Polityka społeczna w Polsce przypomina rozbite na kawałki zwierciadło, którego rząd nawet nie próbuje posklejać, by się przyjrzeć społeczeństwu. Można odnieść wrażenie, że postrzega problemy fragmentarycznie. A przecież niezbędny jest bilans społecznych zysków i strat wszystkich podejmowanych decyzji. Nie można nie zauważać, że między decyzjami istnieje współzależność.
Duszenie samorządów
Reklama
Coraz więcej zadań przerzuca się na samorządy, nie zapewniając odpowiednich środków na realizację tych zadań. Tak jest nie tylko ze służbą zdrowia, ale z kulturą, oświatą. Subwencje oświatowe z budżetu państwa „na ucznia” są za małe, by utrzymać szkoły z niewielką liczbą uczących się dzieci. Utrzymanie takich placówek przekracza możliwości finansowe zwłaszcza biednych gmin. Nieważny jest nawet fakt, że w jakiejś miejscowości szkoła pełni jednocześnie rolę jedynej placówki kulturalnej, miejsca zebrań i lokalu do głosowania. Kultura już dawno zeszła na daleki plan, a wybory odbywają się tylko co 4 lata.
W Warszawie nikt się nie przejmuje, że na Żuławach dzieci dowożone są do szkoły po 18 km. Już wiele lat temu należało zmienić zasady podziału subwencji oświatowej, tak aby gminy o małych dochodach otrzymywały wyższe wsparcie. Rząd Tuska niezmiennie obiecywał wyrównywanie szans w oświacie, ale szkoły są zamykane, a rząd nadal jest na etapie obiecywania dyskusji na posiedzeniu Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego. Uzależnia decyzje od wyników konsultacji. Czas biegnie, a decyzji nie ma.
- Najłatwiej przykręcić śrubę samorządom, bo te przecież nie zastrajkują - przyznał prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz i stwierdził, że w Polsce samorządy nie mają żadnego wpływu na tworzenie prawa. Jednak gdy minister finansów Jacek Rostowski usiłował narzucić w kwestii deficytu budżetowego reżim, który sparaliżowałby lokalne inwestycje, w zeszłym roku samorządy wielkich miast po raz pierwszy zaprotestowały razem. Udało im się wreszcie przemówić jednym głosem, niezależnie od politycznych uwikłań. Coraz donośniej słychać też głos Marka Wójcika - przewodniczącego Związku Powiatów Polskich. Jednak ciągle są to głosy wołających na pustyni. Bezradni są również rodzice, którzy choć w akcie desperacji okupują szkoły, blokują ulice, demonstrują oburzenie na sesjach samorządów, nie zawsze bywają skuteczni. Protestując lokalnie, działają w rozproszeniu. To nie górnicy, którzy - zorganizowani przez związki zawodowe - przyjeżdżają pod Urząd Rady Ministrów i bijąc o bruk kaskami i kilofami, załatwiają swoje roszczenia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Numerek w dzienniku
Reklama
Samorządy nie radzą sobie finansowo, stąd dramatyczne szukanie oszczędności. Zamykanie i łączenie szkół to nie są decyzje, które wzięły się z sufitu. Wiceminister edukacji Joanna Berdzik tłumaczy, że o zamykaniu szkół powinno się mówić w kontekście demografii. Od 2005 r. liczba uczniów zmniejszyła się o milion. Dodajmy - i mniejsze płyną dotacje. Szkoły dobija demografia i ekonomia. Od 2007 r. zamyka się coraz więcej szkół. Jak oblicza Związek Nauczycielstwa Polskiego, w tym roku pod nóż może ich pójść nawet tysiąc.
Mniej boli, gdy szkoły zamyka się w Warszawie, Poznaniu, Łodzi i Wałbrzychu, gdzie placówek oświatowych jest więcej, a do szkół łatwiej dojechać. Gorzej jest na wsiach. W powiecie pleszewskim od 1999 r. liczba uczniów zmniejszyła się o 1400. Władze tłumaczą, że muszą połączyć trzy szkoły zawodowe w jedną, ponieważ na utrzymanie szkolnych placówek brakuje im 3,7 mln zł. Pytanie tylko, czy poupychanych w zatłoczonych klasach uczniów, którzy będą numerkami w dziennikach szkolnych, uda się dobrze nauczyć i wychować? Wątpliwe.
W przeładowanych szkołach bywają klasy z 36 uczniami, nieraz trzeba dostawiać krzesła, bo brakuje miejsca do siedzenia. Trudno w takich klasach prowadzić zajęcia lekcyjne i wychowawcze. Nie ma mowy o indywidualnym podejściu do ucznia.
W dodatku w ramach koncepcji integracyjnej, która co do zasady jest słuszna, do klas rozbrykanej szkoły powszechnej włącza się coraz częściej uczniów ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. Dla nich nauczyciele muszą przygotowywać odrębne programy nauczania, uwzględniające różnego typu dysfunkcje wychowanków. Taka jest idea. Ale by mogła być właściwie realizowana, klasy muszą być mniej liczne, a praca wychowawcza na wysokim poziomie. Inaczej idea pozostanie pozycją odfajkowaną w ministerialnych programach, a dzieci niepełnosprawne wrócą do szkół specjalnych z poczuciem krzywdy, wykluczenia, wycofane społecznie.
Jednak rządzące elity mało to obchodzi. Dzieci VIP-ów uczęszczają do prywatnych, elitarnych szkół. Są to najczęściej małe, kameralne placówki, o klasach liczących po 12-18 osób. Zostawmy już fakt, że tam nauczyciel może otrzymać więcej godzin na realizację programu. Ciekawostką jest to, że w programie szkolnym znalazła się opieka psychologa i zajęcia, podczas których diagnozuje się problemy młodzieży, uczy asertywności, metod radzenia sobie ze stresem i rozładowywania agresji. Tymczasem w szkołach powszechnych fala agresji przybiera na sile.
Z danych policji z 2011 r. wynika, że przestępstw w gimnazjach i podstawówkach przybywa, a sprawcy są coraz młodsi i bardziej brutalni. Liczba zgłoszonych policji przez szkoły wymuszeń i rozbojów przez ostatnie 2 lata prawie dwukrotnie wzrosła. - Czy nie można dać szansy mniejszym klasom, w których łatwiej nauczać i wychowywać? - pyta publicznie Antoni Szymański, członek Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu ds. Rodziny. Niż demograficzny może stać się przecież okazją, aby więcej czasu poświęcić tej zaniedbanej wychowawczo młodzieży.
Skąd brać szeryfów?
Każdy dzień przynosi informacje o nieszczęściach w rodzinach niewydolnych wychowawczo, o ofiarach przemocy. Wiele rodzin nie radzi sobie z biedą, bezrobociem, uzależnieniami. Najbardziej poszkodowane są dzieci. One często nie znają innej reakcji na stres niż użycie siły.
Z badań przeprowadzonych wśród gimnazjalistów przez zespół z Instytutu Neurologii i Psychiatrii w Warszawie wynika, że co 3. żyje w domu, w którym dość często dochodzi do kłótni, a ok. 1/6 badanych spotyka się z przemocą fizyczną i konfliktami związanymi z piciem alkoholu przez rodziców. Poważnym źródłem zagrożeń dla rozwoju nastolatków jest niestabilność życia rodzinnego.
Agresję promują filmy, internet, gry komputerowe, grupy rówieśnicze. Czymże innym są „ustawki”, w których bójki toczą między sobą poszczególne klasy, szkoły czy całe lokalne środowiska. Szerzy się prawo silniejszego. W narzucanym przez media kulcie konsumpcji, gdzie o wartości człowieka przesądzają gadżety, supernowoczesna elektronika i atrakcyjne ciuchy, dzieci z biednych rodzin czują się gorsze, bo wstydzą się biedy. Jednak uczniowie zaniedbani wychowawczo pochodzą również z rodzin zasobnych, najczęściej z takich, w których zajęci karierą rodzice nie mają dla nich czasu. Nauczyciele skarżą się, że na wywiadówki przychodzi tylko 20 proc. rodziców!
Grażyna Puchalska z Komendy Głównej Policji informuje o coraz niższym wieku sprawców przestępstw, dokonywanych z dużą dozą agresji. Stwierdza też, że przestępstw z użyciem przemocy dopuszcza się coraz więcej dziewcząt! W ciągu ostatnich 2 lat o 93 proc. zwiększyło się zjawisko rozbojów wśród młodzieży, o ponad połowę wzrosły przestępstwa narkotykowe, prawie o połowę liczba bójek i pobić. W opinii socjologa prof. Mariusza Jędrzejki, młodzież obserwuje i naśladuje świat dorosłych. Bierze z niego, co chce. Profesor twierdzi, że gry komputerowe są przesycone agresją. Dodajmy, że również filmy fabularne i internetowe wrzutki.
Młodzi - często by zaimponować otoczeniu - naśladują kryminalne występki dorosłych, filmują akty przemocy wobec kolegów i wrzucają do sieci. Policja zna przypadki, gdy grupa nastolatków, która przyglądała się gwałtowi w klasie, zamiast odpowiednio zareagować, nagrała film, a potem jako pornografię sprzedawała go w szkole kolegom po 10 zł. Młodzi świetnie wyczuli, że finanse stały się głównym czynnikiem kreującym obowiązującą dziś wizję świata.
Istnieje parę mitów na temat przemocy wśród dzieci, np. ten, że agresor to osoba z marginesu, ktoś najgorszy. Okazuje się, że ci, którzy są agresorami, są także ofiarami - twierdzą psycholodzy. To osoby, które nie zdają sobie sprawy, na czym powinno się budować relacje międzyludzkie. Nie wiedzą, że to nie agresja jest warunkiem tego, by czuć się lepszym. Trzeba ich tego nauczyć. Jeżeli nie zrobi tego dom, powinna to zrobić szkoła. W przeciwnym razie przegrają życie.
Są uczniowie, którzy potrafią sterroryzować klasę, a nawet całą szkołę, a szkoła nie jest przygotowana do pracy z takimi uczniami, mimo monitorujących kamer i firm ochroniarskich. Mówi się, że dziś nauczyciel powinien być szeryfem, przywódcą stada. 81,2 proc. nauczycieli to kobiety - wynika z danych Ministerstwa Edukacji Narodowej. Skąd brać szeryfów? Tylko niewielu uczniów starszych klas gimnazjum dostrzega w nauczycielach swoich mentorów. Ale też w trakcie nauki wzrasta liczba uczniów, którzy agresywnie odnoszą się do nauczycieli. - Ten wynik świadczy o poważnych trudnościach nauczycieli w utrzymaniu dyscypliny. Wskazuje na brak umiejętności porozumiewania się uczniów i nauczycieli w sytuacjach konfliktu - twierdzi Krzysztof Ostaszewski, współautor badań.
Na krótką metę
Ilona Rzemieniuk ze Stowarzyszenia Pomocy Dzieciom z Ukrytymi Niepełnosprawnościami, świadczącego pomoc dzieciom, które otrzymują wskazania do nauczania specjalnego, zaznacza, że dzieci te nie muszą trafiać do szkół specjalnych. Wystarczy, że będą w specjalny sposób prowadzone w szkołach masowych. Są to bowiem dzieci w normie intelektualnej, mające kłopoty z funkcjonowaniem w grupie. Problem w tym, że nauczyciele w szkołach publicznych nie są przygotowani do pracy z takimi dziećmi. - Wynika to z błędnego założenia, że do szkół publicznych będą chodziły tylko dzieci zdrowe, grzeczne i zdolne. Dlatego nie ma tam najczęściej pedagogów specjalnych ani psychologów - komentuje Rzemieniuk.
Szef gdańskiej oświatowej Solidarności Wojciech Książek, były wiceminister w MEN, ostrzega, że likwidowanie szkół świadczy o krótkowzroczności decydentów. Przecież - w związku z wprowadzeniem obowiązku szkolnego dla sześciolatków od 2014 r. - za dwa lata szkoły będą musiały przyjąć dużą grupę uczniów i zacznie się ogromny problem. - Dwa roczniki rozpoczną naukę, klasy będą przeładowane i dzieci zostaną zmuszone do nauki na dwie zmiany. Fala ta trafi najpierw do podstawówek, potem do gimnazjów i szkół średnich. Już dzisiaj po liczbie zgłoszonych szkół do likwidacji widać, że samorządy, tłumacząc się pustkami w samorządowej kasie, nie uwzględniają dłuższej perspektywy. Karolina i Tomasz Elbanowscy, inicjatorzy akcji „Ratuj Maluchy”, ostrzegają, że reforma edukacji, podobnie jak likwidacje szkół wprowadzane w pośpiechu, bez spójnego planu, służą nie uczniom, lecz finansowym oszczędnościom. Ucznia zgubiono gdzieś po drodze.