Reklama

Od dzieciństwa blisko ołtarza

Pokolenie Jana Pawła II to ludzie, którzy w jakikolwiek sposób zetknęli się z Papieżem Polakiem i byli pod jego wpływem. A żyją jeszcze osoby, które do pokolenia błogosławionego Papieża należą w sposób szczególny. Z nim chodzili do szkoły, służyli przy ołtarzu, studiowali albo tworzyli konspiracyjny teatr. Ich wspomnienia są bezcenne dla wszystkich Polaków. Cieszymy się, że na łamach „Niedzieli” w kończącym się już roku beatyfikacji Jana Pawła II możemy zamieścić refleksje Eugeniusza Mroza - kolegi Karola Wojtyły od czasów wadowickich, gdy uczęszczali razem do jednej klasy w gimnazjum. Tymi refleksjami sędziwy już pan Eugeniusz dzielił się ostatnio z mieszkańcami Trójmiasta, z którymi we wrześniu 2011 r. spotykał się jako świadek życia Jana Pawła II.

Niedziela Ogólnopolska 51/2011, str. 15-17

Archiwum Eugeniusza Mroza

Jan Paweł II z Eugeniuszem Mrozem - swoim kolegą od czasów wadowickiego gimnazjum

Jan Paweł II z Eugeniuszem Mrozem - swoim kolegą od czasów wadowickiego gimnazjum

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Jan Paweł II swoją drogę do świętości rozpoczął bardzo wcześnie - już jako ministrant...
Warto przypomnieć tu jego słowa wypowiedziane podczas katechezy do ministrantów w dniu 1 sierpnia 2001 r.: „Kto bowiem chce służyć Jezusowi Chrystusowi w Kościele, powinien być wszędzie Jego świadkiem”.

Wiele zawdzięczał kapłanom

Od najmłodszych lat Karol Wojtyła służył do Mszy św., był nawet prezesem kółka ministrantów. Ministranturę trzeba było znać w języku łacińskim. W 1930 r. - w pierwszej klasie wadowickiego gimnazjum - Karol Wojtyła spotkał się z ks. Kazimierzem Figlewiczem, znakomitym znawcą kultury chrześcijańskiej, także tej przenikającej dzieje Polski. Ks. Figlewicz pracował w wadowickiej parafii, gdzie był założycielem i patronem kółka ministranckiego, a Karol Wojtyła służył mu codziennie do Mszy św. Zadzierzgnięta między nimi przyjaźń trwała do ostatnich dni ks. Kazimierza, który tak wspominał Karola Wojtyłę: „Był to chłopiec bardzo żywy, bardzo zdolny, bardzo bystry i bardzo dobry. Z usposobienia optymista, chociaż dostrzegało się w nim cień wczesnego sieroctwa. Poznałem go w niedługim czasie po śmierci w kwietniu 1929 r. jego matki Emilii. Wyróżniał się tym, że był bardzo lojalny w stosunku do kolegów. Pamiętam, że ojciec i syn stołowali się u sąsiadów. W domu nie przelewało się. Życie wiedli bardzo skromne”.
Ks. Figlewicz służył przyszłemu Papieżowi radą i posługą sakramentalną, będąc przez lata jego spowiednikiem. Wpływ ks. Kazimierza na kształtowanie się osobowości Karola Wojtyły był znaczący. Ojciec Święty poświęcił mu kilka słów przy okazji rozmów przeprowadzonych przez francuskiego dziennikarza André Frossarda: „Ogromnie wiele zawdzięczam kapłanom, zwłaszcza jednemu dziś już sędziwemu, który jeszcze w latach chłopięcych swoją ogromną prostotą i dobrocią przybliżył mi Chrystusa”.
Kiedy w roku 1933 ks. Figlewicz opuszczał Wadowice, aby objąć funkcję podkustosza królewskiej katedry na Wawelu, chłopcy zgotowali mu pełne serdeczności pożegnanie. Karol Wojtyła zredagował tekst pożegnalny, opublikowany w „Dzwoneczku” - dodatku tygodnika „Dzwon Niedzielny”, nr 37 z 1933 r. 14-letni Lolek Wojtyła sygnował swoje sprawozdanie jako „Prezes”. To był jego pisarski debiut.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Gigant ducha, serca i umysłu

Razem z moim wspaniałym kolegą Karolem Wojtyłą w ławach wadowickiego gimnazjum dzieliliśmy radości i niepokoje, trudy i sukcesy. Założone w 1886 r. neoklasyczne Gimnazjum im. Marcina Wadowity w Wadowicach cieszyło się dobrą renomą. Mieliśmy nauczycieli, którzy prezentowali wysoki poziom naukowy, byli znakomitymi pedagogami, dbali o nasz pełny rozwój, o prawidłowe ukształtowanie naszych charakterów, postaw moralnych i etycznych.
Karol wybijał się spośród nas wielkim formatem intelektualnym oraz mocną szlachetną osobowością. Był wzorowym uczniem - niezwykle uzdolnionym, o wielkiej erudycji, szerokich zainteresowaniach, fenomenalnej pamięci, doskonałym refleksie. Do każdej lekcji i każdej klasówki był zawsze znakomicie przygotowany, przy tłumaczeniu tekstów łacińskich i greckich nie korzystał z „bryków”. Nie podpowiadał, nie dawał odpisywać. „Przez to zrobiłbym wam krzywdę - mówił. - Przyjdźcie do mojego mieszkania, razem przerobimy lekcje”. Mimo że zawsze pierwszy napisał klasówkę z łaciny, greki czy z języka niemieckiego, aby nie deprymować kolegów, ostatni oddawał swoją pracę profesorowi.
Zbierał pochwały i wyróżnienia. Należał do różnych kółek i sekcji, prezesował Sodalicji Mariańskiej, udzielał się w Stowarzyszeniu Młodzieży Katolickiej. Zastanawiające, jak znajdował czas na naukę, sport (piłka nożna, pływanie, narciarstwo), teatr (kreował główne role w sztukach z repertuaru klasyków polskich), pisanie wierszy.
Nigdy nie dawał odczuć, że góruje nad nami wiedzą, pilnością, zainteresowaniami. Kolegów - a byli wśród nas synowie urzędników, rolników, robotników, rzemieślników, kupców (trzech kolegów było wyznania mojżeszowego) - traktował jednakowo, serdecznie. Urzekał prostotą, bezpośredniością i wielką radością życia, mimo że na jego dzieciństwo padł cień sieroctwa.
Karol Wojtyła przez cały okres nauki w wadowickim gimnazjum był prymusem. My odczuwaliśmy wielką, bijącą od niego szlachetność i ciepło, przepojone charyzmą głębokiej, autentycznej religijności, wrażliwości na cierpienie i ubóstwo innych. Zawsze serdeczny, pogodny kolega, spieszący z pomocą w meandrach naszej nauki. Pasje Lolka do teatru, turystyki, sportu i nam się udzielały.
Lolek dużo czytał - początkowo książki przekazywane mu przez ks. Figlewicza, a potem sam już sobie dobierał literaturę. Sięgał po dzieła trudne jak na jego wiek, wybitne - utwory klasyków, wieszczów polskich i obcych. W siódmej i ósmej klasie czytał w oryginale poetów i filozofów niemieckich: Schillera, Goethego, Kanta, Schopenhauera. Znakomicie, ze wspaniałą modulacją, recytował „Iliadę” i „Odyseję” Homera, fragmenty dzieł Cycerona, Wergiliusza i Owidiusza. Nie nadążaliśmy za nim, były to bowiem kroki giganta ducha, serca i umysłu.
Nasze gimnazjum miało własny, powstały w 1935 r., teatr. Karol grywał w sztukach - głównie z repertuaru polskich klasyków - czołowe role. Już po pierwszych próbach okazało się, że ma wspaniałe warunki - dykcję, swobodę poruszania się, piękny dźwięczny głos, wielką umiejętność wczuwania się w rolę. Cechowało go wielkie zainteresowanie teatrem również od strony teoretycznej.
Występował razem ze swoimi rówieśnikami z Prywatnego Gimnazjum im. Michaliny Mościckiej: Haliną Królikiewiczówną (późniejsza profesor Krakowskiej Szkoły Teatralnej - Kwiatkowska), Danutą Pukłówną, Kazimierą Żakówną.
Grał również w teatrze Domu Katolickiego przy naszym kościele pw. Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny, prowadzonym przez naszego gimnazjalnego katechetę ks. Edwarda Zachera.
Oprócz wielkiej pasji, jaką Karol żywił do teatru, ważną rolę w jego życiu odgrywała piłka nożna. Jego starszy o 14 lat brat Edmund - Mundzio zabierał małego Lolka na mecze piłkarskie, stawiając go jako żywy słupek bramki.
Razem z ojcem Lolka - p. Karolem wędrowaliśmy po górach Beskidów, Gorców, Pienin i Tatr.
W westybulu naszego wadowickiego Gimnazjum im. Marcina Wadowity od 1891 r. widnieje inskrypcja poety, filozofa rzymskiego z I wieku przed Chrystusem, Albiusa Tibullusa: „Casta placent superis, pura cum veste venite et manibus puris - sumite fontis aquam” - Niebiosom podobają się dusze czyste, przybywajcie w czystej szacie i czystymi rękoma czerpcie wodę ze źródła. Inskrypcja ta była dla nas wademekum, drogowskazem w naszym rozwoju, towarzyszyła nam przez wszystkie lata nauki w wadowickim gimnazjum, krzepiła w latach hitlerowskiej okupacji i komunistycznego reżimu.
W upalny dzień 14 maja 1938 r. po raz ostatni zasiedliśmy w ławkach wadowickiego gimnazjum. Matura - egzamin dojrzałości. Zdaliśmy wszyscy, czterdziestu. W naszym imieniu Lolek podziękował gronu profesorskiemu za trud nauki, za prawidłowe kształtowanie naszych charakterów, zapewniając, że cennymi wskazówkami naszych nauczycieli będziemy się kierować w dalszym życiu.

Reklama

Wojna

I rozpierzchliśmy się po całym kraju. Na dywizyjne kursy podchorążych powołanych zostało dwudziestu kolegów, studia wyższe na uniwersytetach i politechnikach rozpoczęło czternastu, a sześciu podjęło pracę zarobkową.
Z kolegów maturzystów z 1938 r. - dwudziestu dwóch brało udział w wojnie obronnej 1939 r., dwunastu walczyło w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie, w tym pięciu pod Monte Cassino, dziesięciu padło na różnych frontach. Była to najwyższa danina krwi i życia, jaką ten rocznik wadowickiego gimnazjum, maturalny rocznik 1938, poniósł w walkach o wolność Polski.
Z ks. Kazimierzem Figlewiczem Karol Wojtyła był w kontakcie listownym. W ostatnich przedwojennych miesiącach odświeżył tę znajomość. Po przybyciu do Krakowa pierwsze kroki skierował do katedry wawelskiej. Od tej pory służył ks. Figlewiczowi do Mszy św. w katedrze na Wawelu.
Nadszedł tragiczny wrzesień 1939 r. Ks. Figlewicz zapamiętał doskonale pierwszy dzień wojny. Pisał: „Poranne naloty na Kraków wywołały popłoch wśród pracowników katedry, tak że nie miał kto posłużyć do Mszy św. Nawinął się Karol, który przyszedł z Dębnik na Wawel, do spowiedzi i Komunii św., gdyż był to akurat pierwszy piątek miesiąca przez młodego studenta polonistyki pilnie przestrzegany. Utkwiła mi w pamięci ta pierwsza wojenna Msza przed ołtarzem Chrystusa Ukrzyżowanego - wśród syren i huku eksplozji”. Może ta Msza św. stała się pierwszą kartą nowego rozdziału w życiu Karola... Karol Wojtyła wstąpił do zakonspirowanego Seminarium Archidiecezji Krakowskiej, a 1 listopada 1946 r. został wyświęcony na kapłana.

Reklama

Koleżeńskie spotkania z Ojcem Świętym

Jako papież Karol Wojtyła pamiętał o swoich kolegach z wadowickiego gimnazjum. Pierwsze nasze koleżeńskie spotkanie maturzystów 1938 r. miało miejsce w czerwcu 1979 r. podczas pielgrzymki Jana Pawła II do ojczyzny. Odbyło się na zapleczu budynku parafialnego przy kościele Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny w Wadowicach. Ojciec Święty wymknął się opiece ochrony, by spotkać się z kolegami, z którymi zasiadał w ławach szkolnych.
Wręczyliśmy mu bukiet biało-czerwonych kwiatów. Każdego z nas przytulił do piersi, łzy błysnęły mu w oczach. Zaprosił nas do Watykanu słowami: „Przyjedźcie do mnie, zapewniam wam wikt i kwaterunek”.
Dwukrotnie gościliśmy w Watykanie i dwukrotnie w położonej nad jeziorem Albano letniej rezydencji papieskiej w Castel Gandolfo. W czasie wszystkich pielgrzymek Jana Pawła II do ojczystego kraju, mimo bardzo napiętego programu, zawsze znalazł czas dla nas, kolegów z wadowickiego gimnazjum.
Ostatnie spotkanie z Janem Pawłem II, w uszczuplonym gronie koleżanek i kolegów rówieśników, miało miejsce w 2002 r. po Mszy św. na krakowskich Błoniach - w Pałacu Arcybiskupów Krakowskich. Ojciec Święty był na wózku inwalidzkim. Nie było już tego radosnego nastroju, nie śpiewaliśmy jak na poprzednich spotkaniach ulubionych piosenek młodości - harcerskich, góralskich, a ja nie przygrywałem na harmonijce. Ze smutkiem uświadamialiśmy sobie, że Jan Paweł II powoli odchodzi z tego świata, odchodzi od nas... Na zakończenie naszego spotkania zapytałem: - Ojcze Święty, w przyszłym roku, w 2003, będzie 65. rocznica naszej wadowickiej matury. Byłoby nam bardzo miło spotkać się z Tobą w Wadowicach, w Krakowie czy u Ciebie w Watykanie. Przez chwilę zadumał się, a potem powiedział: „Zobaczymy, jak Bóg da”.

Reklama

„Śpiewajcie i grajcie Mu...”

W dniu pogrzebu Jana Pawła II, 8 kwietnia 2005 r., gdy cały świat, nie tylko chrześcijański, z żalem żegnał Papieża Tysiąclecia, udałem się do sanktuarium na Górze św. Anny z Kalwaryjskimi Dróżkami położonego kilkanaście kilometrów od Opola, gdzie obecnie mieszkam. Pod pomnikiem Jana Pawła II złożyłem wiązankę kwiatów, zapaliłem lampkę i zaśpiewałem „Pater noster...”, jak śpiewaliśmy na każdym koleżeńskim spotkaniu.
Odszedł od nas Papież - nieustanny Pielgrzym. To on przeprowadził świat z XX wieku - wieku rewolucji i zbrodniczych totalitaryzmów: hitlerowskiego i sowieckiego, wszechogarniającego ateizmu i relatywizmu - w XXI wiek nadziei.
Pod niebiosa - do ukochanego Lolka, Jana Pawła II popłynęły ułożone przeze mnie słowa: „Módl się, Janie Pawle, o pomyślność świata, niech Twe wstawiennictwo wszystkich ludzi zbrata. Śpiewajcie i grajcie Mu znad Wisły do Watykanu”. Na nutę refrenu pastorałki góralskiej „Oj, Maluśki” zagrałem Mu jak za dawnych lat, na małej ustnej harmonijce...

* * *

Eugeniusz Mróz
Kolega Karola Wojtyły z klasy gimnazjalnej. Emerytowany prawnik. Urodził się 14 marca1920 r. w Limanowej. Od 1935 r. mieszkał w Wadowicach, w tej samej kamienicy co Karol Wojtyła. W latach 1935-38 był w jednej klasie z Karolem Wojtyłą w Gimnazjum im. Marcina Wadowity. W czasie II wojny światowej walczył w Armii Krajowej. Uczestniczył w wielu spotkaniach klasy gimnazjalnej z Karolem Wojtyłą, a po 1978 r. w Watykanie i Castel Gandolfo. W czasie tych spotkań bardzo często śpiewał Papieżowi piosenki i grał na organkach

2011-12-31 00:00

Oceń: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Św. Jan Maria Vianney - patron proboszczów

Niedziela łowicka 34/2004

[ TEMATY ]

święty

św. Jan Maria Vianney

xTZ

Wizerunek św. Jana Vianneya autorstwa Marka Gajewskiego w sanktuarium św. Jana Vianneya w Czeladzi

Wizerunek św. Jana Vianneya autorstwa Marka Gajewskiego w sanktuarium św. Jana Vianneya w Czeladzi

4 sierpnia Kościół przypomina nam postać wielkiego kapłana, pomagającego tysiącom ludzi spotkać Boga, którego papież Pius XI ogłosił patronem wszystkich proboszczów - św. Jana Marię Vianneya. To postać niecodzienna, którą w kontekście współczesnych dyskusji na temat kapłaństwa, warto przypomnieć. Ten nietuzinkowy kapłan stanowi doskonały wzór do naśladowania dla dzisiejszych duchownych.

Ciekawa była droga życia tego świętego; Bóg go powoływał, ale kazał mu przejść przez wiele trudności, pokonać niejedną przeszkodę.
Urodził się w Dardilly pod Lyonem 8 maja 1786 r. jako syn małorolnego chłopa. Pisać nauczył się dopiero w 17 roku życia. Wkrótce zaczął myśleć o kapłaństwie. Napotkał jednak na wielkie przeszkody. Z powodu słabych zdolności (zwłaszcza do łaciny), dwukrotnie odmawiano mu przyjęcia do seminarium. W czasie studiów również miał niejedną trudność (egzaminy trzeba było składać po łacinie). W końcu, dzięki poparciu i pomocy proboszcza z sąsiedniej miejscowości ks. Abbe Balleya dobrnął do kapłaństwa.
Przez dwa lata był wikariuszem, a potem. (1818 r.) rozpoczął duszpasterzowanie w maleńkiej parafii (230 wiernych) Ars, w której pozostał już aż do śmierci. Była to tzw. ciężka parafia; o jej wiernych mówiono, że tylko sam chrzest odróżnia ich od istot nierozumnych. Proboszcz zabrał się energicznie do pracy duszpasterskiej. Nie odznaczał się zbytnią erudycją, więc i jego kazania były bardzo proste, nie obejmowały też szerokiej tematyki. W jego nauczaniu ciągle powracały podstawowe prawdy: o grzechu i jego skutkach, o pokucie i odzyskaniu łaski uświęcającej, o Eucharystii, modlitwie... Wkrótce jednak przekonano się, że w jego prostych słowach zawarta jest niezwykle wielka siła przekonywania. Chciało się go słuchać i trzeba mu było przyznać rację.
Niedługo trzeba było czekać, aby wierni odkryli w kapłanie wspaniałego spowiednika, prawdziwego lekarza duszy. Przenikał sumienia, czytał w sercu człowieka, widział nawet przyszłość. W tej sytuacji jest zupełnie zrozumiałe, że do Ars zaczęły napływać tłumy ludzi. Byli tacy, którzy osiadali tutaj na stałe, jednak większość dowoził codziennie dyliżans z Lyonu. Sprowadzała ich nie ciekawość zobaczenia „człowieka niezwykłego”, ile chęć nawrócenia, lub odnowy swojego dotychczasowego życia.
Zdarzali się i „ciekawscy”, a nawet złośliwi, ale tych czekała tutaj miła niespodzianka. Pewnego razu miał do Ars przybyć jakiś dziennikarz paryski, który chciał przygotować reportaż ośmieszający ludzką naiwność. Kiedy poprosił ks. Vianneya o wywiad, nie otrzymał go. Świątobliwy proboszcz zaproponował dziennikarzowi spowiedź. Ten próbował się oprzeć, ale w końcu „uległ”. Po zakończeniu spowiedzi, zapytany przez proboszcza, czy chce teraz przeprowadzić wywiad, odpowiedział, że „nie”. Wrócił do Paryża już jako inny, przemieniony duchowo człowiek.
Spowiedź u proboszcza nie trwała długo, ale była skuteczna. Krótkie napomnienia przenikały do duszy niby strzały. Słuchając spowiedzi pewnego mężczyzny, któremu najwidoczniej brakowało żalu, Święty Proboszcz rozpłakał się i płakał tak długo, aż zaniepokojony tym penitent zapytał o przyczynę. Usłyszał wtedy: „płaczę dlatego, że ty nie płaczesz”.
Pewnemu młodemu mężczyźnie, który ze względów ludzkich nie miał odwagi publicznie wyznać wiary, zadał za pokutę wziąć udział w procesji Bożego Ciała: „Pójdziesz zaraz za baldachimem”.
To nie do wiary, ale Święty codziennie spędzał w konfesjonale do 17 godzin, a penitentów miał w ciągu roku około 30 tys. Ten nietuzinkowy kapłan, patron wszystkich proboszczów, choć nie imponował elokwencją a w swoich przechodzonych butach i wytartej sutannie musiał wyglądać bardzo mizernie, był autentycznym gigantem duchowym swojej epoki! Przybywali do niego ludzie z całej Europy i Ameryki, czekali w długiej kolejce do konfesjonału, w którym spowiadał.
Nie oszczędził mu Bóg i cierpień. Nadchodziły listy z pogróżkami, pojawiały się oszczercze pomówienia, wiele przykrości doznał nawet ze strony współpracownika, który miał mu świadczyć pomoc. To nie zniechęcało go. Rzeczywiście można powiedzieć o nim to, co Ewangelia mówi o Chrystusie: „widząc tłumy ludzi litował się nad nimi, bo byli znękani i porzuceni, jak owce nie mające pasterza”. Święty chciał uczynić wszystko, aby wskazać innym drogę zbawienia.
Swoją żarliwą i ufną wiarą, świadectwem ubogiego życia i surową ascezą ks. Jan Vianney pociągnął do Boga parafian i licznych przybyszów. Odmienił ich nie do poznania. Przez wiele lat modlił się i pościł w ich intencji, a nocami toczył zmagania z szatanem. Zmarł 4 sierpnia 1859 r. Kanonizowano go w 1925 r.
Ilekroć każdego roku wspominam liturgicznie postać tego Świętego Proboszcza, przypominają mi się słowa mojego ojca duchownego z Seminarium, który na I roku studiów w czasie konferencji ascetycznej powiedział do nas: Ten dobry ksiądz i spowiednik powinien mieć: kieliszek mądrości, szklankę roztropności i morze cierpliwości”. Kiedy patrzę na św. Jana Marię Vianneya, widzę w nim wzór takiego kapłana.
Dla Ojca Świętego Jana Pawła II, który w 1986 r. z okazji 200. rocznicy urodzin Świętego modlił się przy jego grobie, jest - jak wówczas powiedział - „Proboszcz z Ars przykładem silnej woli i kapłańskiej gorliwości”. Dzisiaj kiedy toczą się dyskusje na temat modelu kapłaństwa, może trzeba zapatrzeć się na tegoż ubogiego proboszcza z Ars i starać się kształtować przyszłych kapłanów właśnie w takim duchu, dbając, by pierwiastek intelektualny nie zdominował ich formacji kosztem sfery duchowej. Wizytówką kapłana nie powinien być przede wszystkim jego intelekt ale pokora, skromność i umiłowanie Boga w człowieku, tak jak nam to pokazał św. Jan Maria Vianney.

CZYTAJ DALEJ

Tropienie Mszy świętych. Bez błogosławieństwa na nowy rok szkolny?

2024-08-03 01:30

[ TEMATY ]

korepetycje z oświaty

Andrzej Sosnowski

Red.

Andrzej Sosnowski

Andrzej Sosnowski

Jeszcze nie tak dawno rok szkolny w polskiej szkole powszechnie inaugurowały Msze święte odprawiane w parafiach w intencji młodzieży, grona pedagogicznego i rodziców. Obecnie, w okresie „alergii na religię” w szkołach, spadającej liczby wiernych, niewielu dyrektorów placówek oświatowych ma odwagę zamówić Mszę świętą czy choćby wysłać sztandar szkoły do kościoła w pierwszych dniach września. Czy to nowa odsłona walki z religią w szkołach? Czy udział w Mszy świętej to ograniczanie wolności i narzucanie wyznania?

Rozpoczęcie roku szkolnego ma w polskiej tradycji ustalony, dość sztampowy charakter. Uczniowie (choć już coraz rzadziej) przychodzą do szkoły w tradycyjnym stroju szkolnym. Must have to czarne lub granatowe spodnie albo spódnica oraz biała koszula lub bluzka. W bardziej tradycyjnych szkołach o godzinie 9.00 wysłuchuje się krótkiego przemówienia ministra edukacji narodowej, następnie jest krótki montaż słowno-muzyczny, przywitanie uczniów przez dyrektora i spotkanie z wychowawcami w salach lekcyjnych. Do niedawna, czas od godz.8.00 do 8.45. był zarezerwowany na Mszę świętą. Był… Dlaczego tak się już nie dzieje? Podobno…

CZYTAJ DALEJ

Choroszcz: figura Matki Bożej zdewastowana. Maryi obcięto ręce i zniszczono twarz!

2024-08-04 15:13

[ TEMATY ]

profanacja

Spotted: Choroszcz

Każdy akt profanacji jest obrazą Boga, wyrazem braku szacunku dla wierzących i wyznawanych przez nich wartości oraz sprzeciwia się zasadzie wolności religijnej - głosi oświadczenie kurii metropolitalnej w Białymstoku, związane ze zniszczeniem m.in. przydrożnej kapliczki k. Choroszczy.

Sprawa profanacji dwóch krzyży i tej kapliczki została zgłoszona na policję. Metropolita białostocki abp Józef Guzdek zwrócił się do wiernych z prośbą o modlitwy "w intencji przebłagalnej", zarządził też, że w niedzielę, we wszystkich parafiach Archidiecezji Białostockiej, po każdej mszy św. należy odśpiewać suplikacje.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję