych. Są również tacy, którzy mówią, że mogą nawet zamiatać, byle brać udział w realizacji tego filmu. Pod tym względem dzieje się coś niezwykłego, czego nigdy przez ostatnie 20 lat nie doświadczyłem.
- A jeśli chodzi o dystrybucję, nie będą się piętrzyć przeszkody?
- Mam już obietnicę współpracy dystrybutora, jednak dopóki scenariusz nie zostanie dokończony, wolę o tym nie myśleć. Ale to też jest dowód na to, że w sprawie smoleńskiej dokonują się zmiany na lepsze. W życiu bym się nie spodziewał tylu ludzi dobrej woli wokół siebie. Myślałem, że zostanę sam, że będę chodził, pytał, prosił, a nie że inicjatywa wyjdzie od innych. Chciałbym jak najszybciej rozpocząć pracę nad tym filmem, już nie przygotowawczą, ale przedprodukcyjną.
- Powiedział Pan, że po katastrofie smoleńskiej nic nie jest takie samo w Polsce, Unii Europejskiej i na świecie. Mógłby Pan to objaśnić?
Reklama
- Wiedzieliśmy, że to jest wielka tragedia. Nie tylko 96 osób, które zginęły na pokładzie tupolewa i ich rodzin. Ale nie zdawałem sobie sprawy z tego, jakie będą tego konsekwencje dla nas, Polaków. Czym się to przejawi. Oglądaliśmy sygnały: przejmowania stanowisk, zawładnięcia instytucjami przez tych, którzy byli odpowiedzialni za to, co się stało. Z czasem okazało się, że to się przekłada na nasze stosunki z Europą. Dopiero po katastrofie - wydaje mi się - było możliwe wystąpienie naszego ministra spraw zagranicznych, które właściwie oddawało Polskę i Polaków w jakąś nową zupełnie strukturę - na szczęście jeszcze nieistniejącą - sfederalizowanej Europy. Zmiana w stosunkach między Polską a Rosją, rozpad tego wszystkiego, co zbudował śp. Lech Kaczyński: więzi między krajami, które kiedyś podlegały władzom Związku Sowieckiego. Konsekwencje są straszne. I, oczywiście, najokrutniejsze w tym wszystkim - milczenie Stanów Zjednoczonych, które właściwie wycofały się z tego wszystkiego, co przed katastrofą jeszcze w Polsce budziło wiarę.
- Czy po „rewelacjach”, że Stany Zjednoczone wiedziały o zbrodni katyńskiej już 70 lat temu i milczały, jeszcze Pana to dziwi?
- Nie, ale musimy zrobić wszystko, aby uświadomić Ameryce, że na to się nie zgadzamy, że tego nie akceptujemy. Wiele legend, uznawanych dotąd za światowe autorytety polityczne, budzących nadzieję, ostatnio na tyle osłabło, że nie wypuszczono nas z tego uścisku, który się pojawił między Rosją a Niemcami, z obojętnymi Stanami Zjednoczonymi w tle, które wycofały się ze współpracy z nami, szczególnie wojskowej. Nie jestem osobą, która potrafi przewidywać przyszłość, ale może sytuacja się zmieni. Jeżeli ten film w najmniejszym stopniu przyczyni się do zburzenia tego, co spadło na nas po 10 kwietnia 2010 r., będę ogromnie szczęśliwy.
* * *
Fundacja „SMOLEŃSK 2010” (numer KRS 0000429861), została ustanowiona przez reżysera Antoniego Krauze, który zamierza przy jej pomocy zrealizować film pod roboczym tytułem „Smoleńsk 2010”. Prezes Fundacji - Tomasz Miernowski, prawnik, producent filmowy, wieloletni szef produkcji Studia Filmowego DOM, prezes Fundacji Sztuki Filmowej. Nadzór - Rada Fundacji w składzie:
Andrzej Chodakowski - reżyser, współautor słynnego filmu „Robotnicy ’80”, działacz „Solidarności” w latach osiemdziesiątych, b. dyplomata;
Michał Lorenc - kompozytor, wielokrotnie nagradzany za muzykę do filmów polskich i zagranicznych;
Maciej Pawlicki - reżyser, publicysta, były prezes TVP SA;
Bronisław Wildstein - pisarz, publicysta, były prezes TVP SA;
Marek Nowakowski - pisarz, publicysta.
Konto, na które zbierane są środki pieniężne w celu wspierania realizacji oraz rozpowszechniania filmu fabularnego pod roboczym tytułem „Smoleńsk 2010”:
PKO Bank Polski SA, rachunek nr 55 1020 1169 0000 8202 0186 3042
Adres Fundacji: ul. Batuty 7c m.1004
02-743 Warszawa