Jako, że poprzez dobre przykłady tak młodzież, jak i ludzie
starsi uczą się i wdrażają w dążeniu do ubogacenia swojej osobowości,
poprawy swego życia, więc pożądane jest, abyśmy mieli jak najwięcej
wzorców godnych do naśladowania. Mogą to być ludzie wszelkich zawodów
np. duchowni, lekarze, pedagodzy. Mogą to być też ludzie pióra, aktorzy,
politycy, bowiem oni kształtują poprzez środki masowego przekazu
sumienie i psychikę całego narodu. Szczególna to odpowiedzialność
za ich właściwy, a zwłaszcza wychowawczy charakter.
Niestety, jak widzimy to w praktyce szerzy się i propaguje
często zło a staranie o jego naprawę bywa często minimalne. Bowiem
ci ludzie najczęściej kreując modne hasła, stoją daleko od odbiorców,
nie chcą zdawać sobie sprawy ze złego wpływu.
Rolę więc bezpośredniego i odpowiedzialnego kształtowania
sumienia spełniają ludzie będący w najbliższym kontakcie np. rodzice,
nauczyciele. Szczególną rolę do spełnienia mają tutaj kapłani.
Na łamach Niedzieli wielokrotnie ukazywano sylwetki wspaniałych
kapłanów, którzy całe swoje życie poświęcili Bogu, Kościołowi, Ojczyźnie,
bliźniemu. Są oni prawdziwymi drogowskazami wiary, w swej pracy naśladując
misję Chrystusa.
Takim właśnie drogowskazem był dla mieszkańców Łańcuta
i okolicy ks. dr Ignacy Kozieja. Warto więc ukazać sylwetkę wspaniałego
kapłana, żarliwego patrioty, wychowawcy młodego pokolenia.
Ks. dr. Ignacy Kozieja urodził się 5 września 1915 r.
w Sokolnikach. Jego rodzice, Wojciech i Maria, byli niezwykle pobożnymi
ludźmi od dzieciństwa był więc związany z głęboką wiarą i przywiązaniem
do Kościoła. W tym też kierunku kształtowała się jego osobowość.
Dlatego podjął drogę służby dla Chrystusa. Jako młody kapłan został
skierowany do pracy w Łańcucie. Rozpoczął ją w mrokach okupacji,
jako katecheta młodzieży szkół średnich, a także jako kapelan Sióstr
Boromeuszek.
Wyniszczanie narodu polskiego okupant rozpoczął od wyeliminowania
z życia inteligencji, a więc profesorów, lekarzy, nauczycieli, księży.
Ks. Ignacy został również bezpodstawnie aresztowany i osadzony w
więzieniu w Rzeszowie. Przebywał tam w bardzo ciężkich warunkach.
Tam też nabawił się trwałej, ciężkiej choroby reumatycznej, co pozostawiło
piętno na całe jego życie.
W wyniku starań hr. Potockiego został zwolniony z więzienia
i powrócił już na zawsze do ukochanego miasta i jakże potrzebującej
go młodzieży.
Przebywając w Łańcucie był wielkim autorytetem moralnym
i duchowym, cieszył się ogromną sympatią i miłością mieszkańców naszego
grodu.
Uwielbiany przez młodzież był nie tylko nauczycielem
religii, ale także ostoją w każdej potrzebie. Nikogo nie potępiał,
lecz z wielką miłością i oddaniem traktował każdego, kogo spotkał
na drodze swojego życia. Znał swoich uczniów doskonale, zwracał się
do nich zawsze po imieniu. Pamięć zaś miał doskonałą, bo nawet po
kilkunastu latach pamiętał imiona, kto z kim i gdzie siedział w ławce,
jaki miał przydomek, czym się wyróżniał. Nie przerażał podopiecznych
ocenami niedostatecznymi, aby ich nie zniechęcać. Najczęściej stawiał
minusy, które można było zmazać jednym plusem. Jego słowa typu: "
Józio, mam ci za wielki minus", były bardziej mobilizujące, aniżeli
ostra nagana ze strony innych nauczycieli. Uczniów wyróżniających
nagradzał na zakończenie roku jakąś książką, kupowaną ze swoich skromnych
funduszy. Był to cenny upominek, będący przedmiotem dumy obdarowanego.
Był człowiekiem, oprócz wiedzy, z wielkim poczuciem humoru. Jaką
wesołość wśród młodzieży wzbudzały sympatyczne powiedzenia czcigodnego
Kapłana, gdy ten zwracając się do dziewczyny mówił np.: "siadaj chłopcze"
. Albo pytał jak podzielono miasto Nicea pomiędzy Włochy i Francję.
Oczywiście nikt nie wiedział. Wówczas po pierwszym członie NIC stawiał
pionową kreskę i wychodziło, że Włochy dostały nic a Francja EA urbis,
czyli miasto.
Wszyscy najczęściej na lekcji religii starali się jak
najlepiej uczyć, gdyż byłoby dużym nietaktem gdyby ktoś był nieprzygotowany.
Wtedy ukochany wychowawca byłby zasmucony, a tego nikt nie chciał,
gdyż był On najlepszym opiekunem i przyjacielem. Ceniony był i poważany
dosłownie przez wszystkich, nawet przez aparat partyjny, gdyż w momencie
jakiegokolwiek gestu niechęci całe miasto stanęłoby w jego obronie.
Posługiwał się często ciekawym cytatem (nieco sparafrazowanym) zaczerpniętym
ze Słowackiego: "Aż was zjadacze chleba w anioły przemienię". Tą
maksymą kierował się zawsze w swej pracy, chcąc charakter każdego
zmienić na lepszy, ułożony, porządny, jednym słowem anielski. Długie,
długie lata uczył religii w tzw. "loży kolatorskiej" hrabiów Potockich,
gdyż wtedy już religię wyrzucono ze szkoły. Ponieważ w loży było
okno na kościół i wielki ołtarz z Najświętszym Sakramentem, zwróceni
w tę stronę, i kapłan i młodzież, wspólnie rozpoczynali i kończyli
modlitwą lekcje religii. To właśnie stąd ukochany Kapłan i ta młodzież
czerpała siły, by wytrwać w wierze. Rezultatem tego było wychowanie
prawdziwie religijne, w poszanowaniu i miłości Boga, Kościoła i drugiego
człowieka. Dlatego też ks. Kozieja był wychowawcą wielu wspaniałych
Polaków, późniejszych kapłanów, a nawet biskupów. Bo ks. Ignacy sam
będąc wielkim a równocześnie skromnym człowiekiem, wielkość rozwijał
u młodzieży. Cieszył się też ogromnym zaufaniem wszystkich. Pewnego
razu przyszedł do niego ojciec dziecka chorego na nowotwór, by odprawił
Mszę św. w intencji uzdrowienia, gdyż w opinii rodziców dziecka,
tylko on może wyprosić tę łaskę. Co za wielka wiara w siłę modlitwy
tego skromnego kapłana. I ksiądz modlił się nie tylko w tej sprawie,
ale w setkach innych. Załatwiał wiele spraw natury osobistej: np.
sanatorium dla chorego młodzieńca. Takie leczenie było bowiem niezbędne
dla chorego, a jego załatwienie w latach pięćdziesiątych nie było
łatwe.
Znany był jako wspaniały kaznodzieja i rekolekcjonista.
I to nie taki co gromi, ale taki, który poprzez wzruszające słowa
pobudza ludzi do uznania swej winy, nawet przez łzy żalu. Często,
kiedy już nie mógł chodzić, wspierając się o dwóch uczniów szedł
do konfesjonału i długie godziny spowiadał. Przyciągał do sakramentu
pokuty wszystkich, bo poprzez jego słowa spowiadający słyszeli głos
Chrystusa, dobrego przebaczającego Ojca. Był człowiekiem nie tylko
wielkiego serca, ale i rozległej, wszechstronnej wiedzy uwidacznianej
w słowie i w piśmie. Poza tym, całe swoje życie był bardzo skromny.
Nie pozwalał nawet robić sobie zdjęć. Dlatego trudno jest zdobyć
jego fotografię.
Przez cały czas pobytu w Łańcucie był związany z zakonem
Sióstr Boromeuszek. Tutaj, będąc kapelanem miał swój maleńki pokoik.
Tutaj się modlił, pisał, czytał, pracował, gdyż mało wychodził. Okno
z pokoiku miało jednak tę zaletę, że wychodziło na kaplicę Matki
Bożej Szkaplerznej w łańcuckiej farze. Tutaj też wmurowano mu w podzięce
za trud nauczania i wychowania pamiątkową tablicę. Jeszcze za życia,
pomimo że nie dbał o zaszczyty, był nazywany "proboszczem z Łańcuta"
.
Pod koniec życia, gdy przebywał w szpitalu, był i tam
pocieszycielem chorych, obawiających się śmierci. On o kresie swojej
ziemskiej wędrówki mówił z wielką wiarą i optymizmem: "Pan Bóg przecież
wie, kiedy ma mnie zabrać do siebie".
Dzień 28 września 1983 r. był dniem zakończenia jego
życiowej misji. Zmarł w ukochanym Łańcucie i tutaj też został pochowany
w grobowcu księży proboszczów na łańcuckim cmentarzu. Jego śmierć
napełniła żalem wielu, nie tylko tych, którzy przybyli na jakże skromną
uroczystość żałobną, ale także jego uczniów mieszkających w kraju
i za granicą, wszystkich tych, którym poświęcił całe swoje życie
i jako człowiek i jako kapłan. W sercach i umysłach mieszkańców Łańcuta
i okolicy zachował się jako kapłan wielki, rzadkiej pobożności i
pokory.
Ponieważ 28 września 2000 r. minęło 17 lat od jego śmierci
myślę, że będę wyrazicielem uczuć mieszkańców miasta i jego uczniów,
by chociaż w ten sposób w rocznicę śmierci złożyć hołd, uznanie i
podziękę za jego służbę kapłańską i ludzką w naszym mieście. O jakże
szczęśliwy jest Łańcut, gdzie żył i działał ks. dr. Ignacy Kozieja.
Pomóż w rozwoju naszego portalu