Lata sześćdziesiąte ubiegłego stulecia w Stanach Zjednoczonych to nie tylko wybuch rewolucji seksualnej. Naznaczone są także pojawieniem się ruchu o znamiennej nazwie „Jesus movement”, który zrodził się na bazie hippisowskiego oglądu świata. Długie włosy, bose stopy, gitara w ręku, kieszonkowe wydanie Ewangelii, letnie obozy, charyzmatyczne modlitwy osób ustawionych w kręgu na ulicach i placach - to typowe obrazki w miastach Zachodniego Wybrzeża tamtych czasów. Podobno najczęstszym pytaniem egzystencjalnym, jakie stawiali sobie uczestnicy ruchu, było: Co uczyniłby Jezus na moim miejscu? W taki sposób odpowiadali na Jezusowe wezwanie: „CZAS SIĘ WYPEŁNIŁ I BLISKIE JEST KRÓLESTWO BOŻE. NAWRACAJCIE SIĘ I WIERZCIE W EWANGELIĘ!” (Mk 1, 15). Idąc za etymologią, nawrócenie (gr. metanoia) jako przemiana myślenia oznacza porzucenie czysto ludzkich dróg rozumowania i przyjęcie myśli Boga. Skarżył się niegdyś przez Izajasza i skarży się dziś wobec nas: „myśli moje nie są myślami waszymi” (por. Iz 55, 8). Osobiście w czasie rachunku sumienia często próbuję dokonać swoistego eksperymentu, przez niektórych uznanego pewnie za zuchwały. Otóż próbuję wejść w skórę Boga. Próbuję dać sobie odpowiedź na pytanie: Jak widzi mnie Bóg? Co dostrzega we mnie dobrego, a co niewłaściwego? Co akceptuje, a z czym się nie zgadza? Chwilę później stawiam sobie kolejne pytania: Jak ja sam siebie widzę? Czy mój obraz mnie samego jest tożsamy z tym, jak widzi mnie Bóg? Czy myślę o sobie tak samo, jak myśli o mnie Bóg? Czy moje myśli o mnie samym są myślami Boga? Bo jeśli nie, to znak, że wciąż potrzebuję nawrócenia…
Pomóż w rozwoju naszego portalu