Ziścił się czarny scenariusz dotyczący recept na leki refundowane. Lekarze wydając je, stawiają na nich pieczątki z napisem „do uznania NFZ”. Wiele aptek tego nie honoruje, żądając pełnej odpłatności za leki. Dlaczego lekarze tak postępują? Ponieważ nowa ustawa wymaga od nich, aby poszukali na liście refundacyjnej stawki refundacji dla konkretnego leku oraz sprawdzili, czy dany pacjent ma aktualne ubezpieczenie. Jak twierdzą, powyższe wymagania nakładają na nich obowiązek, który nie ma nic wspólnego z leczeniem, zwłaszcza że za popełniony błąd grożą im wysokie kary finansowe.
Przypomnę, że dotychczas lekarz wypisywał receptę na lek refundowany dla przewlekle chorych, wpisując literkę „P”, a dla innych chorych - literkę „X”. Chory w aptece dostawał lek z odpowiednią zniżką, bo tam oprogramowanie umożliwiało wskazanie stopnia refundacji w określonej chorobie. Obecnie lekarze nie dysponując takim oprogramowaniem, a także nie mając czasu, aby studiować wielostronicowy wykaz leków, przybijają wspomnianą pieczątkę: „Refundacja do uznania przez NFZ”. I tak kręci się ta spirala bezsensu.
Nawet jeśli chaos zostanie opanowany, to i tak podwyżki leków dotkną wielu chorych, zwłaszcza cierpiących na różne alergie, astmę i inne przewlekłe choroby płuc, będących po przeszczepach, leczonych onkologicznie i psychiatrycznie, a przede wszystkim cukrzyków. Tych ostatnich podwyżki i zaistniały chaos dotknęły najbardziej, a jest to liczebnie największa grupa pacjentów. Co funduje im nowa ustawa? Wiadomo, że każdy z nich musi stale kontrolować poziom cukru we krwi, żeby dobrać odpowiednią dawkę insuliny. I tak najpopularniejsze paski glukometryczne kosztowały do 31 grudnia 2011 r. ok. 3 zł. Od 1 stycznia 2012 r. kosztują ok. 11 zł. Skoro są droższe, to chorzy zaczną na nich oszczędzać i rzadziej kontrolować poziom cukru, a to spowoduje większe trudności z określeniem dawki insuliny, a w rezultacie będzie więcej przypadków hospitalizacji i powikłań.
Co niezrozumiałe, na nowej liście refundacyjnej zabrakło uniwersalnych pasków glukometrycznych stosowanych przez ok. 70 proc. chorych. Znalazły się na niej natomiast paski, za które chory zapłaci mniej, ale dodatkowo będzie musiał kupić glukometr konkretnej firmy. Wzrośnie także cena szybko działających insulin analogowych, których używa ok. 90 proc. chorych. Zamiast niecałych 20 zł za opakowanie, diabetyk zapłaci 42 zł. Paradoks: Polska będzie jedynym krajem w Europie, który nie refunduje tego leku.
Minister zdrowia Bartosz Arłukowicz tłumaczy się, jak może, z podwyżek i panującego chaosu, ale każdy wie, że tego piwa nawarzyła jego poprzedniczka Ewa Kopacz. To ona, przyjaciółka premiera Tuska, nagrodzona fotelem marszałka Sejmu, przygotowała fatalną ustawę regulującą ceny i zasady odpłatności za blisko trzy tysiące leków. To ona z arogancją i tupetem odnosiła się do posłów i senatorów PiS, którzy podczas debaty i uchwalania ustawy refundacyjnej ostrzegali przed takimi właśnie konsekwencjami. Również lekarze i aptekarze słali do Sejmu protesty w tej sprawie. Niestety, nie reagowali na nie ani premier Donald Tusk, ani ówczesna minister zdrowia Ewa Kopacz.
Co więcej, lekarze usłyszeli obecnie od premiera, że jeśli „będą zachowywali się niegodnie, jeśli będą utrudniali pacjentom życie, będą podlegali konsekwencjom”. Innymi słowy, Donald Tusk zamiast rozliczyć Ewę Kopacz i Bartosza Arłukowicza, postraszył lekarzy. Można napisać, że jest to typowe zachowanie premiera, który na problemy reaguje znajdowaniem wroga. Przypomnę kibiców, internautów, prawicę narodową świętującą odzyskanie niepodległości, natomiast nigdy nie wyciągnął konsekwencji wobec tych, którzy naprawdę są winni.
Na koniec należy stwierdzić, że nowe zasady refundacji leków są zagrożeniem dla życia i zdrowia milionów Polaków. Powodem są oszczędności w budżecie państwa. Czyli stać premiera, aby zaofiarować 70 mld zł na ratowanie UE, a brakuje kilku na nasze zdrowie. Taka postawa premiera współgra z jego słowami, które skierował do nas w orędziu noworocznym. Życzył mianowicie: „by tysiące przedsięwzięć, które WY, POLACY, będziecie wprowadzali w życie, zakończyły się sukcesem”. Czyżby premier przejęzyczył się, czy też na serio nie identyfikuje się z Polakami i już śni mu się kariera w Brukseli - o czym w mediach jest głośno.
Ktoś powie, że się czepiam, przecież należy się cieszyć, że „NAM, POLAKOM” on - Tusk życzy jak najlepiej. Może faktycznie trzeba nam z dumą powtarzać, że odeszliśmy od ksenofobicznego „MY, NARÓD” Wałęsy i doszliśmy do Tuskowego „WY, POLACY” (wyróżnienia autora). To brzmi tak prawdziwie po europejsku.
Premier Tusk w exposé stwierdził, że „tylko silni gracze przetrwają”. Niestety, pacjenci, a zwłaszcza renciści i emeryci, do takich graczy nie należą. Czy wobec powyższego chaos z lekami byłby bliską już zapowiedzią uchwalenia ustawy o eutanazji, o której premier także mówił? Mimo wszystko życzę w nowym roku zdrowia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu