Nie żyje ks. Józef Rychert. Proboszcz parafii w Ratoszynie zmarł 28 lipca w 41 roku kapłaństwa i 67 roku życia.
Kiedy wpadał na dziedziniec kurii w Lublinie, przypominał sprintera, któremu bardzo się śpieszyło. Nie tracił czasu, ale z każdym spotkanym choć chwilę porozmawiał, zwykle z humorem i serdecznością. Od czasu do czasu dzielił się z kuchnią biskupią wiejskimi wiktuałami otrzymanymi od swoich parafian.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
W walce z chorobami
Ostatnie lata życia ks. Józefa Rycherta naznaczone były wieloma cierpieniami, choć nigdy głośno nie narzekał. Jego zdrowie nadwyrężyły kolejne choroby, do cukrzycy doszły jeszcze problemy kardiologiczne i udary mózgowe. Przyjmował je jako udział w krzyżu Chrystusa, z pokorą znosił pobyty w szpitalach i częste wizyty u lekarzy. W walce z cukrzycową nadwagą pomogła mu jedna z parafianek w Tarle, gdzie proboszczował przez pięć lat. Chodzi o słynną panią Serwinkę, charyzmatyczną ortopedę; jej porady pozwoliły mu zrzucić wiele zbędnych kilogramów. Dolegliwości zdrowotne i krzyż chorób nie zwalniały księdza Józefa z gorliwej posługi kapłańskiej, pełnionej do końca w jego ostatniej parafii, w Ratoszynie koło Chodla.
Z Kaszub na Lubelszczyznę
Reklama
Nazwisko Rychert zdradza rodzinne korzenie ks. Józefa. Najczęściej Rychertowie pojawiają się na Kaszubach, w okolicach Kartuz. I stamtąd właśnie przodkowie księdza przywędrowali do Annopola nad Wisłą, Rodzice związani byli z lokalną samopomocą, ojciec Bogusław - zmarł kiedy ks. Józef miał dziewięć lat - pracował jako „metrowy” w gminnej spółdzielni. Metrowy, przed laty, odpowiedzialny był za mierzenie dostaw rolniczych właśnie w metrach (100 kg). Mama, Genowefa - zmarła w styczniu br. - zatrudniona była w annopolskiej restauracji. Oprócz przyszłego kapłana wychowywała także córkę Irenę, do końca opiekującą się i wspierającą brata. Sympatia małego Józia do Kościoła i kapłaństwa rodziła się w kółku ministranckim przy parafii św. Joachima i Anny w Annopolu. Na zdjęciach z dzieciństwa mały Józio, z bujnymi blond lokami, widnieje na okolicznościowym spotkaniu przy plebanii. Wróżono mu powodzenie u dziewcząt, przyszedł jednak głos powołania. Przy rozmowie wstępnej w lubelskim seminarium kandydat do sutanny miał wątpliwości. „Nie wiem, czy z moją bujną i żywiołową naturą zgodne jest powołanie do kapłaństwa”, zwierzał się prefektowi; ten odrzekł: „Przyjdź i zobacz!”. Przyszedł i pozostał, święcenia kapłańskie przyjął z rąk bp. Bolesława Pylaka w 1982 r., razem z siedmioma innymi diakonami.
Pobożny i gościnny
Pierwsze placówki duszpasterskie ks. Rycherta to wikariat w małych parafiach nadbużańskich, najpierw w Dorohusku, potem w Łukowej; krótko posługiwał we Frampolu, dłużej, bo pięć lat, w Świdniku. Pierwsze probostwo objął w bodaj najmniejszej parafii w naszej archidiecezji, w Borowicy. Następnie skierowany został do wspomnianego już Tarła, skąd przeszedł do Chłaniowa, tam spędził dziesięć lat. Najdłuższą, czternastoletnią i ostatnią służbę, ks. Józef odbywał w parafii św. Macieja Apostoła i św. Katarzyny w Ratoszynie. To jedna z najstarszych parafii w archidiecezji, z wielkimi tradycjami i wymaganiami wobec swoich duszpasterzy. Bez wątpienia ks. Rychert sprostał tym wyzwaniom; na pogrzebie żegnały go tłumy, skupione w modlitwie.
Można różnie opisywać życie kapłana, odwołując się do godności kanonicznych czy innych, ważniejsze jest jednak jak zapisał się w pamięci wiernych. A mówią o nim, że był pobożny, prostolinijny, szczery, gościnny i uczynny. I chyba bardzo stosowny jest tu fragment wiersza Norwida, przytoczony w homilii w czasie Mszy św. żałobnej przez bp. Mieczysława Cisło: „Wiary dziś życzę Tobie, że zostanie/ Bo na tej ziemi jesteś po to właśnie/ By z ognia zgliszcza/ Mógł powstać dyjament/ Wiekuistego zwycięstwa zaranie/ Czy wiesz, że jesteś po to właśnie!”.