Było ich pięć. Stanowiły trzon młodzieżowej grupy. To one śpiewały w scholce parafialnej, tworzyły oazę, a jak trzeba było, zapisały się do KSM. Wszyscy inni pojawiali się i znikali, one były zawsze. Można było ze stuprocentową pewnością powiedzieć, że nic w parafii nie umknęło ich uwadze. To były dobre dziewczyny. Prowadziły modlitwy i sprzątały kościół, reprezentowały parafię i prasowały księdzu koszule. Do tego wszystkiego, naprawdę dbały o pogłębianie swojej wiary. Codziennie uczestniczyły we Mszy św., regularnie się spowiadały i mocno pilnowały swojej uczciwości i czystości. Nie należały może ani do parafialnych miss urody, ani też nie były przesadnie błyskotliwe. Po prostu były dobre, i ślepo wierzyły, że to wystarczy. Miejscowi duszpasterze mieli więc do nich dużo zaufania.
Sprawy pewnie toczyłyby się dalej spokojnie i normalnie, gdyby nie pojawienie się w parafii młodego organisty Tomka. Od razu wzbudził w nich respekt i podziw. To prawda, że grał nieźle, ale też wprowadził w ich życie jakąś świeżość. Przy nim poczuły się nie jak parafialne kury, ale jak oświecony laikat. Nauczył ich lepiej śpiewać, do tego stopnia, że w krótkim czasie scholka, którą stanowiły, była najlepsza w całym dekanacie. Tempo ich życia we wspólnocie mocno się zwiększyło. Na początku był to bardzo pozytywny zryw. Dziewczyny z etapu pokornej i cichej służby, zaczęły wreszcie czuć, że stają przed szansą zrobienia czegoś wielkiego. Tomek obiecywał złote góry. Tłumaczył im, że nauczy je modlić się, że wyrwie je z tej parafiańszczyzny i pokaże, jak się prawdziwie wierzy w Boga. Po dwóch miesiącach współpracy zaprosił je do swojego domu na wspólną modlitwę. W dużym pokoju spotkało się kilkanaście osób. Tomek, one w piątkę i jeszcze kilku nieznanych. Od razu było widać, że Tomek jest liderem. Zgasili światło, usiedli na dywanie, zapalili świece i rozpoczęli coś, co Tomek nazywał medytacją transcendentalną. Najpierw długo powtarzali te same sylaby, potem wchodzili w jednorodne rytmy. Po godzinie takiego dziwnego zawodzenia puścili nastrojową muzykę. Wreszcie Tomek zapowiedział najważniejszy moment - oczyszczanie ze zła. Po dziewczynach przeszedł dreszczyk emocji. To, co zobaczyły, najpierw je przeraziło, ale potem dziwnie wciągnęło. Tomek i jego przyjaciele wpadali w trans, jakby gubili kontakt z rzeczywistością. Nieznana dziewczyna leżała na wznak i wydawała tajemnicze dźwięki. Trwało to do późna w nocy. Na koniec Tomek odprowadził je jeszcze do domów. Po drodze tłumaczył sens takiej modlitwy, robiąc wyraźne aluzje do sztywności i braku głębi w tym, czego doświadczają w parafii.
Dziewczyny chyba przez tydzień chodziły jak obłąkane. To było coś między fascynacją a strachem. Tomek mówił im, że na początku jest to normalne, że to etap walki duchowej. Uwierzyły mu i zgodziły się przychodzić na spotkania. Po miesiącu były już w innych klimatach. Zerwały z parafią, dziwiąc się, jak mogły być tak naiwne, żeby tyle lat spełniać tak nudne czynności. Doświadczenia emocjonalne, jakie przeżywały w grupie Tomka, wkrótce przerodziły się w uzależnienie. Po roku takiej formacji wpadły w głęboką depresję i fobie. Marzyły tylko o jednym, aby być na spotkaniu i medytować. Traciły kontakt z rzeczywistością i zaniedbywały swoje normalne obowiązki. Na koniec straciły nie tylko wiarę, ale i kontrolę nad sobą. W takim stanie zastukały znowu do drzwi plebanii. "Jakie byłyśmy głupie, dając się tak oszukać!" - mówiły bezradne i zastraszone swojemu proboszczowi z parafii.
Pomóż w rozwoju naszego portalu