Zdołbunów, mała stacja 20 km od Równego. „Kiedy pociąg z trzaskiem buforów stanął, wziąłem walizkę w rękę, pożegnałem się z jedną Anielą i niepostrzeżenie przeszedłem tory” - zanotował we wspomnieniach o. Serafin Kaszuba, nazywany Bożym włóczęgą lub też Apostołem Kościoła milczenia. To była jedna z tych chwil, które decydują o dalszym życiu.
Jest 1945 r. Transporty z Polakami, jeden za drugim, jadą na zachód. Wysiadając z wagonu-węglarki, o. Serafin zabrał tylko walizeczkę z paramentami liturgicznymi. A rzeczy? „Niech jadą cało do Ojczyzny”. Już wcześniej mówił: „Choćby tu dwóch Polaków zostało - to ja będę z nimi trzeci”. Wiedział, jakie ryzyko podejmuje. Na Wołyniu osiadł w 1940 r., przetrwał przemieszczające się fronty i „czerwone noce”, zmieniał parafie i kilkakrotnie cudem uniknął śmierci. Trwał, by wierni nie byli pozbawieni Mszy św. i sakramentów.
Odkrycie powołania
Reklama
Urodził się sto lat temu - 17 czerwca 1910 r. Był najmłodszy z czworga rodzeństwa. Mieszkali na „batiarskim” Zamarstynowie we Lwowie. Mimo skromnych możliwości rodzice dbali o edukację dzieci. Zarówno Alojzy - bo takie było chrzestne imię o. Kaszuby - jak i jego starszy brat Józef, który utonął w potorfowych dołach nad Pełtwią, byli uczniami V Gimnazjum im. Hetmana Żółkiewskiego. Po maturze w 1928 r. Alojzy zaczyna nowicjat w klasztorze Kapucynów w Sędziszowie Małopolskim. Zbiera pozytywne opinie: duchowo dojrzały, zrównoważony, rozmiłowany w książkach. W 1932 r. składa śluby wieczyste, w następnym roku otrzymuje święcenia kapłańskie. Przełożeni kierują go na studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Słucha wykładów sławnych profesorów, m.in. Ignacego Chrzanowskiego i Stanisława Pigonia, pod którego kierunkiem pisze też pracę magisterską. W czerwcu 1939 r. otrzymuje dyplom; prof. Stefan Kołaczkowski widzi go jako swojego asystenta. W sierpniu obejrzy jeszcze na Wawelu widowisko według „Pana Tadeusza”, wystawione z okazji Zjazdu Legionistów, i... udaje się do Lwowa. „Żegnaj, grodzie żaków i niespełnionych nadziei” - napisze kiedyś.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Proboszcz na Wołyniu
Reklama
W spisanych po latach wspomnieniach, zatytułowanych „Strzępy”, o. Serafin opisuje wrześniowe bombardowanie Lwowa i wkroczenie Armii Czerwonej. Pisze też: „Rozpoczęły się łapanki i wywóz. Każdy wieczór przynosił trwożne wieści, że oto tam czy gdzie indziej gromadzą się ciężarówki. Wywożono rodziny wojskowych, nauczycieli, urzędników”. Otrzymuje list z informacją o coraz dotkliwszym braku księży na Wołyniu. Po burzliwej podróży obejmuje parafię w Karasinie. Tutaj „nawet opłatki do Mszy św. trzeba było przywozić z Maniowicz, a kiedy śnieżyca zawaliła kolejkę, drogę musiało odbywać się pieszo”. Po wkroczeniu wojsk III Rzeszy na Wołyniu zaczynają się „czerwone noce” w wykonaniu ukraińskich nacjonalistów. Zaczęli właśnie od Karasina: „Gospodyni uszła ledwie z życiem, a plebanię spalono. Wszędzie zaczęli działać banderowcy” - pisze o. Serafin. Po spaleniu Karasina, wraz z ocalałą resztką parafian, schronił się we wsi Bystrzyca, gdzie urządził kaplicę. Gdy Bystrzyca została spalona, powędrował dalej - do parafii w Dermance. Tu także rozwija ożywioną działalność duszpasterską, chociaż znaczony łunami i krwią pierścień zacieśnia się wokół wioski. Jest czerwiec 1943 r. „W jakimś dniu po Bożym Ciele ujrzeliśmy nad Dermanką łunę. Nieliczni, którym udało się ujść, opowiadali: W wiosce zjawił się oddział z czerwonymi kokardami” - wspomina swoją trzecią straconą placówkę o. Kaszuba, który cudownym zrządzeniem Opatrzności unika kolejnych zasadzek i napadów na plebanie, wychodzi z ciężkiego tyfusu, którego nabawił się, odwiedzając chorych.
Sam przeciwko imperium
Reklama
Pojałtański porządek w Europie dla milionów Polaków oznacza konieczność oderwania się od korzeni, rozstanie z ziemią, na której pracowali od pokoleń. Dla o. Serafina decyzja, by na stacji w Zdołbunowie opuścić pociąg jadący do Polski, rozpoczyna nowy rodzaj służby - duszpasterstwo pod okiem szpicli, przeważnie w ukryciu, w prywatnych domach. Przez ponad 30 lat wędrowny kapłan samolotem, koleją, autobusem i pieszo przemierza imperium.
Najpierw osiada w Równem. Tutaj udaje mu się legalnie zameldować i pozostać jako proboszcz parafii. Stąd dojeżdża do Łucka, Dubna, Sarn, Ostroga, Korca - wszędzie, gdzie pozostały polskie rodziny. Zapał i gorliwość „ostatniego proboszcza na Wołyniu” nie pozostają niezauważone. Nękają go kontrole i „pierewierka dokumentow”. W 1958 r. władze chcą wreszcie położyć kres pracy tego, który nieustannie „mieszajet w rabotie”. Po ukazaniu się paszkwilu w miejscowej gazecie urzędnik w Równem oznajmia o. Serafinowi, że odebrano mu prawo publicznego sprawowania funkcji kapłańskich. Siostrze, która nalega, by wrócił do Polski, odpisuje: „Obecnie więcej czuję się tu potrzebny niż dotychczas - powinniście zrozumieć dlaczego”. Był świadomy, że sama obecność kapłana, któremu zabroniono odprawiać w kościele, dodaje wiernym siły i mobilizuje do trwania w wierze.
Kilka miesięcy później władze podstępnie pozbawiają go stałego zameldowania w Równem. Rozpoczyna tułacze życie na terenach Białorusi, Ukrainy, Litwy, Estonii. Rodzina rodzinie przekazuje wiadomość o duszpasterzu, który może do nich przybyć ze Słowem Bożym. Dla wielu taka wizyta, okazja do spowiedzi i Komunii św., jest przeżyciem bezcennym, często ostatnim w życiu. O. Serafin zwykle znajduje się w skrajnej biedzie, podejmuje się dorywczych zajęć: introligatora, palacza w szpitalu gruźliczym, sprzedawcy leków. Siostrze, mieszkającej w Stalowej Woli, podaje kolejne adresy do kores-pondencji: p. Mariana w Samborze, „cioci Anieli” w Leningradzie czy p. Boczkowskich w Aleksiejówce na Krymie.
Tam, gdzie nikt nie docierał
Późną jesienią 1963 r. wyrusza do Kazachstanu. Ta myśl kiełkowała powoli, od czasu, gdy różnymi drogami docierały do niego wiadomości o ciężkim położeniu Polaków wywiezionych na kazachskie stepy. Nabożeństwa odbywają się przeważnie w nocy, w miejscach dostępnych tylko dla wtajemniczonych. Jedno z pierwszych spostrzeżeń o. Serafina po przyjeździe: „Starsi żyją przeszłością. Szczęśliwi, jeżeli zachowali - jak relikwie - resztki nabożnej książki i potrafią z niej chociażby sylabizować. (...) Teraz cieszą się, że mogą tę jedną noc spędzić tak blisko Pana, którego im było tak bardzo brak, a jest dla nich wszystkim”. O. Serafin przenosi się z miejsca na miejsce. Odwiedza małe wioski i duże miasta: Krasnoarmiejsk, Omsk, Nowosybirsk, Ałma Atę. Żeby nikogo nie narażać, adresów, pod które ma się udać, uczy się na pamięć. Aresztowany za włóczęgostwo w marcu 1966 r., otrzymuje wyrok: pięć lat zesłania. Nie czuje lęku, ufa Bożej Opatrzności. W „Strzępach” napisze: „Chodziło o to, aby zagnać mnie w ciasny kąt, jak króla na szachownicy, skąd już nic nie uratuje przed matem. Ale oni są tylko pionkami w palcach Wielkiego Gracza, nie tracę pogody ducha”. W miejscach zsyłki - sowchozach w Arykte i Arszatyńsku - jak zawsze, gromadzi wokół siebie wiernych, odprawia Msze św., spowiada, chrzci dzieci i młodzież, aż w końcu zostaje osadzony w zakładzie dla nieuleczalnie chorych w Małej Timofijewce, skąd ucieka.
Nie opuścić wiernych
W sierpniu 1968 r. umiera ukochana siostra Maria. Dopiero po jej pogrzebie o. Serafin otrzymuje pozwolenie na wyjazd do Polski. W kraju okazuje się, że tułaczy tryb życia nadszarpnął jego zdrowie. Trafia do szpitala we Wrocławiu, przechodzi operację płuc. W liście do jednego ze współbraci pisze: „Leczenie idzie powoli. Obliczone jest na długie miesiące. Jest to przykre ze względu na opuszczonych wiernych”. Kiedy tylko zdrowie pozwala, w czerwcu 1970 r., wraca do Kazachstanu i wznawia „koczowniczy” tryb życia. Na nowo podejmują też działalność jego prześladowcy. Już we wrześniu w miejscowej gazecie ukazuje się artykuł, świadczący o tym, jak bacznie był śledzony - autor szczegółowo wymienia nazwiska i adresy wiernych, którzy w czasie ostatnich kilkunastu lat przyjmowali o. Serafina u siebie lub utrzymywali z nim kontakty. Mimo niebezpieczeństw o. Kaszuba kontynuuje podróże, coraz częściej przerywane leczeniem i pobytami w szpitalach. W lipcu 1977 r., już ciężko chory, jedzie na Ukrainę i Wołyń. Ma dalsze plany, które przerywa śmierć. Umiera we Lwowie 20 września, w trakcie odmawiania brewiarza.
Kapłan tułacz, który nie uląkł się totalitaryzmu i wobec zamykania świątyń gorliwie zabiegał o budowę żywego Kościoła w duszach wiernych, nawet teraz ich nie opuścił - grób o. Serafina na cmentarzu Janowskim we Lwowie jest licznie nawiedzany przez proszących o wstawiennictwo u Boga. 22 grudnia 2001 r., po uroczystym zamknięciu diecezjalnego procesu beatyfikacyjnego, dokumenty sługi Bożego o. Serafina Kaszuby zostały przekazane do Watykanu.
Modlitwa za wstawiennictwem sł. Bożego o. Serafina Kaszuby, więcej informacji i zdjęć na stronie: www.kapucyni.pl, zakładka: prowincja krakowska