Pod którąś z masek gubi się już twarz własną.
*
Nik siadał na jarmarku i handlował byle czym. Miał się też za byle kogo, bo był znajdą i nikt się z nim nie liczył. Patrzył z zazdrością na twarze i bogate stroje mieszczan. - Taki to jest kimś, z dziada pradziada - myślał. - Ile bym dał, by przejść się przez miasto z jego twarzą. I wtedy podszedł do niego ktoś w ciemnej pelerynie z kapturem na głowie, i powiedział, że za wszystkie jego szpargały da mu torbę z nowymi twarzami. Nik, zdumiony tym, że tamten odgadł jego myśli, przystał na zamianę i wziął torbę. Kiedy opuścił jarmark, zajrzał do środka. Były tam karnawałowe maski dla dzieci. Nik poczuł się oszukany, ale dla zabawy założył maskę diablika. Gdy jednak na jego widok zaczęli nawet uciekać jego przerażeni znajomi, chciał zerwać maskę. Ale ona przyrosła mu do twarzy. Ukrył się za jakimś płotem i sięgnął do torby po inną, by zakryć nią tę diabelską. Była to maska bawidamka trubadura, w której poczuł się pewniej, bo przyciągał spojrzenia kobiet. Gdy jednak zawołano go, aby zagrał i zaśpiewał, a on tego nie potrafił, musiał uciekać przed znudzonym i zawiedzionym tłumem. Aż skulił się w sobie od szyderczego śmiechu kobiet. Jak mógł najszybciej, sięgnął po kolejną maskę. Ta przemieniła go w wędrownego mędrca kaznodzieję. Czuł, że budzi respekt i zaciekawienie. Na rynku wezwano go, by przemówił, by pouczył i wzruszył tłum oraz innych mędrków. Jednak poza wyglądem i miną nic w nim z mówcy ani mędrca nie było. Obrzucono go więc zgniłymi owocami i przepędzono ku uciesze gawiedzi. Znów się gdzieś ukrył i nawet nie usiłując zerwać tej maski, sięgnął po ostatnią. Ta była maską cyrkowego klauna z wielką brodawką na nosie, z uszami jak u osła i wargami rozciągniętymi w głupim uśmiechu. Gdzie się pojawił, wzbudzał rechot i rozbawienie. Uciekał, ale musiał coś jeść, a za zrobienie kilku min dawano mu jakieś ochłapy lub grosze. Śmiechu, jaki wzbudzał, nienawidził jak chłosty. Musiał jednak z niego żyć, choć z wielkim smutkiem w środku. I z marzeniem, że może uda mu się odzyskać swoją dawną twarz, którą prawie już zapomniał. Ale kto mu ją odda? Może nawet chętnie wróciłby do poprzednich masek, ale ta była ostatnia i nie do usunięcia.
Kiedyś czereda dzieciaków obległa go, nazywając Bawigębą. Chciał je przegnać, lecz one nie bały się, tylko żądały nowych cudacznych min. I wtedy poczuł się całym sobą klaunem. Robił miny, skakał, przewracał się, fikał, przedrzeźniał, wszystko ku ogromnej uciesze dzieciarni. Sam zaczął się śmiać z siebie aż do łez - jak nigdy dotąd. Odchodził stamtąd jeszcze z tym śmiechem, ale gdy został sam, poczuł, że płacze. Jak nigdy wcześniej. Zaczął padać deszcz, a on płakał nad swoją dolą i brzydotą, i niepamięcią.
I wtedy ujrzał w kałuży pod nogami czyjąś twarz. Za nim stał ktoś dziwnie znajomy, ale piękny i jasny mimo zapadającego zmroku. - Kim jesteś? - zapytał Nik. - Jestem aniołem - odrzekł tamten. - Stróżem twego pierwowzoru. Byłem przy tym, kiedy byłeś stwarzany, i znam twoją twarz, której prócz Boga nie zna nikt. Jednak nie chciałeś jej, kupiłeś od diabła kilka innych. I dopiero dziś, gdy zacząłeś do łez śmiać się z siebie, a potem podobnymi łzami płakać aż do dna serca, mogę ci oddać twoją dawną twarz, pod warunkiem że jej nie zdradzisz ani nie oddasz. Nik spojrzał w kałużę - był tam ktoś, kogo prawie zapomniał, ale był szczęśliwy jak nigdy dotąd.
*
Kiedyś maski zakładano tylko w karnawale. Teraz w nieustannym spektaklu, którego sceną stały się wszystkie miejsca, ludzie noszą torby z tak wieloma maskami, że coraz łatwiej im zapomnieć, kim są. Świat nakłada nam maski, a Bóg chciałby je zdejmować. Kto jednak odważy się na śmiech z siebie i płacz nad sobą, by anioł przywrócił mu prawdę o nim?
Pomóż w rozwoju naszego portalu