Podobno z wyrokami sądów nie powinno się dyskutować. Pozostajemy więc bezsilni (nie licząc możliwej kasacji do Sądu Najwyższego), gdy Sąd Apelacyjny w Warszawie oczyszcza jednego z prominentnych dyplomatów, do niedawna ambasadora RP w Moskwie, z oskarżeń o kłamstwo lustracyjne.
Sąd nie kwestionuje faktu pracy tego człowieka jako oficera wywiadu PRL (w latach 70. i 80. minionego wieku w Watykanie i w Paryżu, w przebraniu - bo tak to trzeba nazwać - zakonnika jezuity). Twierdzi jednak, że Instytut Pamięci Narodowej sprawę wszczął niesłusznie, a postępowanie lustracyjne w ogóle nie powinno się odbyć. Dlaczego? Bo po roku 1990 funkcjonariusz został zweryfikowany pozytywnie, a ponadto, będąc zatrudniony na wysokich stanowiskach w dyplomacji, cały czas pozostawał w strukturach wywiadu, w związku z czym nie musiał składać oświadczenia lustracyjnego, w którym przyznawałby się do służby w PRL. Nieźle to wymyślono, ale trudno - „Dura lex, sed lex”.
Tajemnicą pozostaną działania wywiadowcze byłego już ambasadora po jego weryfikacji. Natomiast chichotem pogmatwanej polskiej historii wydaje się być to, że - zdaniem niektórych - były as wywiadu PRL może się okazać nie kłamcą lustracyjnym, lecz agentem - rzekomo zdekonspirowanym i skrzywdzonym przez „swoich”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu